bitter grounds

662 37 9
                                    

Peter nie przepadał za własnym towarzystwem. Ba, mało tego – nienawidził każdej minuty spędzonej samemu. Za dużo myślał, za dużo płakał, za bardzo się krytykował, za bardzo tęsknił, za bardzo chciał zmienić rzeczy, na których siła wyższa dawno postawiła krzyżyk. Wszystkiego było „za dużo". Dlatego pomiędzy studiami siedział w kawiarni ciotki. Pracując, kiedy nie musiał się uczyć i analizując wyuczone na pamięć fragmenty sztuk teatralnych, gdy zbliżały się egzaminy praktyczne. Starał się gospodarować czasem tak, by przez większość, jeśli nie cały dzień, mieć w uszach wszechobecny szum gwaru ludzi, który skutecznie zabijał destruktywną nienawiść do samego siebie.

Ale bywały momenty, zajmujące może ułamki sekund, gdy dźwięk mielonych ziaren, śmiech dwóch nastolatek ze stolika obok, czy głośne dywagacje przyjaciół podczas spożywania alkoholu, nie miały siły przebicia ponad wyrzuty sumienia. Bo Parker od zawsze pałał niechęcią do bycia pozostawionym tylko i wyłącznie sobie, a decyzja podjęta przez Neda sprawiła, że osiemnastolatek nie potrafił spojrzeć na własne odbicie, bez chęci oglądania swego martwego już ciała.

James także darzył swoją osobę pełną dozą nienawiści, z trochę innych przyczyn, niż robił to Peter. On nie chciał własnego doczesnego spokoju, dwa metru pod ziemią, dlatego że uważał się za winnego rozwojowi przeszłych sytuacji. Pragnął przestać oddychać, by w następnym wymiarze posłać cholerny wszechwiedzący byt trochę dalej niż za słonce, za płatanie figli, które w mniemaniu tejże istoty były odpowiednie. Tęsknota wyniszczała długowłosego doszczętnie i choć z zewnątrz jedynie worki pod oczami dawały ostrzegawczy sygnał, to niematerialna część studenta składała się już tylko z rozgniecionych w pył fundamentów.

Olivia zawsze potrafiła z samego proszku i swojej promieniującej osobowości wykreować na nowo radość i optymizm Barnesa. On sam nie wiedział jakim cudem jeden błysk w jej oku, ze szczyptą sarkazmu i kroplą perlistego śmiechu były w stanie ubarwić nawet najczarniejszą, rozlaną już kawę. Ale dziewczyna zniknęła i chciałoby się powiedzieć – a wraz z nią odwieczna melancholia. Jednak mimo egzystencji w pogmatwanej bajce, nad Buckym krążyło przekleństwo, nie dobra wróżka.

Wszystko miało swój powód i swój początek. Punktem wyjścia i przyczyną zawsze był czerwony sznurek, splatając dwie osoby już od momentu ich poczęcia. Jaskrawej nitki nie dało się zniszczyć, ani też własną siłą podciągnąć, aż do dotarcia do jej drugiego końca. Pozostawała bezmierna, dopóty groteskowemu bytowi nie zamarzyło się przeciąć ścieżek związanych nią osób.

Przepadłej żyłki nijak nie dało się odzyskać. Zachowywała się nieustępliwie wobec jakichkolwiek mechanicznych prób przerwania jej, jednak nikt i nic nie jest odporne na śmierć.

***

- Następnym razem nie będę już taki miły. – Mruknął dwudziestodwulatek do telefonu, po czym zakończył połączenie.

Sam zasapał po raz trzeci w tym tygodniu. Mało tego, wymusił na Jamesie przyniesienie mu na zajęcia kawy z kawiarni znajdującej się w przeciwnym kierunku niż uczelnia i mieszkanie długowłosego. I gdyby nie ciążąca na nim przysługa, to Barnes dawno poleciłby ciemnoskóremu uprzejme, szybkie oddalanie się w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Jednak braku wielu podstawowych kulturalnych odruchów, honor wciąż posiadał, więc z ciężkim westchnięciem pchnął szklane drzwi i wszedł do budynku.

Zapach świeżo zaparzonego napoju z kofeiną nieco poprawił mu humor, a kiedy zorientował się, że nie jest to miejsce sprzedające owe trunki bardziej jako markę, niżeli sam produkt, postanowił odpuścić dwa z pięciu przytyków, przygotowanych w kierunku Wilsona. Obaj uwielbiali kawę, jednakże Sam gustował w bardziej mlecznych wariantach, co zawsze spotykało się z prychnięciem dezaprobaty Bucky'ego, uznającego tylko i wyłącznie czarne, czyste alternatywy, jako te prawidłowe.

let me help you /winterspider/ 》one shots《Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz