Młodzik.
Przedzierający się przez chaszcze.
Wreszcie przez gałęzie.
I na końcu liście.
Jeden z nich, przebity na wylot.
Skutek skoku Zapałki ku wolności.
Tak upragnionej.
Jasne światło padające na jego chudą twarz.
Zobaczyłam w nim wtedy anioła.
Kruchego, małego, jasnego.
Nieskazitelnego.
Zapragnęłam stać się taka.
W mych oczach.
Ideał.
Tak niedościgniony.
Przez krótki moment.
Kiedy widziałam to oświecone lico.
Wyciągnęłam po nie ręce.
Chcąc dosięgnąć.
Wierząc, że znikną.
I kwiaty.
I węże.
Lecz...
To pomyłka.
Oczywista.
A w swych żółtych dłoniach.
Kruche, motyle skrzydełka.
Trzymane mocno.
Bez sensu.
Porwane.
Rozwiane.
Przez nieobliczalnego psychopatę.
On to z mego aniołka.
Nie zostawił nic.
A na mych łydkach.
Rozbłysły.
Zabłysły.
I zgasły.
Ogromne, włochate.
Pająki.
.
.
.
Przed czym uciekasz, skarbie?