Rozdział 6 - Burza

509 38 5
                                    

            - Nie boisz się przychodzić tutaj sama? - Usłyszałam nagle nad sobą i błyskawicznie podniosłam głowę jak oparzona, aby po sekundzie wprawdzie poczuć się, jakby ktoś wylał na mnie wrzątek bowiem stał przede mną nikt inny, jak blondyn znany mi już, jako „najlepszy dostawca w Irlandii”. W pierwszej chwili czułam się spetryfikowana, zastygłam w bezruchu jak na skutek działania wzroku Meduzy. Jedną ręką wciąż trzymałam kawałek bluzki, druga zaś zawisła w okolicy plamy, a zważywszy na to, że nie byłam w stanie poruszyć kończynami, taką właśnie pozą zaprezentowałam się podczas pierwszej interakcji z sąsiadem. Gdy tylko nasze oczy się spotkały, serce zaczęło mi walić tak szybko i tak mocno, że prawdopodobnie pobiłam swój rekord uderzeń na minutę, nie wspominając o fali gorąca, która w zawrotnym tempie rozpłynęła się po całym moim ciele, docierając do każdej, najmniejszej i najodleglejszej komórki, zupełnie jakby trafiła mnie niewidzialna strzała przebijająca balonik z ów uczuciem ulokowany w pobliżu serca. Bardzo, ale to bardzo powoli wyprostowałam się i odetchnęłam ciężko, na szczęście niezbyt głośno. Zamiast czym prędzej wymyślić porządną odpowiedź na jego pytanie, w mojej głowie nagromadziła się cała masa myśli sprawiających jedynie, że poziom mojej paniki wzrastał. Cisza pomiędzy nami nabierała na sile ze względu na moje rozkojarzenie i zwłokę, co wcale nie pomagało, a raczej pogarszało sytuację w związku z czym pognałam z najsłabszą ripostą, jakiej mogłam wówczas użyć.
            - A to niby czemu? - spytałam niezbyt miłym tonem, który usprawiedliwiłam przed sobą stresem wywołanym w wyniku tego niespodziewanego spotkania. Nie byłam także pewna w jakim kierunku sprowadziłam początek tej rozmowy. Mogłam mu się wydać durniem mającym w zanadrzu wyłącznie puste odzywki nie wnoszące niczego nowego do konwersacji, a fakt, że byłam blondynką wzmocnił moje obawy. Oby chłopak nie kierował się w życiu stereotypami.
            - Mogłabyś poślizgnąć się i spaść – odparł niby to z nutą troski o drugiego człowieka, niby to z pouczeniem, aczkolwiek gdzieś tam przewinęło się chyba niewielkie... rozbawienie? Nie ukrywam, że nieco mnie to podjudziło, bo niby co w tej całej scenie było zabawnego?
            - Ach tak? - oburzyłam się, w sekundę opanowując swoje roztargnienie. - Bo jestem dziewczyną?
            - Ty to powiedziałaś – odpowiedział ze stoickim spokojem, choć ten błazeński uśmieszek nie schodził mu z ust. Nie zmieniało to jednak faktu, że mimo takiej postawy nadal wydawał mi się być nad wyraz atrakcyjny, co jeszcze bardziej mnie denerwowało, bo nie do końca potrafiłam sobie z tym poradzić. - Chodziło mi raczej o twoje buty – dodał jako uzasadnienie, a ja spojrzałam w dół i migiem zrobiło mi się głupio. Miałam ochotę rzucić na swoje nogi jakieś zaklęcie zmieniające moje wyjściowe sandałki w inne obuwie, co sprawiłoby przy okazji, że wyszłabym na mniejszego głupka niż dotychczas.
            - Dzisiaj ubrałam okazjonalnie – burknęłam, unikając kontaktu wzrokowego w razie, gdyby miało mnie to rozbroić. - Zazwyczaj noszę trampki – dorzuciłam wstydliwie w ramach wytłumaczenia. Może wiedział, że przyjechałam ze stolicy, a ta informacja w połączeniu z pozostałymi, czyli tym, że miałam blond włosy, beznadziejne riposty, odzywałam się nieuprzejmie do nowo poznanych osób i nosiłam eleganckie, damskie buty podczas podbojów dwumetrowych skał, a co lepsze wybrałam się na ów podbój w trakcie burzy, nie tworzyło najlepszego wizerunku.
            - Zauważyłem.
            Z powodu sporego zdziwienia, w jakie zostałam wprowadzona jego ostatnią wypowiedzią zerwałam swoje postanowienie odnośnie nie patrzenia na blondyna. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi i zastanawiając się czy i on przypadkiem nie uskuteczniał potajemnego obserwowania mnie z ukrycia, co właściwie byłoby co najmniej dziwne, chociaż gdyby okazało się być prawdą nie ukrywam, że pochlebiłoby mi to i poniekąd ucieszyło.
            - Wyglądasz na co najmniej przerażoną faktem, że jakiś nieznajomy wie, że często nosisz trampki.
            Jego pewność siebie z jednej strony była nieco drażniąca, z drugiej zaś dodawała mu uroku, przez co ciężko było mi się skupić. Poza tym po całym dniu pracy niekoniecznie miałam siłę i sposobność do natychmiastowego wpadania na błyskotliwe odzewy, dlatego też nie wiedziałam co powiedzieć.
            - Jesteśmy sąsiadami, widziałem cię już wcześniej – dodał chłopak, widząc niemałą konsternację, jaka zagościła na mojej twarzy.
            - Bardzo ciekawe, że zwracasz uwagę na buty swoich sąsiadów – rzekłam uszczypliwie,  zadowolona z tego, że wreszcie udało mi się wymyślić w miarę dobrą odpowiedź i przyprzeć go do muru. A przynajmniej wydawało mi się, że tak będzie. Niestety.
            Wzruszył ramionami, robiąc obojętną minę.
            - Jedni zbierają znaczki, inni jeżdżą konno, a ja zapisuje marki, modele i przypuszczam rozmiary butów ludzi, których mijam na ulicy – powiedział dość komicznie, trudno mi było zatem powstrzymać się choćby od chichotu. Koniec końców zaśmiałam się cicho, ale to bardzo cicho pod nosem i czym prędzej wróciłam do poprzedniej postawy.
            - Jesteś hipsterem? - zapytałam z przekąsem. Miałam ochotę trochę się z nim podroczyć, skoro miałam taką możliwość. Przez część tej nietypowej rozmowy to on górował, czas najwyższy na zmiany.
            - Co? - Tym razem to on ściągnął brwi na znak zdziwienia. Udało mi się go zbić z tropu choć na chwilę, co wtedy było dla mnie niczym osiągniecie niemożliwego.
            - Masz nietuzinkowe hobby.
            Zaśmiał się w iście czarujący sposób.
            - I to automatycznie czyni mnie hipsterem? - ciągnął dalej z lekkim uśmiechem, teraz dla odmiany nie tak bardzo irytującym, a raczej urzekającym. Już otwierałam usta, aby potwierdzić jego słowa, kiedy to zostałam zaskoczona przez potężny grzmot zwiastujący, że burza tuż tuż. Zamiast ów potwierdzenia wydobyłam z siebie siarczyste przekleństwo i aż podskoczyłam w miejscu na skutek tej niemiłej niespodzianki, natomiast mój towarzysz znów chichrał się w najlepsze. Miałam wrażenie, że moja złość albo powaga jeszcze bardziej go bawiły.
            - Lepiej chodźmy zanim stworzymy jedność z morzem – zaproponował trafnie, ale i tak mnie nie przekonał. Miałam coś do zrobienia i gdyby nie on, już dawno miałabym to za sobą i spokojnie wędrowałabym z powrotem do domu. Nie da się ukryć, że pokrzyżował mi plany.
            - Droga wolna – sarknęłam niemiło. Niekiedy zdarzało mi się zachowywać opryskliwie czy nieuprzejmie wobec osobników płci przeciwnej, którzy z jakichś względów mi się podobali. W tym przypadku nie podobało mi się również to, że blondyn wciąż rzucał we mnie ripostami jak świeżo naostrzonymi sztyletami i próbował mnie odwieść od zrobienia czegoś, co było dla mnie istotnym i ważnym aspektem pobytu w Ardamine, i naprawdę nie uśmiechało mi się stracić jakąkolwiek notatkę od Duine'a. - Ja muszę coś sprawdzić – dodałam i nie patrząc na niego, zrobiłam krok naprzód, chcąc go jakoś wyminąć. Naturalnie mogłam się spodziewać, że zastąpi mi drogę swoim ciałem.
            - Daj spokój, sprawdzisz jutro, jak burza ustanie.
            Po jego bohaterskim akcie dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, a kiedy podniosłam głowę do góry, aby zerknąć na niego złowieszczo i z niezadowoleniem, autentycznie przeraziłam się tą bliskością i czym prędzej odsunęłam się na bezpieczną odległość. Frustracja wzrosła, niemoc także, zabrakło też solidnych argumentów, bo niby czym dałabym radę przekonać go, aby pozwolił mi wejść do jaskini pełnej wody podczas burzy? Nie miałam ani ochoty, ani wystarczająco dużo cierpliwości, żeby wdać się z nim w kłótnię. Widząc, że i tak stałam na straconej pozycji, nie miało to najmniejszego sensu. Czując jak uczucie bezsilności pali mnie od środka, skrzywiłam się nieznacznie i odwróciłam tyłem do chłopaka, gotowa, aby teleportować się na dół, ale i to nie przypadło mu do gustu.
            - Zejdę pierwszy i ci pomogę – zaoferował niczym prawdziwy dżentelmen i mimo że było widać, iż jego intencje były szczere, a nie dokuczliwe, to i tak odmówiłam.
            - Dzięki, dam sobie radę sama – mruknęłam, ignorując jego wyciągniętą rękę i zeskoczyłam na piasek. Podniosłam się do pionu bez żadnych większych obrażeń i otrzepałam brudne spodnie. Tymczasem na niebie pojawiła się pierwsza, samotna, ale doprawdy przepiękna błyskawica, rozjaśniająca je na kilka sekund, po czym rozpoczął się pierwszy etap burzy, czyli mżawka. Nie często zdarzało się tak, że od razu wybuchała potężna nawałnica.
            Większość drogi przez plażę przebyliśmy w ciszy, która wcale mnie nie krępowała, ponieważ byłam zbyt zajęta analizowaniem zdarzeń mających miejsce po spotkaniu sąsiada. Jemu najwyraźniej zaczęło to przeszkadzać, gdyż co jakiś czas nerwowo zerkał w moją stronę, zupełnie jakby czekał, aż się odezwę, co rzecz jasna nie nastąpiło, więc w końcu sam przerwał drażniące go milczenie.
            - Nie jesteś stąd, prawda?
            - Nie.
            - I nie jesteś zbyt rozmowna... - szepnął bardziej do siebie niż do mnie, w dodatku w jego głosie można było usłyszeć nutę smutku, jednak w tamtym momencie nie zwróciłam na to większej uwagi.
            - Zgadza się – odparłam, nie zwalniając ani na sekundę i wciąż patrząc przed siebie.
            - Możemy to zmienić, tylko musimy dużo ćwiczyć – powiedział, odzyskując pogodę ducha i optymizm. Dlaczego w ogóle miałby mi z czymś pomagać? Przecież się nie znaliśmy. Ba, co jak co, ale on wciąż nie wyciągnął ręki w moją stronę z zamiarem przedstawienia się.
            - Nie powiedziałam, że chcę to zmieniać.
            - Introwertyk? - spytał złośliwie, unosząc brwi.
            - Hipster? - przedrzeźniłam go, gdyż na nic lepszego nie było mnie wówczas stać.
            - Mam rower górski, a nie holenderski – odparł śmiało, niesamowicie pewny swego. Musiałam przyznać, że znów mnie zirytował, a było już całkiem dobrze. Zdążyłam się nieco otrząsnąć z negatywnych emocji, a wtem do mnie powróciły. On faktycznie był mistrzem odnajdywania się w sytuacji i improwizacji. Jakby nie patrzeć za każdym razem wyławiał z odmętów swojego umysłu porządne odpowiedzi i to w mgnieniu oka. Nie da się ukryć, że było to co najmniej wkurzające.
            - I odpowiedź na każde pytanie – warknęłam, nie kryjąc zdenerwowania.
            - Przeszkadza ci to? - zagadnął, posyłając mi zalotne spojrzenie, które może i byłoby efektowne, gdyby wcześniej mnie nie rozjuszył.
            - Skądże – wykrzywiłam się, mając dość wysilania się i skupiania nad wygraniem tej rozmowy, a jednocześnie odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że od uwolnienia się od chłopaka dzielą mnie sekundy, ponieważ zbliżaliśmy się do domu wujków. Przyspieszyłam, nie zważając na blondyna i nie mając zamiaru się z nim żegnać. Jedyne o czym marzyłam to, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Oczywiście moje plany ponownie zostały pokrzyżowane.
            - Słuchaj! - zawołał za mną, widząc, że skręcam już w stronę domu. Odwróciłam się niechętnie, co bodajże wprowadziło go w to całe zakłopotanie, którego byłam świadkiem. - Mogę cię jutro podwieźć do pracy, skoro będę jechać z jajkami – zaproponował jakby nieśmiało. Czyżby bał się odmowy? Kolejnej tego dnia z mojej strony.
            - Dzięki, ale mam transport.
            - Okej... - mruknął pod nosem, wyglądając na zawiedzionego. - Może innym razem.
            - Ta, może. Na razie! - pożegnałam się i natychmiast ruszyłam, nie czekając na żaden odzew z jego strony. Stawiałam jak największe kroki, a gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi frontowe, poczułam się, jakby spadł ze mnie ogromny ciężar. Momentalnie stałam się lekka jak piórko, a świadomość, że niezamierzona i nieplanowana interakcja właśnie się skończyła i już dłużej nie musiałam z nikim rozmawiać była czymś doprawdy przyjemnym. Cieszyłam się, że miałam to za sobą, lecz stawiając kolejne kroki w kierunku swojego pokoju coraz mocniej zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo odpychająco i niegrzecznie się zachowywałam. Właściwie fakt, że mimo mojego szorstkiego nastawienia chłopak i tak postanowił podwieźć mnie do pracy był podejrzany. Przeszło mi nawet przez myśl, że może ktoś mu powiedział o moich problemach z kontaktowaniem się z innymi ludźmi, co wyjaśniałoby zarówno tę kwestię, jak i to, że chciał popracować nad moją małomównością, ale było to zbyt absurdalne, bo niby dlaczego wujkowie mieliby mówić o tym obcej osobie, tym bardziej jeśli sami traktowali mnie normalnie.
            Usiadłam ostrożnie na krawędzi łóżka w ogromnym zamyśleniu, a po kilku minutach tkwienia tak i intensywnych zastanowieniach, schowałam swoją twarz w dłoniach i jęknęłam, opadając na mięciutką kołdrę.
            Tak strasznie chciałam poznać tego chłopaka, a gdy nadarzyła się ku temu okazja pokazałam się z najgorszej możliwej strony. Dopiero po fakcie byłam w stanie skupić się w pełni, przypomnieć sobie całe to zajście i pomyśleć obiektywnie jak wyglądało to z jego perspektywy. Na jego miejscu nie odezwałabym się do siebie nigdy więcej. Kto by chciał chociażby próbować zaprzyjaźnić się z taką nadąsaną osóbką, jaką mu sprzedałam? Jezu.
            Ponownie jęknęłam zrezygnowana i przerzuciłam się na bok, wpatrując się w szalejący za oknem deszcz, lecz dźwięk uderzających o szyby kropli nie zaburzył napływu ogromu myśli. Karciłam się w duchu za to, że postąpiłam jak naburmuszony gówniarz, próbowałam usprawiedliwić się przed samą sobą, że przecież działałam pod impulsem, byłam kompletnie nieprzygotowana na taką ewentualność, jak spotkanie go, w szczególności nie w takich okolicznościach. Panika pchnęła mnie do tej całej arogancji i chwilami, można by powiedzieć bezczelności, czego teraz żałowałam. Po fakcie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że kiedy wpadałam na Bena byłam jakaś taka... Potulna i spokojna. Co prawda także niewiele mówiłam, ale opryskliwość chowałam do kieszeni i byłam całkiem uprzejma. Na czym to polegało? Nie rozumiałam tego, a chciałam zrozumieć. Być może zachowałam się tak, nie inaczej wobec blondyna z sąsiedztwa, ponieważ już samo jego nagłe pojawienie się wyprowadziło mnie z równowagi, ponadto naigrawał się ze mnie, czego nie mogłam tak pozostawić. Niemniej jednak wyszło słabo. Wyszło źle i miałam nadzieję, że następnym razem, o ile taki nastąpi, uda mi się przeprowadzić z nim porządną, naturalną rozmowę bez zbędnych dokuczliwości.
            Podeszłam do okna, aby popatrzeć na chaos, jaki się za nim rozpętał. Przeleciałam wzrokiem od wzburzonego morza poprzez szalejącą na wietrze trawę pokrywającą klif i piaszczystą drogą Evergreen dotarłam na samą farmę Horanów. Otóż to. Poza tym, że ów chłopak miał tak na nazwisko i dowoził towar do sklepu pani Sullivan, nie wiedziałam o nim absolutnie nic więcej. Nie znałam nawet jego imienia. Wyglądał mi na Noah lub Ellisa, chociaż zważywszy na fakt, że prawdopodobnie mieszkał na wsi całe swoje życie był jakimś Calumem albo co gorsza Alastairem.
            Zaraz, zaraz. Jednej rzeczy nie wzięłam pod uwagę, a mianowicie tego co niby robił w jaskini? Owszem, widywałam go w chwilach zadumy i refleksji, być może lubił pobyć w osamotnieniu, mimo to był jedyną osobą, którą widziałam aż tak blisko groty. Swoją drogą, ta jego druga twarz kłóciła się z jego radosną naturą. Z jednej strony był spokojnym, lubiącym rozmyślać w ciszy człowiekiem, zaś podczas naszej pierwszej rozmowy ukazał się z zupełnie innej strony, jako wesoły, wręcz przepadający za ironią chłopak z prowincji. Ale... Każdy z nas ma dwie twarze. Jedną dla siebie, drugą dla otoczenia i zdaje się, że ja przypadkiem dojrzałam tę jego prawdziwą część, a to, co sama mu zaserwowałam było ciężkie do określenia bowiem nie zaliczało się do żadnej z moich wersji.
            Odwracając się plecami do okna, aby wrócić na łóżko zerknęłam przelotem na szafkę nocną, gdzie znajdowała się puszka Duine'a, przez co myśli na temat jego osoby zastąpiły te dotyczące blondyna. Wzięłam ją i po raz kolejny dokładnie przebadałam jej zawartość, ponownie zastanawiając się kim był ów tajemniczy młodzieniec. Tak na dobrą sprawę, nadal pozostawałam z niczym konkretnym. Kiedy zbiorę więcej liścików od niego, przeprowadzę dogłębną analizę, może tak uda mi się dotrzeć do czegoś rzeczowego, co naprowadzi mnie przynajmniej na dobry szlak, którym dojdę do tego z kim koresponduję i wszystko się wyjaśni. Zresztą, nasuwało się tutaj też inne pytanie, czyli czy on wiedział kto był po drugiej stronie, czy tylko ja tkwiłam w niewiedzy?
            Oglądając tak te kilka przedmiotów wpadłam na pewien pomysł, który rzekomo miał mi odrobinę pomóc w poszukiwaniach. Wyciągnęłam z kieszeni klucze od sklepu i przyczepiłam do nich breloczek z Barcelony. Jeśli ktoś dziwnie na niego zareaguje, będę miała jakiś punkt zaczepienia.
            Spojrzałam na kalendarz wiszący obok drzwi i nie musiałam wcale liczyć dni, aby wiedzieć jak długo nie rozmawiałam z mamą. Ponad tydzień. Odkąd przyjechałam do Ardamine, tylko jeden jedyny raz zamieniłam z nią kilka słów przez telefon, w dodatku na samym początku. Ona nie dzwoniła, bo wiedziała, że na nic się to zda i sama skontaktuję się z nią, kiedy będę na to gotowa. I oto nadszedł ten moment, choć zanim nacisnęłam zieloną słuchawkę kontemplowałam jakiś czas nad swoją vintage komórką.
            Pierwszy sygnał, drugi, trzeci...
            - Słucham?
            Brzmiała dość naturalnie, nie dosłyszałam w jej tonie żadnego zdumienia, może specjalnie tak go zmieniła, kto wie. Ponad to, gdy dotarł do mnie dźwięk jej głosu, tak jakby ulżyło mi. Zazwyczaj gdy miałam jakiś problem bądź coś wprawiło mnie w nie najlepszy nastrój wystarczyło z nią porozmawiać, czy tylko pobyć razem w ciszy i od razu wszystko nabierało kolorów, a ja uspakajałam się. Tak też było w tym przypadku.
            - Cześć, mamo.
            Mogłabym przysiąc, że po samym przywitaniu kąciki ust Vivien na pewno uniosły się ku górze ze szczęścia. Być może kobieta nie spodziewała się, że zadzwonię do niej z własnej, nieprzymuszonej woli tak prędko.
            - Cześć, kochanie.
            - Jak tam u was? - wypaliłam na jednym wdechu, lecz nie bezinteresownie, aby nie robić niepotrzebnych zastojów, które nie daj Boże sprawiłyby, że nie potrafiłabym się już więcej odezwać.
            - Całkiem dobrze. O nas się nie martw, lepiej mów co u ciebie! - Zgrabnie zmieniła temat przechodząc na strefę, jakiej w istocie się obawiałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeżeli zadzwonię do niej, nie obędzie się bez opowiadania, co dotychczas wydarzyło się podczas mojego pobytu tutaj.
          - U mnie w porządku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nic złego się nie działo, więc status „w porządku” był raczej odpowiedni. - Właściwie to... znalazłam pracę.
           Wolałam podzielić się z nią tym od razu, nie owijać w bawełnę. W zasadzie była to chyba najważniejsza rzecz, jaka mi się przytrafiła. Historii o puszce nie chciałam jeszcze wydostawać na światło dzienne, wystarczyło, że wujkowie co nieco o tym wiedzieli.
            - Och... - zawiesiła się na trochę. Przeczuwałam, że ta informacja zbije ją z pantałyku. W końcu wyjechałam z miasta na wieś, aby odpocząć od ludzi, a tu nagle nowina o pracy. Co więcej w sklepie spożywczym, gdzie roi się od klientów gotowych do obsłużenia. - Tego bym się po tobie nie spodziewała – uznała szczerze z nutką rozbawienia zmieszanego z zaskoczeniem.
            - Uwierz mi, że ja też.
            - Więc... - zawahała się. Możliwe, że nie była do końca pewna, czy powinna o to zapytać, czy może nie za wcześnie na takie otwartości, mimo to zrobiła to. - Znowu rozmawiasz z ludźmi?
            Nie uraziła mnie tym. Ani trochę. Choć doceniłam to, jak ostrożnie wyrzuciła z siebie te słowa.
            - Staram się.
            - Poznałaś już kogoś? - brnęła dalej, słysząc, że nie krępuję się przed nią i rozmawiam całkiem swobodnie. W sumie, było mi to na rękę, że to ona objęła stanowisko osoby zagajającej i podtrzymującej konwersację bowiem nie musiałam się wysilać do wymyślania wątków samemu, a odpowiadanie na zadane mi pytania było znacznie, znacznie wygodniejsze. To nie tak, że w ogóle nie miałam ochoty na jakąkolwiek konwersację z mamą. Skądże. Po prostu pomogła mi ona i ułatwiła osiągniecie celu, jakim było właśnie pogadanie z nią. Choćby o niczym.
            - Kilka osób, głównie starszych – odparłam bez większego zastanowienia.
            - Nikogo w twoim wieku?
            - Nie. Ale jest taki jeden chłopak, który prac...
            - Chłopak? - przerwała mi, wchodząc w zdanie. Mało tego sposób, w jaki spytała wskazywał na jedno. Mogłam się domyślić o co jej chodziło, gdy spytała czy przypadkiem nie poznałam jakiegoś rówieśnika.
            - Mamo! - zawołałam automatycznie, zawstydzając się lekko na myśl o Benie.
            - No co? - spytała jak gdyby nigdy nic. Cała Vivien.
            - Już nic więcej nie powiem! - zastrzegłam się i w tym oto momencie zdałam sobie sprawę, że ostatnie sekundy tej rozmowy telefonicznej były niczym innym, jak tym, co odrzucałam od siebie jak najdalej po przegraniu wyścigu po stypendium. Znów zachowywałam się jak ja. Zachowałam się jak Darcy sprzed kilku miesięcy. W tamtej chwili zapomniałam czym było bycie opryskliwym i naburmuszonym, zażartowałam, nawet się zaśmiałam, a nie rzuciłam jakimś zgryźliwym komentarzem. Jak dawniej. I to sprawiło, że przyszła mi do głowa pewna rzecz, coś, od czego długo, długo uciekałam; coś, na co wreszcie byłam gotowa.
            - Powoli będę kończyć – zaczęłam taktownie, żeby nie sprawić mamie zbyt dużej przykrości. - Zadzwonię do ciebie za parę dni, dobrze? - zobowiązałam się w pełni świadomie.
            - Jasne, nie ma sprawy – powiedziała ze zrozumieniem. - Uważaj na siebie!
            Zdaje się, że jej ostatnie zdanie miało zastąpić to, czego już dawno sobie nie mówiłyśmy, ale nie znaczyło to, że miało mniejszą moc. Wręcz przeciwnie. Wtedy było o wiele, wiele silniejsze, a ja zdecydowałam się je wzmocnić odpowiednim zwrotem.
            - Kocham cię, mamo.
            Podczas, gdy Vivien zapewne uśmiechała się pod nosem, na linii zapadło wymowne milczenie, przerwane w końcu słowami:
            - Ja ciebie też, skarbie. Ja ciebie też.






            Burza rozpętała się w najlepsze, niosąc ze sobą niezły hałas. Cóż. Ciepłe dni w Ardamine nie trwały zbyt długo, co nauczyło mnie, żeby cieszyć się każdą słoneczną minutą.
            Zanim opuściłam swój pokój z zamiarem udania się do biblioteki i skorzystania z komputera, musiałam jakoś uporać się z wadliwym zamknięciem górnego okna, które wskutek silnego wiatru otworzyło się i uderzało o ścianę, jednocześnie wpuszczając do pomieszczenia sporo deszczu. W trakcie tej batalii zmokłam prawie że tak bardzo, jakbym przeszła się raz po ogródku. Nie obyło się zatem bez kilku przekleństw, ale kiedy udało mi się zamknąć zepsute okno raz, a dobrze nie przeszkadzało mi to, że byłam mokra. Wytarłam się w ręcznik suszący się na kaloryferze, po czym zdeterminowana ruszyłam na parter, gdzie zaraz obok salonu mieściła się ów biblioteka, w której znajdował się komputer z dostępem do internetu. Otóż to. Zamierzałam zatopić się w ruchomych piaskach, jakimi był internet i po raz pierwszy od ponad trzech tygodni sprawdzić mejla i swoje konta na portalach społecznościowych. Szczególnie zastanawiałam się co zastanę na facebooku, za pośrednictwem którego zazwyczaj kontaktowałam się ze znajomymi. Wcześniej średnio interesowało mnie to, czy miałam jakieś nowe wiadomości, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty wdawać się w jakiekolwiek rozmowy, wiedząc, że każdy chciał powiedzieć, że słyszał co się stało, jak to bardzo mi współczuje i jak bardzo mnie wspiera w tych „ciężkich i trudnych chwilach”, co absolutnie nie pomagało, a raczej pogarszało jedynie sytuację, wolałam zatem od tego stronić. Minęło jednak trochę czasu, miałam więc nadzieję, że cała sprawa poszła w niepamięć i ludzie znów zaczną traktować mnie jak zawsze, nie wspominając niczego na temat stypendium i tego, jak „Freya na pewno oszukiwała i to ja powinnam była je wygrać”. Dlatego też poczułam przypływ ciekawości odnośnie tego, co wówczas działo się w moim środowisku i czy przypadkiem wszyscy o mnie zapomnieli albo dali sobie spokój z próbą uzyskania kontaktu, czy też może wciąż zasypywali mnie wiadomościami. Czysta ciekawość, nic więcej. Jako pierwszego postanowiłam sprawdzić mejla, na którym aż roiło się od spamu i niczego poza nim. To było logiczne, że wizyta na facebooku zajmie mi nieco więcej czasu, wolałam zatem odłożyć ją na sam koniec, a gdy już nadszedł na nią czas to to, co tam zastałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pięćdziesiąt sześć powiadomień, siedem wiadomości i jedno zaproszenie do grona znajomych. Zaczęłam od najmniejszego, czyli zaproszenia. Okazało się ono być od jakiejś dziewczyny, którą faktycznie poznałam kiedyś, na jakiejś imprezie, ale poza podaniem sobie rąk nie zamieniłyśmy ani słowa, więc to zignorowałam. Przed kliknięciem na obrazek z wiadomością nieco się zestresowałam. Bałam się, że znajdzie się tam coś od Maxa albo co gorsza od Lauren. Jaka kolosalna była moja ulga, gdy wśród tych siedmiu wiadomości znalazły się same głupoty i tylko jedna istotna rzecz – Cathy. Moja reakcja na widok jej nazwiska na tle błękitnego prostokąta i małego napisu „2 nowych” była kolejnym tego dnia zaskoczeniem bowiem momentalnie uśmiechnęłam się ciepło do siebie i omijając pozostałe, jeszcze nie wyświetlone wiadomości natychmiast przeszłam do tej.

            Cathy Donnelly                                                                               05/07/2013 14:56

Off The Coast | n. h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz