oh, shut up already!

1.9K 95 166
                                    

Przetarłem zmęczoną twarz zdrową dłonią i westchnąłem. To był idiotyczny pomysł. Nie powinienem był się tam pokazywać, nigdy. Jednak już po raz kolejny podążałem ścieżką, którą tworzyła zniszczona, wgnieciona w ziemię, trawa. Przerzuciłem zapałki z jednej kieszeni do drogiej, po czym poprawiłem rękawiczki i naciągnąłem rękaw kurtki na protezę.

W przekonaniu, że zbyt pochopnie podejmuje swoje decyzje uświadczył mnie widok nastolatka, pochylonego nad szarym nagrobkiem. I mimo szczerych chęci zostawienia go w spokoju i wycofania się w odpowiednim momencie, nim zdążyłem całkowicie się obrócić, zatrzymał mnie ochrypły głos.

- I tak wiem, że tu jesteś. – Stwierdził, bez spoglądania za siebie. – Nie musisz odchodzić ze względu na mnie. – Dodał i podniósł się z kolan, pociągając nosem.

Zrobiłem dwa kroki do przodu, zachowując pewien dystans pomiędzy mną, a nastolatkiem. Po kilku sekundach gwałtownie się obrócił, wciąż stojąc ze spuszczoną głową. Przeniosłem wzrok z jego poskręcanych włosów na drżące palce, które powoli zaciskały się w pięści, by choć trochę opanować niekontrolowaną reakcję organizmu. Kiedy knykcie chłopaka zrobiły się niemal białe, on sam uniósł podbródek, tym samym odsłaniając swoją twarz i zaczerwienione oczy. Posłał mi grymas, którego uśmiechem nie można było nazwać, mimo wszelkich starań. Nie znałem go. Zamieniliśmy tylko kilka zdań parę lat temu i moja pozostała wiedza opierała się na wiadomościach podawanych przez niezwykle irytujących dziennikarzy, nieszanujących prywatności, oraz opowiadań Natashy, Shuri i Steva. Mimo to odruchowo rozłożyłem ramiona, za co chwilę później skarciłem się w myślach. Jednak nie dane mi było opuścić rąk, ani też rozchylić warg i pozwolić językowi szukać odpowiednich słów przeproszenia za gwałtowne i nieprzemyślane zachowanie.

Ciepły ciężar ciała przylegający do mojej klatki piersiowej doszczętnie pozbawił mnie głosu, a cichy szloch przebijał się nad wyraz mocno ponad szum wiatru. Jedną dłoń położyłem na głowie chłopaka, drugą mocniej obejmując go w pasie. W tamtym momencie tak bardzo przypominał mi Rogersa. Tego bezradnego, chudego chłopaczka z przedmieścia Brooklynu.

- Przepraszam. – Usłyszałem, czując wibracje w okolicach własnego mostku.

Parsknąłem śmiechem, bo niepewny głos bruneta, wraz z tą niecodzienną, dosyć dziwną sytuacją, wydawały mi się co najmniej absurdalne.

- Jak dla mnie to ja zachowałem się bardziej porywczo. – Podsumowałem swoją reakcję.

- Może. – Szepnął, odrywając się ode mnie i przecierając twarz. – Peter Parker. – Powiedział, wystawiając przed siebie dłoń.

- Bucky Barnes. - Odpowiedziałem, chwytając jego wciąż jeszcze drżące palce. – Facet, któremu...

- Któremu obezwładniłem ramię swoją niewiarygodnie ciężką do zmycia siecią. – Dokończył, a jego kąciki ust minimalnie powędrowały w górę. – Tony lubił parodiować to zdanie, ilekroć wypływał twój temat.

Uśmiechnąłem się, z niedowierzeniem kręcąc głową.

- A ty nie miałeś nic lepszego do roboty, niż zapamiętać to słowo, w słowo. – Stwierdziłem, przyglądając się, jak nabiera głęboki oddech, który pomógł mu prawie całkowicie zlikwidować nutę smutku w barwie głosu.

- Wiedziałem, że kiedyś się przyda. – Wzruszył ramionami, po czym założył ręce na piersi.

I pierwszy raz od roku, spoglądając na chłopaka, nie zawahałem się zadać pytania.

- Co powiesz na kawę?

***

- Szczerze mówiąc, spodziewałem się kawiarni, co nie oznacza, że to latte nie smakuje mi bardziej od tego serwowanego w Loly's. – Powiedziałem, upijając kolejny łyk kawy.

let me help you /winterspider/ 》one shots《Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz