Świt

163 20 12
                                    

Bjorn

Bjorn miał marzenia podobne do tych, które spędzały sen z powiek wszystkim, młodym wikingom. Chciał, aby kiedyś jego imię zapisało się w sagach. Chciał być wielki. Jak Ragnar, Thorkil, czy Erik. A nawet większy. Sławniejszy od nich wszystkich razem wziętych.

Tylko jak miał to osiągnąć, skoro jarl Bornholmu ufał bardziej wróżbitom niż ambicjom swych młodych braci? Nigdy nie odkryje nowych lądów, płynąc ciągle na wschód, południe, czy nie przekraczając granic Danii na zachodzie. Nigdy nie zasłuży się w wielkich bitwach, skoro jego największymi przeciwnikami okazywali się zazwyczaj wieśniacy. Jednak jarl wiedział swoje. Wróżbita mówił jaśniej niż kiedykolwiek wcześniej. Trzeciego tygodnia szóstego miesiąca staniecie na wolińskiej ziemi. Ziemi. Nie w Wolinie. Obok niego. Nie dane im było zdobyć tego miasta, a jedynie obłupić się na okolicznych wsiach.

Guthrum powiedział mu przed wyprawą, gdy żegnał się ze Svenem, że wróżbita się nie myli. Właśnie w tym czasie Słowianie mieli hucznie świętować, dlatego nie było lepszej okazji na atak. Wolina ze swoją siłą nigdy nie zdobędą, ale wsie również bogate są w skarby, a skoro wszyscy będą zajęci świętowaniem, to mało komu przyjdzie do głowy bronić się przed atakiem. Szczególnie że nadmorskie, zachodnie ziemie Słowian dawno nie widziały normandzkiej rzezi.

Ani w ogóle żadnej rzezi.

Z zamyślenia wyrwały go pierwsze promienie słońca, wydostające się znad morskiego horyzontu. Zmrużył lekko oczy, a następnie odwrócił wzrok. Większość jego towarzyszy już nie spała. Zaledwie chwilę wcześniej każdego z kolejna budził Knut, jednocześnie popędzając tych, którym przypadło wiosłowanie. Bjorn spojrzał przed siebie i dostrzegł ląd.

— Nareszcie. — Usłyszał za sobą Ivara, więc się odwrócił, mimo iż ostatnia rzecz, jaką chciał zrobić przed napadem, była rozmowa właśnie z nim. Ivar był od niego niższy, miał wielkie, nieco wyłupiaste, szare oczy i szczurzą twarz. Mysie włosy rosły jedynie na przodzie głowy i ciągnęły się do jej czubka. Reszta była wygolona. Zawsze jak go widział, miał ochotę palnąć śmiechem. W taki sposób obcinały się dzieciaki, a nie dorośli mężczyźni. Na przykład on. Włosy Bjorna były obcięte podobnie, ale rozpuszczone sięgały mu do ramion i przykrywały goliznę. Teraz, tak jak i zazwyczaj miał je zaplecione w cienki warkocz. Jasny warkocz. Nie rudy. Jasny.

— Aż tak się niecierpliwisz? — Zapytał od niechcenia. O wiele bardziej chciałby mieć teraz przy boku Svena, ale nie wiedzieć czemu, jarl nie pozwalał chłopakowi wyruszać z nimi na wyprawy. Dlatego zawsze się ze sobą żegnali, witali, ale nigdy nie walczyli u swego boku. A właśnie tego pragnęli.

— Czekałem na to cały rok. Liczyłem, że ojciec zarządzi wyprawę wcześniej. — Ivar zaczął się rozciągać. — Ale on wie lepiej.

— Gdyby nie wiedział, dawno przestałby być jarlem — mruknął Bjorn i odszedł na drugi brzeg łodzi. Oczywiście, że byli lepsi na to miejsce, ale Harold był poważany na Bornholmie ze względu na swoją młodość. Waleczny, silny i zwycięski, ale mądrości mu Odyn poszczędził. Tak naprawdę to Wróżbita rządził wiecem. Ewentualnie jarlanka...

Łódź uderzyła o piaszczysty brzeg, a zaraz za nią przycumowały dwie kolejne. Knut wybrał ludzi do pilnowania, a następnie dźwignął tarczę i topór, i ruszył jako pierwszy w głąb lądu. Bjorn zdecydował trzymać się w środku, nieopodal swoich towarzyszy ze Svaneke - Thorkela, Małego i Leiknira. Z ich wioski było jeszcze kilku starszych, lecz ci zgodnie z rozkazem Knuta trzymali się z tyłu, ubezpieczając, jak sądził nie tylko Bjorn, niemal na pewno bezpieczne tyły. Przeszli przez plażę, jakże inną od skalistych brzegów ich rodzimej wyspy i weszli do lasu.

JaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz