-Nie masz potrzeby by do nich dołączyć. Wygadaj się mi kochanie. Jak oni zmarli? Wiem, że to ciężki temat, ale teraz tego potrzebujesz: rozmowy i kogoś przy tobie. - starałam się jakoś zacząć rozmowę i zamknęłam Nicole w swoich ramionach. Wyjęłam telefon i znowu napisałam do Joey'a:
Do: Joey
"Znalazłam ją, cała i zdrowa. :)"
Od: Joey
"Uff.. Wreszcie chwila odpoczynku. ;)"
-Więc kochanie? Co ci leży na serduszku?
-Jestem rozdarta. Gdy oni zginęli cały mój świat się zawalił a Ashton zamiast go odbudować jeszcze pogorszył sprawę. Rodzice zmarli dokładnie 15 miesięcy temu chcąc odwiedzić mnie w akademiku. Zostało im dokładnie cztery ulice ale pech chciał że wpadli w poślizg. Oboje umarli na miejscu zostawiając mnie samą bez prawa do ich majątku. Dopóki mój ex nie oddał mnie Harry'emu mieszkałam w akademiku. Nie miałam gdzie wyjechać na święta, nikt mnie nie odwiedzał. Byłam tylko ja i moje blizny. Już wtedy miałam tendencję do cięcia się, czułam pustkę bez rodziny, pustkę bez ani odrobiny czułości. Byłam dręczona w szkole i wszyscy moi przyjaciele odwrócili się ode mnie. Będąc z Ashtonem, nie ważne jakim był dupkiem, nie czułam się samotna. Gdy trafiłam do mojego nowego "domu" nie poczułam różnicy, byłam traktowana tak samo jak przez cały czas od czasu tej straty. Nie mam pieniędzy na powrót do Polski, jestem, a raczej byłam tu na studiach. Harry załatwiał mi wyżywienie i nocleg, ale za wysoką cenę jaką był mój honor.
-Kochanie... Poradzisz sobie, nie przejmuj się ja ci pomogę. - pocieszałam Nicole z całych sił, ale słowa, które do niej kierowałam zdawały się ulatniać. Nie słyszała ich. Była pogrążona w swoim płaczu i uporczywych myślach, które nie chciały zniknąć.
-Nie mogę wiecznie żyć na cudzą rękę. Muszę zacząć radzić sobie samemu, albo się poddać. - westchnęła.
-Nie możesz poddać się bez walki. Bądź silna i pokaż wszystkim, że jesteś czegoś warta. Pokaż to swoim rodzicom. Niech będą z ciebie dumni. Jesteś zwycięzcą! - krzyknęłam, dając jej namiastkę siły, która, miejmy nadzieję zapoczątkuje jej nowe życie.
-Walczyłam już wystarczająco długo, jestem wyczerpana i słaba. Może już na mnie czas? Nie mam powodów żeby tu zostać.
-Jestem tu ja, Niall, Victoria i Carole.
-Kto to Victoria i Carole? - podniosła na mnie wzrok.
-Ehh, no tak, Bułka i Wawa. Pamiętasz?
-Oh, no tak, przepraszam. Wy nawet mnie dobrze nie znacie.
-Ale wszystkie byłyśmy kiedyś w twojej sytuacji i jesteśmy z tobą. Niall'a słabością jest złamane serce, jest kruchy, tylko udaje twardziela. Victoria choruje na niedoczynność tarczycy, z którą musi się zmagać do końca życia. Carole dla odmiany jest anorektyczką i anemiczką, wszystko zaczęło się od depresji. No i ja, udało mi się pokonać anemię, teraz choruję na bezsenność, nie wiem czy to przez stan nerwowy czy zły tryb życia, ale od kilku dni nie spałam. Patrz tylko. - westchnęłam i sięgnęłam do torebki po wacik i zmywacz do makijażu. Pociągnęłam szybkim ruchem po policzku i od razu ukazały się ogromne wory pod oczami starannie przykryte korektorem. - Oczywiście wszystkie możemy pochwalić się też paroma bliznami. - stwierdziłam i podciągnęłam rękawy kurtki. Zdjęłam kilka luźnych bransoletek i pokazałam Nicole swoje nadgarstki.
-Jesteś niesamowita, wszyscy jesteście, wojownicy. Myślę, że mogę się postarać, dla was. - uśmiechnęła się ocierając łzy
-Świetnie. Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.
-Obiecuję. - szepnęła i przytuliła się do mnie mocno.
-Ok, to gdzie teraz idziemy? Co powiesz na McDonald? Jest całodobowy. - powiedziałam zmieniając drażliwy temat na przyjemny.
-Jeju, jak ja dawno nie jadłam fast-fooda. Jak ja dawno jadłam cokolwiek co ma jakiś smak. Louis, przyjaciel Stylesa serwował nam same papki marchewkowe albo ziemniaczane, ugh, aż mnie ciarki przechodzą. - powiedziała z lekko roześmianym głosem. - Niestety, nie mam przy sobie żadnych pieniędzy.
-Zapłacę za ciebie, zjedz chociaż jeden posiłek.
-Nie, nie trzeba, naprawdę. - próbowała się tłumaczyć, jest bardzo honorową i samodzielną dziewczyną, ale no kurwa zje ze mną tego fast-fooda nawet jeśli miałabym ją związać i zawlec do budynku.
-Chodź, nie pierdol. - rozkazałam i pociągnęłam ją za rękę w kierunku najbliższego maka.
*
Nicole's Pov:
Byłyśmy już niedaleko restauracji na jakimś parkingu niedaleko starego bloku. Ulice były puste a wszystko co nas otaczało to głucha cisza i ciemność. Weszłyśmy do środka przytulnego baru i usiadłyśmy przy ladzie.
-Dzień dobry. Co dla pań? - zapytał profesjonalnie przystojny chłopak za kasą fiskalną i uśmiechał się tak jak szef nakazał.
-Poprosimy dwa McZestawy, dwa Happy Meale z zabawką numer.. - przerwała Chachi i spojrzała na małą gablotkę z zabawkami. Zaśmiałam się na widok dorosłej kobiety wybierającej starannie zabawkę jakby to była decyzja jej życia. - ... siedem i jeszcze dwie duże Coca-Cole. - chłopak zapisał wszystko starannie i po chwili zamówienie było w naszych rękach. Zajadałam się smakołykami, Chrissy też smakowało, ale skończył nam się keczup.
-Ekhem, przepraszam mogę poprosić o dodatkowy kechup? - zapytała i nagle rozległ się za nami dźwięk tłuczonej szyby. Kula była wycelowana w stronę mojej towarzyszki, ale ta padła na ziemie. Celem padł kasjer. Przestrzelili mu bark. No to teraz mamy wystarczająco dużo kechupu do wykarmienia nas obu.
Zaczęłam panikować, Chachi kazała mi się schować na zapleczu. Schyliłam się i biegłam tam co sił w nogach. Wysokie obcasy od Stylesa utrudniały mi sprawę, ale dotarłam w samą porę, kolejna kula trafiła w drzwi tuż za mną. Nie zamknęłam ich na klucz. Może moja towarzyszka też będzie chciała tu przybiec. Usłyszałam następne strzały. Liczyłam je. Szósty, siódmy, ósmy. Na każdy z nich moje serce stawało. Czy osoba, która stała mi się tak bliska w zaledwie parę godzin odejdzie jak wszyscy inni, na których mi zależało? Odpędzałam od siebie te myśli, wierzyłam, że to nie prawda.
Drzwi nagle trzasnęły, już myślałam, że to mój czas, ale to była moja kochana bohaterka. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Wyszłyśmy tylnym wejściem. Gdy już miałyśmy wejść do linii kanalizacyjnej - naszej ostatniej drogi ucieczki ostatni ze złoczyńców znów wycelował we mnie. Tym razem nie chybił a moje ramie jakby rozdarło się na strzępy. Dokładnie takie to było uczucie. Spojrzałam na niego znowu, tym razem leżał na ziemi a ja ogłuszona nawet nie zauważyłam kiedy został postrzelony przez... Gonzales. Zeszłyśmy do zatęchłych korytarzy, którymi zmuszona byłam wędrować przez następne pół godziny był ciemny i oświetlały go pojedyncze żarówki zwisające z sufitu. Szum zanieczyszczonej wody i jej nieprzyjemny zapach nie umilał wędrówki. Szłyśmy tak około dwóch kilometrów. Byłam strasznie zmęczona a ból przechodził przez całe moje ciało. W końcu zobaczyłam schody które jak mam nadzieję prowadzą na powierzchnię. Na szczęście miałam rację. Byliśmy w piwnicy bloku Nialla. Zresztą taką dostałam informację.
Gonzales zaprowadziła mnie do mieszkania i kazała położyć się na kanapie. Poszła do kuchni i wróciła z tabletkami przeciwbólowymi, apteczką i szklanką wody. Dlaczego po prostu nie wezwie jebanej karetki?!
Z apteczki wyjęła bandaże, pincetę i płyn odkażający. Odkaziła moją ranę co strasznie piekło. Syczałam z bólu i próbowałam nie zemdleć. Starałam się nie patrzeć w stronę "operacji", ale i tak po jakimś czasie straciłam przytomność.
![](https://img.wattpad.com/cover/25885186-288-k11454.jpg)