miesiąc i dwa tygodnie przed ~
- riley cearra scott, jesteś niemożliwa – rzucił harry, wchodząc na salkę ze mini-sztalugą pod pachą i torbą wypchaną farbami i pastelami. dziewczyna podniosła się i oparła ciężar ciała na łokciach, próbując dojrzeć, z czym – znowu – przypałętał się wyrośnięty kudłacz. widząc tobołki w dłoniach harry’ego i sztalugę, riley natychmiast chwyciła za telefon i opadłszy z powrotem na poduszki, zaczęła wściekle (w mniemaniu stylesa) pisać wiadomość.
- „ja? ty postanowiłeś pozbawić szpitalny sklep dorobku życia.”, och, no jasne – prychnął chłopak, odgarniając grzywkę z czoła i chowając swój telefon do kieszeni. – mam nadzieję, że w końcu będziesz mogła się do mnie odezwać, ta cała terapia zaczyna mnie dobijać. lubię twoje piszczenie.
riley uniosła wysoko brwi, po czym zmrużyła oczy i pokręciła głową.
- o, więc teraz się obraziłaś. okej. przyjmuję to na klatę – roześmiał się harry, odkładając przyniesione fanty w kącie pomieszczenia. riley skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i ułożywszy usta w podkówkę, posłała stylesowi znaczące spojrzenie.
- ej, daj spokój. napisz, o co chodzi – jęknął harry, przewracając oczami. dziewczyna od niechcenia chwyciła za telefon i umyślnie zaczęła powoli pisać wiadomość, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak ślamazarne zachowanie doprowadza pozornie spokojnego harry’ego do istnej pasji.
- „już mogę mówić, ale nie mam ochoty na rozmawianie z tobą”, ouch. touché. proszę, riley, mów do mnie. powiedz, skąd w twojej salce osiem czekoladowych królików wielkanocnych i siedem marcepanowych świętych mikołajów – jęknął chłopak, opadając na łóżko i tym samym, na nogi riley.
- chciałam sobie zrobić święta – szepnęła riley, uśmiechając się. – oba na raz.
- marzą ci się święta? – harry podchwycił temat i aż podskoczył na materacu. – wielkanocne i bożonarodzeniowe na raz? da się zrobić! – dodał chłopak i natychmiastowo poderwał się z miejsca i zaczął typowy dla siebie spacer po sali. riley tylko westchnęła i wygładziwszy kołdrę, skuliła się w embrionalnej pozycji. tymczasem harry mamrotał coś do telefonu i ni stąd, ni zowąd, wybiegł na korytarz, zostawiając zdziwioną riley cearrę scott samej sobie. po chwili jednak wrócił z wózkiem inwalidzkim i dziwnym pakunkiem w lewej dłoni.
- wsiadaj, elfie – rzucił nadzwyczaj wesołym głosem, podstawiając wózek tak, by riley mogła szybko na niego usiąść. – jedziemy po przygodę.
CZYTASZ
/ wait /
Fanfictionbez końca, bez pożegnania, zniknij wraz z osłoną nocy. | styles; © 2014 letsgetoutofhere; lowercase intended