Rozdział 1

1.8K 65 81
                                    


Rozdział I

Każdy ma jakieś swoje dziwactwo. Niektórzy zbierają znaczki pocztowe, inni budują modele statków w skali 1: 100, są wreszcie i tacy, którzy hodują obrzydliwe gatunki owadów. Na szczęście ja nie należę do żadnej z tych grup. Zwyczajnie lubię czytać. Właściwie to kocham. Po każdej lekturze dochodzę do siebie przez kilka następnych dni, czasem trochę dłużej. Książek, które bardzo lubię znalazłoby się sporo. Ale tylko jedną znam w całości na pamięć.

To była lektura, którą zadano nam w czwartej klasie podstawówki. Napisana na początku XX wieku, o nic niemówiącym mi wówczas tytule: „Chłopcy z Placu Broni". Szczerze mówiąc podejrzewałam, że będzie to historia chłopaków z blokowiska (ah, głupia ja). Zapowiadała się zwykła lektura: przeczytać i koniec. Tylko, że wraz z końcem powieści, dla mnie nastał początek.

Za dużo jest książek ze szczęśliwym zakończeniem, więc to że ta jedna nie miała go, co więcej kończyła się w pełni tragicznie, od razu nastawiło mnie bojowo. Sam fakt śmierci Nemeczka (uwaga, zdradzam fabułę) nie dotknął mnie, gdy czytałam. Chyba nawet nie dotarłoby to do mnie, gdyby moja koleżanka nie popłakała się na lekcji . A ja żeby lepiej ją zrozumieć przeczytałam książkę po raz drugi. Po jakimś czasie po raz trzeci. Zaczęłam widzieć coś więcej niż obowiązkową lekturę szkolną...

Honor chłopców i ich miłość do ojczyzny, wydają mi się nienaturalne (dziękuję, kochany systemie edukacji, teraz patriotyzm to dla mnie niemal choroba), bo oni wszyscy chcieli być nie tyle wolni, co po prostu dorośli. Mieli najwyżej czternaście lat. Matko! Kiedy ja miałam tyle to albo uczyłam się w szkole albo w domu. Marzyłam o chwili wolnego czasu, zakładanie jakiś grup czy stowarzyszeń kojarzyło mi się wyłącznie z polityką, czyli było nudne. Wiem, że autorowi chodziło jednak raczej o moralizowanie młodzieży. Niestety, czasy się zmieniają a ja mam tendencję do nadinterpretacji.

Widziałam Chłopców nie jak bohaterów fikcyjnych, ale jak żywych ludzi. Dostrzegałam ich słabości, dopowiedziałam sobie dużo do ich życia, zaczęłam interesować się historią i realiami czasów, w których żyli, żeby lepiej zrozumieć nawet najmniejszy szczegół. Nawet wyobrażałam sobie, że każdy z chłopców mieszka gdzieś w mojej okolicy, w moim rodzinnym mieście, chodzę razem z nimi do szkoły i na plac...

Oh, oh. Czytam to co napisałam wyżej i nie brzmi to zachęcająco. Pewnie sobie myślisz, że trafiłeś na nieszczególną rozprawę młodej zbuntowanej pisarki? Ha, niespodzianka: wcale nie. Właściwa część mojej szalonej historii właśnie się zaczyna.

Przez siedem lat, które minęło odkąd poznałam tę książkę wymyśliłam niezliczoną ilość wariantów i alternatywnych zakończeń, ale nie zrobiłam nigdy czegoś, co wydawałoby się najoczywistszym: nigdy nie byłam ani w Budapeszcie, ani na Węgrzech w ogóle.

Więc co zrobiłam, gdy kwietniu tego roku zaczął się strajk nauczycieli i nie wyglądało na to żeby miał się szybko skończyć? Wsiadłam w samolot i przyleciałam tu – do Budapesztu. No, nie tak od razu oczywiście, trochę zajęło mi pakowanie, szukanie noclegu i planowanie trasy wycieczek śladami słynnej grupy chłopców.

Zwykle turyści zwiedzają zabytki: Górę Gellerta, Zamek Królewski, cmentarz Kerepesi albo Wyspę Małgorzaty, albo przynajmniej chodzą po muzeach czy siedzą w kawiarniach spoglądając na brzegi Dunaju. Ale ja nie! Nie miałam czasu ta takie głupoty. Nigdy nie wiadomo jak to z tym całym chodzeniem do szkoły będzie, co nie? Nie byłabym w stanie wrócić do Polski nie zobaczywszy wcześniej miasta-sceny historii Chłopców. Dlatego też zaraz po zameldowaniu w hotelu z mapą, rozmówkami polsko-węgierskimi, zaczytaną książką, przerażającym uśmiechem małego dziecka z traumą, ruszyłam na podbój stolicy Madziarów!

Pomocy, utknęłam w książce! (Chłopcy z Placu Broni)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz