꧁3꧂

124 19 6
                                    


  - A gdy sójki przylecą na wiosnę, spotkajmy się nad jeziorem i pobawmy z elfami - zanucił Izuku, maszerując w stronę miasta. Dzisiaj rano znowu był w lesie, a ponieważ tydzień temu zrobił z ojcem więcej pułapek, jego torba była bardziej niż ciężka.

Słońce powoli wspinało się w górę po niebie, otulając las przyjemną, ciepłą aurą. Zapowiadał się dobry dzień. Midoriya przeskoczył nad kłodą i wszedł na udeptaną ścieżkę, prowadzącą do miasta. Przyspieszył nieco kroku, a na jego opalonej twarzy zaiskrzył uśmiech. Nie mógł się doczekać spotkania z rodziną, wspólnego śniadania, a potem sprzedania zwierzyny na targu. To oznaczało kolejny krok w stronę spłacenie długów, z którymi męczyli się kolejny rok.

Do jego świadomości z wolna zaczęły dochodzić  dobrze znane mu odgłosy - gdakanie kur, brzdęk naczyń, skrzypienie drewnianych kół na drodze i gwar rozmów. Po chwili za zakrętem ścieżki, gwałtownien wyłoniły się pierwsze budynki. Izuku westchnął głęboko, chłonąc całym sobą rześkie powietrze, pachnące rumiankiem, po czym nie namyślając się długo, puścił się biegiem w stronę domu.

Im bardziej sie do niego zbliżał, tym większa ekscytacja rosła w jego ciele. Wbiegł na główną ulicę, panujący wokoło zgiełk  Przepchnął się przez grupę przekupek, głośno dyskutujących o zakupach, uskoczył przed wozem, jadącym wprost na niego, minął kilka pięknych straganów i dopiero gdy znalazł się w pierwszej bocznej uliczce, zwolnił i w końcu się zatrzymał. Oddech uciekał mu z piersi w zawrotnym tempie, musiał się oprzeć o ścianę i zaczekać kilka sekund, zanim poczuł, że jego nogi przestają paralitycznie drżeć. Wyprostował się i odgarnął ze spoconego czoła wilgotne kosmyki włosów. Lekko podrzucił torbę na plecach, aby przestała się z nich zsuwać i pogwizdując wesoło, ruszył w drogę.

Niski kamienny dom nie różnił się niczym od tych stojących obok, jednak gdy go ujrzał, podskoczyło mu serce. Zwolnił, żeby móc podelektować się chwilą wejścia do środka. Pokonał ostatni odcinek wyboistej drogi i uniósł dłoń, aby zastukać do drzwi. Ledwo ich dotknął, a one ustąpiły pod naporem jego palców i uchyliły się. Mimo ciepłego poranka, poczuł gwałtownie ogarniający go chłód. Nigdy nie zdarzało się, żeby ktoś nie dopilnował zamknięcia drzwi.

Izuku otworzył je szerzej i przestąpił próg. Zapach w pomieszczeniu, sprawił, że zakręciło mu się w głowie, w oczach pojawiły się mroczki. Upuścił torbę, która z głuchym tąpnięciem wylądowała na klepisku i jak somnambulik spojrzał w stronę izby należącej do niego i dziewczynek. Zaschło mu w ustach, wytrzeszczył dziko oczy, mając wrażenie, że w jego głowie rozlega się przeraźliwe wycie. Postawił jeden krok, potem drugi, trzeci i czwarty. Zatrzymał się. Przed jego stopą pojawiła się szkarłatna strużka.

- Nie - wyszeptał i tupiąc nogami, wbiegł do izby. - Nie, nie, nie.

Upadł na podłogę i do wycia, dołączył krzyk, przepełniony najczystszym, pierwotnym bólem. Izuku złapał się za włosy i szarpał nimi na wszystkie strony, chąc oderwać umysł od tego jakie piekło musiały znosić jego oczy.

Jego ojciec leżał na środku pokoju, na jego twarzy zastygła gęsta linia krwi, biegnąca od czoła do szyi. Niewidzące oczy były wbite w przestrzeń za ramieniem Izuku, a usta rozchylone w niemym okrzyku. Tam gdzie powinnien być brzuch, ziała wielka, krwawa i poszarpana jama, z której wylały się parujące ciągle wnętrzności. Ramiona były rozrzucone jak u szmacianej lalki i dopiero wtedy Izuku zauważył, że pod martwym ciałem ojca leżało jeszcze jedno.

Trzęsącycmi się ze strachu i wściekłości dłońmi, odsunął ciało taty. Pod nim leżała mama. Izuku poczuł płynny ogień w żyłach, gdy ujrzał jej przerażone oczy, teraz już puste i bez wyrazu, w których jeszcze szkliły się łzy. Przybrała skuloną pozę i obejmowała się ramionami, tak jakby próbowała osłonić się przed atakiem. Dopiero po chwili Izuku zorientował się, że w tych ramionach trzyma jeszcze kogoś.

♡. KRUKI LATAJĄ NISKOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz