Prolog

219 9 0
                                    

    Słońce powoli znikało za horyzontem, rzucając czerwoną poświatę prosto na marmurowe pomniki. Delikatny wiatr poruszał smukłymi gałęziami wiekowych brzóz, wprawiając w drganie różnobarwne liście. Między grobami przemykała zakapturzona postać, odziana w długą czarną szatę. Nerwowo rozglądała się dookoła, doskonale zdając sobie sprawę, że nie powinno jej tu być. Wiedziała jednak, że musiała pojawić się Norwich chociaż na chwilę, żeby zobaczyć na własne oczy i uwierzyć w to, co tak skutecznie próbowała od siebie odsunąć. Przez jakiś czas miotała się między grobowcami próbując odszukać ten właściwy, który przyciągnął ją w to przeklęte miejsce. Wciąż miała nadzieję, że to głupi żart, zły sen, z którego za moment wyciągną ją jego silne ramiona. Nagle gwałtownie zatrzymała się przed wyjątkowo okazałym pomnikiem ozdobionym cennymi kamieniami. Drżącą ręką dotknęła srebrnych liter, układających się w tak dobrze znane i ukochane inicjały. Na policzkach poczuła gorące łzy, a sekundę później jej drobnym ciałem wstrząsnął potężny szloch. Kaptur peleryny osunął się na plecy, uwalniając burzę brązowych loków, jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Resztkami sił opadła na kolana, przytulając rozgrzany policzek do lodowatej kamiennej płyty. Więc jednak... Nie tak miała wyglądać ich przyszłość. Dlaczego ją opuścił, zostawiając samą w najtrudniejszym momencie? Dlaczego okrutny los nieustannie doświadczał właśnie ich, w jednej sekundzie dając iskierkę nadziei, by na sam koniec okrutnie zadrwić z tej miłości? Tak wiele pytań bez odpowiedzi cisnęło się jej na przygryzione do krwi usta... Chciała go usłyszeć, poczuć na sobie delikatny dotyk jego skóry... Ostatni raz zobaczyć ten niesamowity uśmiech, za każdym razem przyprawiający ją o szybsze kołatanie serca. Myślała o tym z całych sił, mocno zaciskając zmęczone powieki. Jeśli magia istniała, to na pewno był jakiś sposób, aby to wszystko zatrzymać, odwrócić, przerwać tę szaloną grę... Powoli otworzyła napuchnięte oczy, wierzchem dłoni ocierając łzy. Nic się jednak nie wydarzyło. Musiała pogodzić się z przerażającą rzeczywistością, stawić jej czoła i żyć dalej. Nie wiedziała tylko jak to zrobić, ponieważ sama myśl o istnieniu bez niego wywoływała nieprzyjemne dreszcze. Czuła się zagubiona i samotna, marzyła jedynie by rwący ból rozsadzający jej klatkę piersiową zniknął. Niezdarnie podniosła się do pionu, ponownie chowając twarz pod obszernym kapturem. Ostatni raz spojrzała na marmurowy grobowiec i nieporadnym machnięciem różdżki wyczarowała szmaragdowozielony znicz. Teraz tylko tyle mogła dla niego zrobić, rozpalić chociaż ten niewielki płomień, żałosną namiastkę tego, który zgasł w niej po utracie najcenniejszego skarbu... Niespodziewanie zaczął lać rzęsisty deszcz, mieszając się ze słonymi kroplami spływającymi z brązowych źrenic młodej kobiety. Przemoczona szata przykleiła się do jej zmarzniętego ciała, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Z bijącym sercem wpatrywała się w chmury zgromadzone nad jej bujną czupryną. Wiedziała, że to był znak. Nie tylko ona cierpiała. Ktoś po drugiej stronie płakał razem z nią.

_________________________________________________________

Dzień dobry :)

Kolejne rozdziały będą pojawiały się tutaj w każdy wtorek. 

Pozdrawiam i zapraszam do obserwowania!

Dramione | ,,Jesteśmy sekretem, który nie może wyjść na jaw."Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz