─𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂ł 𝟒─

183 27 8
                                    


Esther Williams & Arthur Fleck

Tego dnia, dokładnie o godzinie osiemnastej, kiedy na korytarzach zaczynały się nocne dyżury Esther zbierała swoje pojedyncze rzeczy czekając na lekarza. Dzisiaj miała otrzymać wypis i listę leków jakie miała regularnie zażywać. Z jej zdrowiem naprawdę nie było zbyt dobrze i gdyby nie Arthur, który ciągle starał się ją rozweselać już dawno przypisano by jej leki także na depresję. Kiedy wszystkie swoje rzeczy umieściła w dużej, skórzanej torbie jaką pożyczył jej mężczyzna uniosła głowę ku górze przeciągle wzdychając, zupełnie tak jakby cieszyła się, że w końcu będzie mogła wyjść na zewnątrz i znowu oddychać świeżym powietrzem. Jej czas na ciche przemyślenia nie trwał jednak zbyt długo, bowiem do pomieszczenia wpadł nucący pod nosem rozpromieniony Arthur. To był dość niecodzienny widok, który Esther z szerokim uśmiechem na twarzy starała się zachować w pamięci z jak największą ilością szczegółów. Zapamiętała więc jego zielone śmiejące się oczy, kąciki ust lekko uniesione ku górze i przez to zaznaczone na jego twarzy pojedyńcze zmarszczki. Wyglądał o wiele lepiej kiedy tak się uśmiechał. Posłała mu więc przelotny, ciepły uśmiech, który każdego dnia cieszył go coraz bardziej.
- Emm... Esther, pozwolisz, że wezmę torbę za ciebie? - zatrzymała swoją rękę przed tym jak miała zarzucić ją na ramię i słysząc nagłą propozycje popatrzyła na niego lekko zaskoczona.
- To bardzo uprzejme z twojej strony Arthurze, ale naprawdę nie chcę odciągać cię od mamy i marnować twojego czasu... - oświadczyła kiwając głową w podziękowaniu o troskę, jednak miała zamiar wybrać się do domu samodzielnie czując, że musi odpocząć, a później wszystko dokładnie przemyśleć.
Od czasu kiedy trafiła do szpitala jej życie diametralnie się zmieniło i nie chodziło tu o Arthura ani jej dawnego chłopaka.
Jej życie naprawdę diametralnie się zmieniło.
- Oh Esther - odetchnął beztrosko się uśmiechając - Ty nigdy nie marnujesz mojego czasu.
Nagle poczuła jakieś przyjemne ukłucie w sercu, a potem rozpływającą się po nim fale przyjemnego ciepła. Arthur był dla niej taki dobry i miły, że Esther powoli zaczynała chyba dostrzegać jego intensywne zauroczenie wobec jej osoby.
- Cóż, jeśli nalegasz to nie mam nic przeciwko. Tylko ostrzegam, że to dosyć daleko. - uprzedziła go odsuwając się na bok i pozwalając aby mężczyzna zabrał jej rzeczy.
- Tym bardziej pozwól, że cię odprowadzę. - sapnął zarzucając sobie torbę na ramię i ostatni raz zerkając na swoją nieprzytomną, leżąca w łóżku obok mamę. Arthur zmarszczył brwi ciężko wzdychając, a po chwili swoim zamroczonym spojrzeniem powracając do ciemnookiej kobiety, która wpatrywała się w niego badawczo. Widziała, że naprawdę martwił się o swoją matkę co niezwykle ją wzruszało, ale także martwił widząc jak jej przyjaciel nagle posmutniał.
- Dojdzie do siebie, zobaczysz - odrzekła pocieszająco delikatnie gładząc jego zesztywniałe, zgarbione ramię.
Ciało Arthura drgnęło nagle czując na sobie jej nienachalny, cudowny dotyk, którego mógłby porównać do takiego jaki posiadają same anioły. Kąciki jego wykrzywionych w grymasie chwilowego przygnębienia usta drgnęły i na chwilę nieznacznie uniosły się ku górze.
Być może w jego życiu nareszcie przytrafiło się coś dobrego? Chwilami nie mógł uwierzyć, że tak piękna, bogata, a w dodatku młoda kobieta chciała z nim w ogóle rozmawiać. Arhur jednak bał się wykonać jakiegokolwiek znaczącego ruchu obawiając się, że Esther nagle go odtrąci czego nie zniósłby w żaden sposób.
- Tak, pewnie masz rację. Chodźmy już - mruknął pod nosem starając mówić pewnym siebie głosem, jednak zabrzmiał niezwykle ponuro.
Esther zerknęła na leżąca w łóżku mamę Arthura, do której podłączone były przeróżne rurki, kroplówki i cały szereg aparatury. Rzeczywiście nie było z nią zbyt dobrze co Esther także zasmuciło. Nie znała Arthura zbyt dobrze, owszem od czasu kiedy oficjalnie się sobie przedstawili minęły jakieś dwa tygodnie, jednak nie rozmawiali o swojej przyszłości i innych tego typu rzeczach. Mimo wszystko Esther pomimo swojej niepełnej wiedzy współczuła mężczyźnie i starała się być dla niego jak najmilsza, w środku usilnie czując, że Arthur przeszedł przez wiele paskudnych rzeczy, które sprawiały, że niemal przez cały czas wyglądał na przygnębionego i kompletnie załamanego, zgarbionego samotnika. Mimo to Esther naprawdę go lubiła, czasami nawet nie wiedziała za co dokładnie. Usłyszała za sobą ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi i zerknęła w tamtą stronę zauważając Arthura także skupiającego wzrok właśnie na niej.
- Panie przodem - oznajmił skinięciem głowy i obdarowując ją przelotnym uśmiechem lekko ukłonił się w pasie na końcu śmiejąc pod nosem.
Z jej rozciągnietych w rozbawionym uśmiechu ust wyrwał się pojedyńczy chichot, a następnie głośniejszy urywek śmiechu, którego Arthur od razu uznał za najpiękniejszy jaki kiedykolwiek słyszał. Zafascynowany wiodąc swoimi połyskującymi, zielonymi tęczówkami za jej drobną i niezwykle zgrabną sylwetką przepuścił ją w drzwiach po chwili udając się za nią. Przy szpitalnej recepcji, mimo tak późnej godziny kręciło się mnóstwo ludzi, zarówno wycieńczonych lekarzy w wygniecionych białych fartuchach jak i schorowanych ludzi o poszarzałych, zgnębionych twarzach. Mieli szczęście, ponieważ wypis jak i reszta dokumentów jakimś cudem była przygotowana dla niej już wcześniej. Esther szybko wypełniła cześć papierów przekazując je jednej z zabieganych pielęgniarek, a resztę dokumentów zabierając ze sobą. Kiedy wspólnie wyszli przed budynek szpitala Esther w końcu zaciągnęła się ostrym i niezwykle zimnym powietrzem, które wprawiło jej ciało w delikatnie drgawki. Arthur widząc, że jest jej stanowczo za zimno szybko zrzucił skórzaną torbę z ramienia, następnie pozbywając się też swojej żółtawej, cienkiej kurtki i bez pytania czy większego uprzedzenia otulając nią jej drobne dygoczące ramiona.
Z jej ust wydostało się ciche westchnięcie, które słysząc zadrżał w środku. Przez takie chwile miał ochotę na o wiele czulsze i bardziej intymne kontakty, o których przynajmniej narazie mógł jedynie pomarzyć. Zdecydowanie miał brudne myśli, za które najprawdopodobniej powinien się wstydzić.
- Arthur, przeziębisz się... - spojrzała na niego zmartwiona widząc, że został jedynie w cienkiej, bordowej bluzie, której luźny kaptur naciągnął na zawieszoną o wiele wyżej od niej głowę.
- To nic wielkiego, naprawdę. - uśmiechnął się, jednak chwilę później sam delikatnie zadrżał czując doskwierające mu zimno. - Po prostu już chodźmy - dodał po chwili namysłu sięgając po porzuconą obok torbę.
Nieoczekiwanie jej drobne ręce objęły jego przedramie, a zgrabne, cudowne ciało przysunęło się bliżej, na moment stykając z jego biodrem. Arthur poczuł, że to jak reagował na jej dotyk było zdecydowanie zbyt gwałtowne, naprawdę zbyt gwałtowne. Wziął cichy wdech na uspokojenie po chwili obdarowując ją szerokim uśmiechem. Bez zbędnego przedłużania ruszyli przed siebie, przez kolejne chwilę rozmawiając na przeróżne tematy. Po kilku, a raczej kilkunastu niezwykle mroźnych minutach dotarli pod wysoki budynek, w którym znajdował się jej apartament.
- Zgaduję, że tutaj musimy się rozstać - chciał jakoś zacząć pożegnanie, żeby zabrzmiało ono jednocześnie kulturalnie, ale też szarmancko.
- Pomyślałam, że muszę Ci przecież jakoś podziękować za to, że jesteś dla mnie taki miły Arthur. - uśmiechnęła się patrząc swoimi ciemnymi oczami prosto w jego zielone, onieśmielone jej słowami tęczówki.
Podziękować?
Arthur zadrżał, a na jego twarzy zarysował się szeroki, niepohamowany uśmiech. To chyba niemożliwe, żeby mogła mu podziękować właśnie w ten sposób, o którym teraz myślał, a tak właściwe w ogóle nie powinien o tym myśleć.
- Okropnie przeze mnie zmarzłeś i pomyślałam, że może chciałbyś wpaść na gorącą herbatę, żeby się trochę rozgrzać. Co ty na to? - zaproponowała wybrzmiewając głosem pełnym wyrzutów sumienia wobec marznącego z jej winy mężczyzny.
Och... No tak, herbata.
Był naprawdę głupi myśląc o czymkolwiek innym, za co natychmiast skarcił się w myślach.
- Jeśli to nie kłopot... - odparł niepewnie po chwili czując jak jej ciało ponownie przywiera do jego boku.
- A więc zapraszam cię do siebie na herbatę, Artie. - zachichotała cicho, delikatnie ciągnąc go w stronę dużych, oszklonych drzwi nowoczesnego budynku.
- Artie? - zaśmiał się pod nosem niezwykle rozbawiony jej nagłym przebłyskiem kreatywności.
- Ostatnio zastanawiałam się nad tym jak brzmiało by zdrobnienie twojego imienia... I cóż, chyba nie jestem zbyt dobra w ich wymyślaniu - machnęła ręką śmiejąc się głośniej.
To znaczy, że ona też o nim myślała...
Podczas gdy Esther śmiała się tak głośno, że wszyscy znajdujący się w pobliżu ludzie zdążyli zwrócić na nich uwagę Arthur mógł przyjrzeć się jej zupełnie z bliska, w tym samym czasie towarzysząc jej swoim cichym chichotem. Była naprawdę śliczna śmiejąc się tak głośno i radośnie co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że szczęście jednak postanowiło się do niego uśmiechnąć.
- Och Artie... - zachichotała po raz ostatni nareszcie się uspokajając i ocierając pojedyńczą łzę spływająca po jej smukłym, idealnie gładkim policzku.
Marzył, żeby wypowiadała jego imię właśnie w taki sposób jak teraz, no... Ewentualnie w innym, ale na litość boską... Czy on w ogóle zamierzał przestać o tym myśleć?
Kiedy za pomocą windy dotarli na najwyższe piętro Esther zajęła sie szukaniem kluczy w kieszeni swoich czarnych, luźnych spodni, a Arthur rozglądał się po gigantycznym, zupełnie białym korytarzu stwierdzając, że cała jego powierzchnia jest co najmniej dwa razy większa niż jego mieszkanie.
- Panowie przodem! - jej głośne wołanie sprawiło, że Arthur nadal patrząc dookoła powoli poczłapał w jej stronę w jednej chwili znajdując się w jej ogromnym, nowoczesnym mieszkaniu.
Ta nieustanna myśl, że byli w jej mieszkaniu zupełnie sami napawała Arthura dziwną ekscytacją. Czy on w ogóle miał zamiar przestać o tym myśleć?
- Rozgość się, a ja pójdę nastawić wodę na herbatę. - oznajmiła znikając gdzieś w głębi ogromnego mieszkania.
Arthur wsadził zmarznięte dłonie do kieszeni swojej bordowej, luźnej bluzy zaciekawiony oglądając otaczające go pomieszczenie. Bez pośpiechu leniwymi ruchami głowy rozglądał się dookoła, na końcu cicho wzdychając jakby przypomniał sobie o tym w jakich warunkach mieszka wraz ze swoją schorowaną matką.
- Arthur? Zaparzyłam ci rumiankową, mam nadzieję, że lubisz. - bez problemu natrafił na jej nachylającą się nad niskim stolikiem do kawy sylwetkę, na którą czuł, że potrafiłby patrzeć godzinami.
W odpowiedzi jedynie skinął głową posyłając jej szeroki, serdeczny uśmiech, który natychmiast odwzajemniła.
W końcu zajął miejsce tuż obok niej, na miękkiej, szarawej kanapie i powoli popijając gorącą rumiankową herbatę rozmawiali przez kolejne minuty, a może godziny. Arthur chciał, żeby ta chwila trwała jak najdłużej i rzeczywiście trwała do momentu kiedy zmęczona Esther głową oparła się na jego znajdującym się tuż obok ramieniu, na którym powoli zaczęła usypiać.
- Artie, wiem, że to zabrzmi trochę głupio, ale naprawdę cieszę się, że cię poznałam. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak dobrego przyjaciela, z którym mogłabym rozmawiać na tak wiele tematów.
Był więc dla niej jedynie przyjacielem?
Zerknął na nią uśmiechając się lekko, choć jego serce wcale nie czuło radości.
Przyjacielem...
Odetchnął głęboko wiedząc, że druga taka okazja może się nie powtórzyć i wlepił w nią swoje zmęczone spojrzenie uważnie obserwując każdy skrawek jej uśpionego, bezwładnego ciała cudownie opierające się o jego kościste ramię. Miał ogromną nadzieję, że jest jej choć trochę wygodnie.
Powoli i ostrożnie, tak aby jej nie obudzić wygodnie usadowił się na oparciu miękkiej kanapy zerkając na nią po raz ostatni.
Arthur tak właściwe nie miał pojęcia co zrobić by Esther Williams, według niego kobieta idealna zakochała się w nim bez reszty tak jak o tym marzył. Był za to pewien jednego. Nie ważne ile czasu minie i co będzie musiał zrobić, wymyśli coś co sprawi, że w końcu oboje będą mogli się uśmiechać.

❝𝑪𝒊𝒈𝒂𝒓𝒆𝒕𝒕𝒆❞ || 𝑱𝒐𝒂𝒒𝒖𝒊𝒏 𝑷𝒉𝒐𝒆𝒏𝒊𝒙'𝒔 𝑱𝒐𝒌𝒆𝒓✎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz