Część 2 poprzedniego rozdziału, buźka~
Uwaga:
Duża ilość duszenia i innych zjebanych sytuacji 💋
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~†††
Nastała noc. Mimo "obietnicy" złożonej Jeffowi, postanowiłem uciec z tego pierdolnika i udać się do Ashley. Nie pasowało mi to co proponował. Nie chciałem być jakimś zjebem, co zabija byle kogo.
Nie nadaję się do tego— to po pierwsze, a po drugie— jest to okropne. Żadyn prawilny katolik się tak nie zachowuje, ŻADYN. Z drugiej strony, śmierć z rąk jakiś typów również nie była zbyt dobra dla moje przyszłości.
Dlatego w grę weszła tylko ucieczka, póki miałem taką możliwość.
Po cichu wstałem i zacząłem ubierać buty, przy okazji biorąc Daisy z szafki. Otworzyłem drzwi, przemknąłem się i z największą delikatnością zamknąłem je, by nie obudzić tego zjeba. Kiedy już wylazłem z jego jamy, kolejnym problemem było znalezienie wyjścia z rezydencji i jednocześnie nie trafienie na nikogo, bo byłby spory problem. Gorszy niż wtedy, gdy uciekałem raz z domu i ojciec zaczął mnie gonić, rzucając we mnie przy okazji petardami. Trauma na całe życie.
Cicho, niczym wujek wkradający się dziecku do pokoju, przemierzałem ciemne korytarze, oświetlane jedynie pojedynczymi świecami. Było to conajmniej przerażające, ale czułem, że to jedyne co aktualnie mogłem zrobić.W końcu wyszło na to, że jednak błąkałem się po tych korytarzach z dwadzieścia minut i to bez żadnego rezultatu. Po chwili zastanowienia postanowiłem znaleźć pierwsze lepsze okno i uciec właśnie nim. Było to łatwiejsze i szybsze niż szukanie drzwi, które na X procent będą zamknięte.
Ruszyłem korytarzem i już po chwili byłem przy oknie ozdobionym ładną firaną, a na jego parapecie stał kaktus.
Oszacowałem wysokość z jakiej będę skakać i gdy już upewniłem się, że nie zdechnę przy tym, zacząłem działać. Zdjąłem biednego kaktusika i postawiłem go trochę dalej, żeby nic mu się nie stało. Odsunęłam firanę i zacząłem szarpać za klamkę, by otworzyć okno.
Kiedy jednak nie dało się go otworzyć, zacząłem przeklinać swoje życie i pośpiesznie szukać innego wyjścia z tej chujowej sytuacji. Wyszło na to, że jedyne co mi pozostało to wybić okno i spierdzielać, by nikt mnie nie złapał, i nie wykastrował.
Postanowiłem nie patyczkować się z tym i po szybkiej analizie chwyciłem krzesło, które stało niedaleko.
—"Raz kozie śmierć "– zamachnąłem się najmocniej jak potrafiłem i z impetem uderzyłem w szybę. Już po chwili szkło rozpadło się w drobny mak, a hałas rozległ się po całym korytarzu. Nie czekając aż ktoś mnie znajdzie, rzuciłem krzesło, chwyciłem Daisy i wyskoczyłem przez zepsute okno. Biegłem ile sił w nogach nie oglądając się za siebie, bo w tamtym momencie bałem się jedynie o swoje życie. Po przebiegnięciu niecałego kilometra (skurwysyn, ja się męczę po paru metrach) schowałem się za jakimś drzewem, rozglądając się po okolicy. Moje serce waliło jak szalone, gdyż emocje jeszcze nie opadły, a ja nie potrafiłem się uspokoić. Byłem w praktycznie obcym mi lesie, było ciemno, więc nie miałem wtedy pojęcia co zrobić i dokąd się udać. Nawet jakbym gdzieś chciał, to nie dałbym rady bez jakiegokolwiek źródła światła.
Zacząłem rozmyślać nad sensem swojej egzystencji i dlaczego życie postanowiło mnie ukarać.†††
Obudziłem się, gdy promienie słońca zaczęły powoli przedzierać się przez korony drzew i świecić mi na mordę. Nie miałem pojęcia kiedy zasnąłem i jakim cudem mi się to tutaj udało.
Powoli podniosłem się, podpierając o drzewo, a potem leniwie się przeciągnąłem. Po szybkiej analizie wywnioskowałem, że jest dość wcześnie, coś koło szóstej rano.
Kiedy udało mi się już do końca rozbudzić, wziąłem Daisy i delikatnie pogładziłem jej ostrze. (zaczyna się)
—"Dzień dobry, moja księżniczko~– zacząłem, ale natychmiast ugryzłem się w język– O kurwa, przepraszam, zaczynam mieć syndrom jebanego Jeffa z typowych fanfikuf. Przepraszam."
Z żalem spojrzałem w jej oczy, których nie miała i jeszcze raz ją pogłaskałem.
Po chwili uznałem, że nie ma sensu czekać i pora ruszyć dalej, więc wziąłem nogi za pas i tanecznym krokiem ruszyłem przed siebie. Kiedy tak szedłem, uświadomiłem sobie jak bardzo jestem głodny. Nie jadłem od praktycznie dwóch dni, więc przyśpieszyłem kroku. Błądziłem może z godzinę, aż w końcu jakimś cudem dotarłem do wyjścia z lasu. Przymrużyłem oczy i w oddali ujrzałem znajome mi miasto, co znaczyło, że najwyraźniej się uratowałem. A bynajmniej tak sądziłem.
CZYTASZ
Behind His Smile
DiversosChristian- dziecko z patologicznej rodziny, poznaje jeszcze bardziej patologicznego typa z innej, gorszej rodziny. Razem przeżywają przygody, no i uczą się jak być śmieszni. Do czasu. Rekordziki: #344- lovestory #61- jeff :33