Stał na skrzyżowaniu opierając się plecami o ścianę budynku. Beżowa fasada kontrastowała z jego czarnym płaszczem. Jego włosy również były czarne zwłaszcza na tle bladej skóry. Wyglądał jakby wyszedł z staraj fotografii. Tylko niebieskie jeansy psuły efekt.
Gdy podszedłem bliżej zwrócił głowę w moją stronę, pomachał do mnie po czym wykrzywiwszy usta w szyderczym uśmiechu ruszył w moim kierunku. Ręce schował do kieszeni. Jego krok był lekki, jakby grawitacja była dla niego łaskawsza niż dla smętnych ludzi, którzy przygarbieni pod ciężarem obowiązków wracają właśnie z pracy.
Ludzie ci zachłysnięci swoimi marzeniami bądź nie zdający sobie sprawy z własnej śmiertelności wstawali rano zmęczeni. Dzień zaś spędzali wypełniając codzienne obowiązki, pracując, studiując bądź opiekując się potomstwem by na ich nagrobkach można było napisać “Kochająca matka” a przed nazwiskiem dodać zgrabny skrót mgr, dr, inr. Jakby życie człowieka dało się skrócić do kilku słów.On był inny. Surrealistycznie nie na miejscu w tych swoich bielach i czerniach zdawał się bić kolorami.
Gdyby śmierć do niego przyszła zaprosił by ją na herbatę.
-Dzień doberek - wzdrygłem się. Jego roześmiany choć zimny głos wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Kogo to me oczy widzą?
Dostrzegłem błysk w jego szarych oczach.
-Cześć. Nie powinieneś być taki zdziwiony przecież widujemy się regularnie. Nie mów, że aż tak się stęskniłeś?
Teraz i ja się uśmiechałem. Jego uśmiech, choć lekko szalony, był zaraźliwy.
- Jak mógłbym się stęsknić? Przecież przychodzisz co raz częściej.
-Wiesz, takie czasy. Masz to o co cię prosiłem? - Zerkłem na niego z ukosa.
-Tak. - Pokiwał głową wyjmując owinięty w gazety pakunek spod płaszcza. - Tylko uważaj w tych czasach co raz łatwiej się od tego uzależnić.
Uśmiechnął się w sposób przez który jeżyły się włosy na karku. Jasne było, że jest mu obojętny mój stan zdrowia. Mimo wszystko dla niego to był tylko zarobek.
Wręczyłem mu wcześniej odliczone banknoty i patrzyłem jak odwraca się i, odchodzi.