JARA— Zatop nas, Welesie. — Sławomira powtarzała modlitwę, odkąd łodzie Wikingów odbiły się od brzegu. Od tego czasu minęło już kilka godzin, w czasie których na niebie nie pojawiła się nawet jedna, ciemna chmura. Dzień był słoneczny, ciepły, lecz nie upalny. Nic nie wskazywało na to, by wkrótce miał zerwać się sztorm. — Zatop nas. Zatop.
Jaromira widziała z jakim przerażeniem Tomiła patrzy na Sławomirę. Blondynka jako jedyna, zdawała się niemo protestować przed jej modłami. Bała się morza, drżała ilekroć fale mocniej uderzały o łódź. Mimo tego — milczała. Zawsze była tchórzliwa, jednak teraz, ten wręcz irracjonalny strach przed własnym głosem, zostawiał ślady na jej twarzy. Była blada, może nawet bledsza od nich wszystkich razem wziętych. Jej usta sine, a jej oczy otwarte szeroko i jarzące się determinacją. Nie taką zwykłą — wyglądało to raczej, jakby z całej siły próbowała zapobiec modlitwie. Skoro nie potrafiła uciszyć Sławomiry, to chciała ją zagłuszyć.
— Zatop, bła… — Sławomira urwała nagle, gdy Jaromira, o którą była oparta, poruszyła się gwałtownie.
Jaromira syknęła z bólu i zmusiła, by pochylić się nad swoimi nogami. Z jej nogi już dawno przestała lecieć krew — sporo zaś miała jej na swojej sukni i szmacie, w którą owinięto ranę. Mimo iż nie traciła już krwi, noga bolała ją niemiłosiernie. W ciągu kilku godzin zdołała przywyknąć do bólu, ale nie na tyle by ignorować momenty, gdy ten zwiększał się i przechodził przez całe jej ciało.
Zwróciła na siebie uwagę Sławomiry, która, możliwe, dotąd nie zdawała sobie sprawy, na kim się opiera.
— Jaromira — wydukała, po czym głośno przełknęła ślinę. — Może ty... może to ciebie Weles wysłucha.
— Głupia. — Falisława wykrzywiła blade wargi i spojrzała kpiąco na Sławomirę. — Ona jest kapłanką Swarożyca. Weles jej nie wysłucha. Z resztą… — urwała na moment i posłała kpiące spojrzenie Jaromirze. — Nawet dla swojego boga jest nikim.
Te słowa nie zabolały jej tak, jak powinny. Dobiło ją coś zupełnie innego. Coś, co ją samą zaskoczyło. To ile wysiłku musiała włożyć Falisława by patrzeć na nią z taką zawiścią i jak bardzo zmęczyły ją wypowiedziane słowa.
Sławomira nie odpowiedziała. Jedynie podkuliła nogi i schowała twarz w kolanach.
Jaromira odwróciła głowę i znów spojrzała przed siebie. Podobnie, jak wszystkie dziewczyny, związane miała tylko ręce. Wikingowie wiedzieli, że są albo zbyt zmęczone, albo zbyt wystraszone by zrobić cokolwiek wbrew ich woli.
Ewentualnie wahały się między wyczerpaniem, lękiem, a obojętnością.
Jaromira robiła to zawsze, ilekroć próbowała się od czegoś odciąć. Odegnać nieprzyjemne lub w danej chwili po prostu niechciane emocje. W tym momencie robiła to bardziej, ze strachu przed samym strachem. Chciała zobojętnieć. Przestać myśleć o tym, co działo się w przeciągu tych kilku godzin. Chciała zamknąć oczy i po prostu się odciąć. Nie słyszeć języka wikingów, którzy cały czas ze sobą rozmawiali. Nie słyszeć modlitw, płaczu, szumu fal. Nie czuć słońca. Zapomnieć, że znajduje się na tej piekielnej łodzi.
Ale ilekroć była tego bliska — wszystko wracało. Rozmowy, płacz i modlitwy stawały się jakby głośniejsze. Mieszały się ze smrodem dymu, palącym gorącem ognia, przeszywającym bólem w nodze. Ze wspomnieniem Bora, który ostatecznie uległ, biorąc Damrokę na ręce i ruszając w stronę lasu.

CZYTASZ
Jara
FantasyŻycie Jaromiry miało być proste - służyć i umrzeć dla boga słońca. Stało się jednak inaczej, gdyż nagle trafiła w sam środek wojny między dwojgiem braci o władzę nad Bornholmem. Musi zatem wybrać - zemstę na Normanach za wymordowanie jej ludu, czy p...