Rozdział 3 - Przeznaczenie

545 44 3
                                    

            Początkowo zastanawiałam się czy w ogóle powinnam otwierać tę puszkę, czy może dać sobie spokój i odłożyć ją na miejsce, jednak ciekawość, która tkwi w każdym z nas nie pozwoliła mi na zrealizowanie tej drugiej opcji, a raczej pchnęła ku natychmiastowemu zobaczeniu co kryje moje znalezisko. Zważywszy na fakt, że w jaskini panował półmrok, stwierdziłam, że lepiej będzie jak z niej wyjdę i zbadam zawartość swojego, malutkiego odkrycia na zewnątrz i tym razem uważnie stawiałam kroki, co zagwarantowało mi opuszczenie groty w jednym kawałku.
            Spine wciąż biegał po plaży jak szalony i szczekał na fale, próbując je złapać w pysk, a kiedy mu się to nie udawało, nie poddawał się. Zapewne był cały mokry jak mop gotowy do użycia.
            Zeskoczyłam z jednej ze skał prosto na piasek, po czym usadowiłam się na nim w miarę wygodnie zwrócona w stronę morza. Przez dłuższą chwilę siedziałam tak, trzymając puszkę na kolanach i wpatrując się w nią, jakbym nie była do końca gotowa na odkrycie jej tajemnicy. Tak bardzo, tak silnie marzyłam o tym, aby to, co w niej zastanę zmieniło pobyt w Ardamine w choć odrobinę interesujący, wręcz modliłam się o to w duchu, a przecież zawsze mogła być pusta albo skrywać grube pieniądze, albo diamenty... Zabrnęłam za daleko ze swoją wyobraźnią.
            Zerknęłam po raz ostatni na Spine'a walczącego nieugięcie z falami, po czym w pełni skupiłam się na puszce. Otworzyłam ją powoli, wieczko odkładając na bok, a moim oczom ukazały się kilka przedmiotów. Jako pierwszy rzucił mi się w oczy breloczek. Od razu chwyciłam go do ręki i przysunęłam blisko twarzy, żeby dokładnie zbadać obrazek, który na nim widniał. Był to widok jednego z największych miast Hiszpanii, Barcelony, na co wskazywał nie tylko napis, ale i kościół Sagrada Familia znajdujący się na jego tle. Kolejną rzeczą, jaką postanowiłam zbadać był kremowy, wykonany z drewna, przeciętnych rozmiarów pionek do szachów w kształcie konia. Nie było w nim absolutnie nic nadzwyczajnego, więc dość szybko przeszłam do następnego przedmiotu, czyli pocztówki. Ów pocztówka pochodziła z Salthill, pięknego, irlandzkiego kurortu turystycznego na południowym zachodzie kraju, o którym jedynie słyszałam. Niestety nigdy nie miałam okazji znaleźć się tam osobiście, czego żałowałam, bo było to doprawdy cudowne miejsce. Na odwrocie kartki nie było ani adresata, ani daty, tylko jedno, krótkie zdanie brzmiące: „Pierwsze wakacje poza Ardamine”. Nie było czego więcej doszukiwać się w tym, więc sięgnęłam po ostatnią rzecz stanowiącą zawartość puszki. Skrawek papieru w kratkę złożony na pół. Nie zwlekając ani chwili otworzyłam go. W prawym, górnym rogu widniała data, a mianowicie lipiec 1998 roku, co niemało mnie zdziwiło. Czy to znaczyło, że odnaleziony przeze mnie skarb tkwił w tamtej wnęce przez piętnaście lat? Jak to w ogóle było możliwe? A przypływy, odpływy? Przecież to niemożliwe, żeby tak lekkie pudełko utrzymało się w miejscu przez tak długi okres czasu. Musiałby to być istny cud.
            Po dywagacjach odnośnie daty przeniosłam wzrok na treść zawartą na tym niewielkim kawałku kartki, która był kolejną już rzeczą tamtego dnia, jaka wprawiła mnie w zdziwienie i pchnęła ku kolejnym rozmyśleniom.
            „Dziewczyna, która to znajdzie zostanie moją żoną.”
           
Czyli nieświadomie się zaręczyłam i oddałam komuś swoją rękę? Z początku zaśmiałam się pod nosem, ponieważ to zdanie było poniekąd urocze i prawdopodobnie zostało napisane przez dziecko, sądząc po charakterze pisma, a raczej wielkich, drukowanych bykach.
            Ta ostatnia niespodzianka wskazywała na to, że ów chłopiec był właścicielem mojego znaleziska. Dla mnie sprawa miała się jasno, ten mały człowieczek schował w jednym miejscu kilka ważnych dla siebie wówczas rzeczy i ukrył je z przekonaniem, że coś takiego jak przeznaczenie istnieje. Że kiedyś, ktoś odnajdzie jego skarb i zdecyduje się mu go zwrócić, jednocześnie odmieniając jego dotychczasowe życie. Tylko... Ja nie czułam jakbym była częścią tego przeznaczenia. Jego przeznaczenia. Możliwe, że stały za tym myśli, krążące w mojej głowie i mówiące mi, że rozczaruję tę osobę. Mimo to, iż nie miałam zielonego pojęcia kim jest i czy w ogóle mieszkała wciąż w Ardamine. Poza tym minęło piętnaście lat, ów chłopak na pewno nie myślał już tak, jak wtedy, gdy chował pudełko między skałami. Był wtedy mały, marzył, nie bał się tego, miał też zapewne wielkie oczekiwania co do przyszłości, z czasem na pewno uległo to zmianie. Kto wie, być może był teraz nadąsanym sceptykiem? Kompletnie zapomniałam o tym, że ukrył coś na plaży. Choć jedna rzecz wydawała mi się pewna. Gdybym zjawiła się po tylu latach, aby oddać mu to wszystko, ucieszyłby się. Sądziłam, że to miłe. W jednej chwili, zupełnie jakby strzelił mnie piorun podjęłam decyzję, która właściwie była egoistyczną pobudką. Miałam zamiar za wszelką cenę odnaleźć nieznajomego i zwrócić mu to. Między innymi, aby zobaczyć jego reakcję, mając nadzieję, że naprawdę się ucieszy, ale też po to, aby podkolorować swój pobyt na wsi. W zasadzie to głównie chodziło o mnie. Ślepo wierzyłam całą sobą, że czeka mnie niezwykła przygoda, która coś zmieni. Zawsze lepiej było oddać się w pełni jakimś durnym poszukiwaniom niż siedzieć całymi dniami bezczynnie w pokoju, a jeśli okazja w sumie sama spadła mi jak z nieba, niby czemu miałam nie skorzystać?
            Podniosłam się na równe nogi, czując przypływ determinacji. Obiecałam sobie, że odnajdę tę osobę i jakkolwiek miała się zakończyć ta historia, doprowadzę ją do końca. Czy spotka mnie rozczarowanie, smutek, zaskoczenie, czy radość puszka trafi do rąk swojego właściciela.
           Zawołałam wciąż walczącego z falami Spine'a, po czym zwróciłam się w stronę górki i wtedy znów zobaczyłam jego. Blondyna, którego wcześniej widziałam jedynie zza szyby auta mojego ojca. Stał na brzegu klifu i patrzył przed siebie, w dal, na spokojne, szare morze. Poza zarysem jego sylwetki nie byłam w stanie dostrzec niczego szczególnego przez odległość, jaka nas dzieliła. W końcu znajdowałam się na samym dole, na plaży. Jak zahipnotyzowana przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę. Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale kiedy go widziałam odczuwałam niespotykaną fascynację, której za żadne skarby nie potrafiłam poprawnie zdefiniować. Choć widziałam go dopiero drugi raz, było w nim coś, co niesamowicie mnie do niego przyciągało. Skąd to dziwne uczucie i wrażenie? Nie miałam zielonego pojęcia, ale... podobało mi się to. Było przyjemne. Patrzenie na niego stojącego tam, daleko, pogrążonego we własnych myślach było iście przyjemne, a zarazem pociągające. Chciałam go poznać. I to bardzo. Sęk w tym, że wciąż nie byłam gotowa na jakieś większe interakcje z innymi ludźmi. Nie miałam ochoty wdawać się w dłuższe rozmowy, zaś z drugiej strony tak silnie marzyłam o tym, żeby wyciągnąć do niego rękę i wypowiedzieć swoje imię, aby po chwili usłyszeć jego głos po raz pierwszy i uraczyć się nim na te zaledwie dwie sekundy. Paradoks, nic poza tym.
            W pewnym momencie chłopak spojrzał w moją stronę, a to za sprawą psa, który zaczął biegać wokół mnie i ujadać jak szalony. Błyskawicznie spuściłam głowę, a rumieniec mimowolnie oblał moje policzki. Speszyłam się jak nigdy, a stres machinalnie pchnął mnie przed siebie. Udając, że wcale, a wcale go nie obserwowałam, ponownie zawołałam Spine'a i ruszyłam do domu, nadal gapiąc się jedynie w dół, aby uniknąć jego wzroku.
            Musiało to wyglądać co najmniej dziwnie. Może gdybym tylko przelotem na niego zerknęła, nie miałabym powodów do tej wstydliwej ucieczki, zaś ja najzwyczajniej w świecie się gapiłam. Chociaż to słowo brzmiało zbyt szorstko i grubiańsko, jak na opisanie tak przemiłego doznania, jak spoglądanie na blondyna.
            Wchodząc po górce, zdałam sobie sprawę z tego, że chcąc udać się do domu muszę minąć nieznajomego, co automatycznie mnie przeraziło. Co jeśli się do mnie odezwie? Przecież okropnie tego pragnęłam, ale w obliczu sytuacji, w której mogłabym go poznać przestraszyłam się i spanikowałam. Nie mogłam schować się w krzakach na górce. Po pierwsze Spine by mnie zdradził, a po drugie to wyjście było absurdalnie głupie. Kiedy byłam już na samej górze, ku mojemu zaskoczeniu po chłopaku nie było ani śladu.
            Odetchnęłam z ulgą.

Off The Coast | n. h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz