13

809 57 7
                                    

Rei
Gdy nad ranem odprowadziłem poobijanego Yamate i wróciłem do domu, w szkole odbywała się już pierwsza lekcja. Na szczęście od progu przywitała mnie cisza. Pierwsze co to ściągnąłem przepoconą bluzę i poszedłem w stronę kuchni aby obmyć obdarte kostki.
Ten Olaf ma naprawdę twardy łeb.
Podszedłem do zlewu i syknąłem, gdy chłodny strumień spotkał się z poranioną skórą.
- Rei.
Aż podskoczylem, gdy obok siebie usłyszałem głos. Po drugiej stronie pomieszczenia, całkowicie poza moim polem widzenia, siedział tata. Jego wzrok błądził po moim ciele, przez brudne ciuchy, do rąk aż na twarz, na której widniało rozcięcie od sygnetu.
Zupełnie jakby starał się nad sobą panować, oparł łokcie odziane w granatową marynarkę i głęboko odetchnął. Speszyłem się. Myślałem, że ta sytuacja przejdzie bez echa. No ma się to szczęście.
- Tata? C-co tu robisz? Myślałem, że jesteś w pracy. - Miałem cichą, złudną nadzieję, że zignoruje mój stan.
- Mógłbym cię spytać o to samo, synu. Masz szczęście, że to nie matka została w domu. I tak jest na ciebie wściekła, że nie wróciłeś na noc. - Srogi ton Arnolda zmartwił by mnie bardziej, gdyby nie nuta rozbawienia w jego głosie. W tamtym momencie nie miałem pojęcia, co takiego śmiesznego widział w tej całej sytuacji.
- Mogę wyjaśnić... - Zacząłem się tłumaczyć.
- No ja myślę. - Przerwał mi. - Ale najpierw odpowiedz mi na kilka pytań. - Kiwnąłem tylko głową, bojąc się odezwać.
- Jesteś cały? - Znów potakąłem.
Starszy, będąc zadowolony z tej odpowiedzi, wstał i podszedł do szafki z medykamentami. Wyciągnął stamtąd płyn do dezynfekcji ran i waciki.
- Czy to ma związek ze szkołą? - Zadał kolejne.
- Nie takie jak myślisz. Musiałem komuś uratować dupę. - Mruknąłem. Gdy namoczył wacik, bez słowa podałem mu dłoń do opatrzenia.
- I ten ktoś zadzwonił akurat do ciebie? - Wiedziałem co kryje się za tym pytaniem. Nie byłem typem obrońcy i bohatera. Nie takiego mnie znali. Rodzice i reszta społeczeństwa jeszcze przez jakiś czas będą widzieć we mnie tamtego biednego chłopaka, który nie mógł obronić nawet siebie. A co dopiero drugą osobę.
- Powiecmy, że w tej sytuacji byłem najodpowiedniejszy do tej roli.
- No dobrze. - Nie dążył. - Prócz rąk i twarzy, coś jeszcze masz uszkodzonego? Obitego? Złamanego?
- Nie. - Parkąłem i odruchowo uśmiechnąłem się cwaniacko. Byłem z siebie dumny. Znów nieco go zaskoczyłem ale odwzajemnił gest.
- Czy ten drugi wygląda gorzej? - Mój uśmiech się powiększył. Nie musiałem odpowiadać. Pokiwał głową z uznaniem. - Tylko nic nie mów matce. - Pogroził mi palcem. - Jakby co, zostałeś na noc u kolegi bo było późno. W twarz oberwałeś z gałęzi czy czegoś tam. Nie było bujek, awantur ani heroicznego ratowania bliźnich. Jasne?
Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać.
O nic więcej nie pytał. Gdy wychodziłem już z pomieszczenia, odezwał się jeszcze.
- Rei. - Przystanąłem. - Gdybyś kiedyś chciał porozmawiać. Nie krępuj się.
- Dobrze... Dziękuję. - Wychodząc uśmiechnąłem się. To miłe, że ojciec chce utrzymać ze mną takie relacje. Odkąd wróciłem ze szpitala, nigdy nie uczynił w moją stronę tego typu gestu. Z Nathanem też za wiele nie rozmawiał i to może to jest powodem debilizmu tego dzieciaka...
Pierwsze co, po wejściu na górę, to rozebralem się i wskoczyłem pod prysznic. Grzejąc się pod parzącym strumieniem, pomyślałem o Lilah. Napisałem jej wcześniej, że mnie nie będzie. Mam nadzieję, że nie była na mnie zła za odwołanie planów. Polubiłem tego małego szajbusa.
Po kąpieli nakleiłem na rozcięcie na kości policzkowej plaster i w samych bokserkach padłem na łóżko.

Lilah
Długo zbierałam się, nim zadzwoniłam do Rei'a. Z jednej strony wiedziałam, że nie powie mi nic złego. Ale z drugiej, znając jego temperament, kto wie co zrobi?
Po powrocie do domu, pierwszy raz cieszyłam się, że nikogo nie ma. Zwykle nieobecność rodziców napawała mnie smutkiem. Wracali późno, często wyjeżdżali na różne wykłady i delegacje, przez co mieszkałam praktycznie sama w wielkim domu. Sama...
Dlatego ucieszyłam się, że poznałam tego dziwnego chłopaka. Jako pierwszy, nawet jeśli uznał mnie za dziwną, to nie okazał zniecierpliwienia czy irytacji. Większość osób, z którymi chciałam się zaprzyjaźnić szybko odchodziła. Śmiali się potem, szeptali. Krzywdzili...
Otrząsając się z niechcianych myśli i wspomnień z tego ranka, wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer. Było już grubo po 15 więc cokolwiek go zatrzymało, powinno już minąć.
Po trzech długich jak cholera sygnałach odebrał.
- Czego... - Był wyraźnie zaspany. Nieco mnie to rozbawiło, a potem zrobiło mi się nieco przykro. Czyżby porzucił plan pójścia do szkoły żeby sobie pospać?
- Jeszcze śpisz? - Spytałam niepewnie. - Przepraszam, nie chciałam cię budzić. Zawsze jestem taka nachalna. - Zaśmiałam się cicho, choć bardziej brzmiało to jak początek histerii. To chyba otrzeźwiło mojego rozmówcę, bo brzmiał o wiele wyraźniej.
- Lilah. Bałem się, że jest Ci przykro przeze mnie. - Powiedział z przejęciem. Ciężko westchnął i kontynuował. - Wróciłem do domu dopiero rano. Yamata miał kłopoty i... Po prostu musiałem uratować mu tą pieprzoną, seksowną dupę. Dokładniej ci opowiem jak się spotkamy.
- Właśnie ja w tej sprawie... - Zaczęłam niepewnie.
- Tak? - Nie odzywałam się zbierając myśli. - Lilah... - Uhu groźny ton. - Co się dzieje?
- Mógłbyś przyjść proszę? Muszę Ci coś opowiedzieć.
- Będę za pięć minut.

Rei
Pięć minut później już pukałem do jej drzwi. Zaniepokoił mnie ton głosu dziewczyny. Zwykle radosna, buzia jej się nie zamykała. Teraz jakby wręcz brakowało jej słów.
Drzwi się otworzyły, a przede mną stanęła Lilah, ubrana w zwykle legginsy i za dużą bluzę. Zajęcia skończyły się nie tak dawno temu, a już pozbyła się bundurka?
To jednak zeszło na drugi plan kiedy dostrzegłem jej twarz. Całkowicie pozbawiona makijażu, lekko opuchnieta od płaczu, spoglądała na mnie wielkimi, smutnymi oczami.
- Moja malutka... - Szepnąłem tylko i zaraz zagarnąłem ją w objęcia. Ta, jak gdyby na to czekała, rozpłakała się w moją pierś. Zamknąłem za sobą drzwi i chwytając ją za uda, zniosłem ją do salonu. Usiedłem na kanapie z nią na kolanach i objąłem mocniej czekając aż jej minie.
Przy tej dziewczynie włączały mi się nieskończone pokłady czułości. Nie dało się nie kochać tego maluszka. Yamate miałem ochotę klepać po tyłku, a ją głaskać po małej, puchatej główce.
Lilah powoli się uspokajała. Cicho smarkała mi w szyję i cieszyła moim towarzystwem. Okropnie mnie zmartwiła. Musiało się coś stać i to coś poważnego.
- Znęcają się nade mną... - usłyszałem cichutki mruk przy ramieniu i aż sapnąłem. Zszokowany złapałem ją za ramiona i usadziłem tak, żeby widzieć jej twarz.
- Co kurwa?! - Krzyknąłem. Ta spojrzała na mnie karcąco i wytarła mokrą twarz. Wycierając nos nie omieszkała osuszyć ręki o moją koszulkę. Ta mała...
- Męczą mnie od początku wakacji. Chciałam mieć jakiś przyjaciół, a oni... - Myślami uciekła gdzieś dalej. Nie mogłem na to pozwolić więc potrzasnąłem nią i ponagliłem wzrokiem do dalszych zwierzeń.
- Wcześniej tylko gadali ale potem... - Na te słowa wstała i zarumieniona zaczęła ściągać bluzkę. Już chciałem ją powstrzymać ale wtedy zsunęła też legginsy.
To co ujrzałem zszokowało mnie. Jak ktokolwiek mógł zrobić coś takiego drugiej osobie. Komukolwiek! Niektóre z miejsc były przykryte opateunkiem ale i tak pozostałe miejsca wystarczająco pokazały ogrom problemu.
W trakcie oględzin dotarła do mnie bardzo ważna rzecz.
- Chciałaś ze mną pójść do szkoły... - Potaknęła, niepewna do czego dąże.
- Wiedziałaś, że ich spotkasz, prawda? - Znowu kiwnęła, a w jej oczach zebrały się łzy.
- Dorwali cię dzisiaj? - Nie musiała odpowiadać. Wystarczył mi jej cichy szloch który uciekł spomiędzy sierzchniętych warg, gdy wciągała na siebie ubrania.
- Boże, tak strasznie cię przepraszam... - Wyszeptałem i pełen winy objąłem dłońmi twarz.
Ta bezbronna dziewczyna była ofiarą maltretowania, a ja nie pofatygowałem się nawet by odeskortować ją do szkoły. Tylko tyle, a uniknąłbym tragedii.
- Rei, nie przepraszaj. Powinnam była ci powiedzieć. Proszę, nie obwiniaj się! - Zaczęła mnie pocieszać. - Zresztą, ktoś mnie dzisiaj uratował...
Zmiana w jej głosie zwróciła moją uwagę.
- Ah tak..?
Zawstydzona, obróciła się i chyba chciała uciec z pokoju. Nie zdążyła, bo chwyciłem ją za rabie i delikatnie acz zdecydowanie posadziłem ją sobie bokiem na kolanach. Dziewczyna zwinęła się w kuleczkę i schowała swoją twarz przy mojej szyi.
- Gadaj. - Nakazałem.
- Ma na imię Brad, jest od nas starszy. Prowadzi Kawiarnie niedaleko dwudziestej ósmej.
- Tą z książkami i mnóstwem bibelotów?
- Tak. Byłeś tam? - Zerknęła na mnie ciekawa.
- Nie. Widziałem tylko raz, przez witrynę. Nigdy tam nie byłem. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Opowiedz mi od początku...
Lilah długo relacjonowała mi cały przebieg dzisiejszego dnia. Byłem jednocześnie wściekły na siebie, że nie zdołałem jej pomóc i wdzięczny na gościa, który to uczynił. Więziony intuicją i chyba wrodzoną podejrzliwością, postanowiłem później sprawdzić Brada.
- Poprosił żebym cię dziś przyprowadziła do niego. - Zmarszczyłem czoło. - Martwi się o mnie. Chyba chce się upewnić, że mi pomożesz. - Prychnąłem na to. Jej smutne oczy zmusiły mnie do wyjaśnień.
- To raczej ja się upewnię czy aby na pewno nie ma złych zamiarów. Teraz znam sytuację i tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Jeszcze pożałujesz, że wybrałaś mnie na swojego bodyguarda.

Miło było patrzeć, jak jej buzię rozjaśnia uśmiech. Może znaliśmy się krótko, ale wiedziałem, że nie chce stracić przyjaciółki. Obronie ją, bez względu na konsekwencje.

Nikt mnie nie kocha!
Trochę krótki, mam nadzieję, że bez większych problemów. Lmao dla smarków Lilah na koszulce.


Teraz moja kolej IbxbIWhere stories live. Discover now