2.3 Brook

24 1 0
                                    

     Państwo Dąbrowscy byli stosunkowo młodym małżeństwem, którym powodziło się wzorowo. Poznali się w liceum ogólnokształcącym, znajdującym się w małej miejscowości pod Warszawą. Już od samego początku dobrze się dogadywali, jednak parą zostali dopiero po trzech latach, a pierwszego pocałunku doświadczyli na studniówce. Każdy, kto ich znał, twierdził, że pasowali do siebie wręcz idealnie; nie było Julii bez Nataniela ani Nataniela bez Julii. Byli jednością, potrzebną do wzajemnego funkcjonowania. Ona, niegdyś pracownica rachunkowości, teraz zajmowała się ich pięcioletnią córką, a on obejmował stanowisko dyrektora w jednym z bardziej popularnych banków. Rzadko się kłócili (a przynajmniej na to wyglądało). Zawsze starali się znaleźć kompromis, a nawet jeśli stawała między nimi niezgoda, w trudniejszych sytuacjach zawsze mogli na siebie liczyć i ufać.

Cóż, sielski obrazek, prawda? Ilustracja perfekcyjna, bez ani jednej skazy. Brook do niej nie pasowała. Psuła ułożenie kształtów, brudziła swoimi kolorami pastelowy krajobraz. Była niczym opium w słodkiej pralinie, samotna chmura na czystym niebie, jak czarna plama na białym płótnie. Choć oni byli dla niej mili, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, to jednak widziała w ich oczach niepewność, niekiedy zawahanie oraz nieprzespane noce. Nie miała im oczywiście niczego za złe - ta sprawa musiała ich zaskoczyć i zdekoncentrować. Zburzyła ich dotychczasową spokojną monotonię życia, na co nie byli w żaden sposób przygotowani, być może po raz pierwszy w swoim idealnym życiu.

Brook dowiedziała się o tym wszystkim i zrozumiała, podczas tygodniowego, oraz tym razem świadomego, pobytu w szpitalu. Lekarze przeprowadzili na niej ostatnie obserwacje, a państwo Dąbrowscy ustalili szczegóły jej przeniesienia do ich domu, a także potencjalnego powrotu do szkoły. Ona stała pomiędzy tym wszystkim, czując się jak zagubiony szczeniak, przekazywany z rąk do rąk. Nie miała wpływu na to, co dalej się wydarzy, wszyscy decydowali za nią. Mimo wszystko nie była to najgorsza z opcji - przecież skoro właściwie zatraciła samą siebie, a całe jej dotychczasowe życie umarło, czemu nie pozwolić innym ukształtować nowego? Czy była z tego powodu zła? szczęśliwa? smutna? Nie miała zielonego pojęcia. To było po prostu... zobojętnienie. 

Wpatrywała się w krople, spływające po szybie poruszającego się samochodu. Julia próbowała ją zachęcić do jakiejkolwiek konwersacji, jednak ona odpowiadała jedynie na pytania, lakonicznie i bez entuzjazmu. Nawet jeśliby chciała - nie potrafiła nic z siebie wydobyć, wydawała się zbyt zmęczona na konfrontacje społeczne. W jej głowie krążyło również wiele informacji, które musiała przetworzyć, zrozumieć, uporządkować wydarzenia z jej życia w odpowiedniej kolejności. Przeprowadzone na niej badania niby potwierdzały, że pamięta wszystko, oprócz wypadku i kilku dni przed nim. Ona jednak czuła, jakby wraz z tym odeszło coś jeszcze, bardzo ważnego. Były to jej zainteresowania, emocje, gust muzyczny, styl, świadomość. Cała ona. Czuła, jakby jej już wcale nie było, a został sam szkielet, obojętny na swój los. 

Oprócz tego często odtwarzała w swojej głowie słowa pierwszych wyjaśnień, usłyszanych od Julii i Nataniela:

— Wiemy, że z pewnością musisz być w tym momencie zagubiona, ale jesteśmy tu tylko i wyłącznie po to, żeby cię wspierać. — Uśmiechnęli się zachęcająco.

— Co się stało? — zapytała tylko, zachrypniętym głosem.

Popatrzyli na siebie znacząco, ale ich odpowiedź była krótka i zwięzła. Jakby chcieli, żeby się nią zaspokoiła i nie pytała więcej razy.

— Nie wiemy, czy pamiętasz, ale twoja mama zostawiła was; ciebie i tatę, zrzekła się opieki nad tobą, do dziś nikt z rodziny nie ma z nią kontaktu. Natomiast twój ojciec... — Zamilkli na chwilę, jakby te słowa nie mogły im przejść przez gardło. - Był wtedy z tobą, podczas wypadku. Niestety nie udało się go uratować i... — Nataniel znów pozbawił się głosu na parę sekund. — Kiedy jeszcze byłaś w śpiączce, odbył się pogrzeb.

— Tutaj?

— W Kanadzie. Tam się urodziłaś.

W tamtym momencie coś ścisnęło jej gardło i była pewna, że coś poczuła. Był to ból, który tak naprawdę w pełni miał dotrzeć do niej później.

— To dlaczego ja jestem tutaj? — szepnęła dobre kilka minut później.

— Zostałaś przeniesiona, gdy tylko lekarze uznali, że nie zagrozi to twojemu zdrowiu. Od teraz jesteśmy twoimi opiekunami i zostaniesz z nami rok, żebyśmy byli pewni, że wszystko z tobą w porządku.

Czy było z nią w porządku? Czy kiedykolwiek będzie?

Nagle auto się zatrzymało i Brook mogła dostrzec, że znaleźli się przed nowocześnie wyglądającym domkiem jednorodzinnym. Automatycznie otwierana brama rozsunęła się, dzięki czemu mogli znów ruszyć, wjeżdżając do garażu. Nataniel zaparkował na jednym z miejsc, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce, powodując zgaszenie świateł i silnika. Zapadła chwilowa cisza, nie zagłuszana najdrobniejszym szelestem. Brook podczas tych kilku sekund odniosła wrażenie, że znajduje się w kompletnej próżni. Nie było niczego w niej ani niczego poza nią. Zamknęła oczy, czując jakby była tylko, a może aż, bytem zajmującym miejsce w przestrzeni. Czymś, co na zawsze zajęło kawałek miejsca na tym świecie i już zawsze będzie jego częścią-nawet, jeśli umrze, jej szczątki będą krążyły pod ziemią i w powietrzu. I stanie się parą i deszczem i lodem, i pożywieniem. Cały świat został bowiem w całości naznaczony przez ludzkość i już zawsze będzie nią przesiąknięty. Tak samo, jak my. Jesteśmy ludźmi, przesiąkniętymi innymi ludźmi. Gdyby nie reszta ludzkości, świat nie byłby potrzebny osobnej jednostce, gdyż nie byłaby w stanie przetrwać. Samotność jest w naszym umyśle głównym przełącznikiem autodestrukcji, które wyniszcza nas bardzo powoli i boleśnie. Bez ludzi, wszechświat nie ma znaczenia, tak jak nasze istnienie; instynkt przetrwania, potrzeby fizjologiczne, rozwój. Prawda jest taka, że nie mamy motywacji do żadnej z tych rzeczy, będąc samemu.

Tyle że Brook czuła, jakby została ostatnią istotą we wszechświecie.

Weszli do środka, zatrzymując się w przytulnie wyglądającym przedpokoju. Po lewej stronie stała biało-brązowa szafa z rozsuwanymi panelami i umieszczonym na nich lustrem. Z prawej dostrzegła półkę przeznaczoną na buty, a nad nią zdjęcia rodzinne. Wszyscy byli na nich tacy uśmiechnięci, tacy... szczęśliwi. Brook zastanawiała się, czy w jej domu też wisiały takie zdjęcia i czy ona kiedyś też potrafiła się tak uśmiechać. Ten widok kłócił się z odczuciami dziewczyny, która, zamiast doświadczać przyjemnego ciepła domu, czuła przeszywające ją do szpiku zimno.

- Wszystko w porządku? - zapytała ją nagle Julia, przyglądając się jej badawczo. - Blado wyglądasz.

- Tak - odpowiedziała tylko. Miała wrażenie, jakby jej usta działały samodzielnie, odłączone od mózgu. Co jednak innego miała powiedzieć?

Przeszli dalej, do sporych rozmiarów salonu, który tak samo, jak reszta domu, był urządzony gustownie i przytulnie. Niczym wyjęty wprost z magazynu. Nie byli tam jednak sami, bo na przeciwko nich, przy kominku, siedziała schludnie ubrana kobieta oraz mała, blondwłosa dziewczynka, odziana w rajstopy i śliczną sukienkę. Całą swoją uwagę poświęcała czemuś, co z perspektywy Brook wyglądało, jak puzzle, jednak, gdy tylko ujrzała rodziców, podskoczyła w górę, z wesołym okrzykiem do nich podbiegając. 

Przyglądała się ich radosnemu powitaniu, po raz pierwszy widząc na twarzach Julii i Nataniela tak szerokie uśmiechy. W pewnym momencie mała dostrzegła również ją i przy zachęcie mamy, nieśmiało do niej pomachała.

Brook po chwili odwzajemniła gest. Próbowała się uśmiechnąć, by w choć małym stopniu ocieplić swój wizerunek, dopasować się do tego obrazka.

Ale nie potrafiła.

SamotnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz