Prolog

11 1 0
                                    

-Kaja, obiecaj mi, że jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak będziesz szczęśliwa beze mnie.

Jak on mógł tak mówić. Przecież wszystko było już dobrze. Nie wiem tylko dlaczego lekarze wciąż go tu trzymają.

-Nie będę musiała, bo już niedługo stąd wyjdziesz i będziemy mogli żyć jak przedtem.

-Miejmy nadzieję- jak ja nienawidzę, kiedy on przewraca oczami. Nie mam jednak siły się z nim o to kłócić.

-Dobra, przyjadę jutro po szkole. Trzymaj się- Całuję go w czoło i zmierzam ku wyjściu.

-Czekaj, kocham cię.

-Ja ciebie też- uśmiechem się i opuszczam salę.

Chcę założyć słuchawki, ale przy wejściu spotykam rodziców Arka.

-Dzień dobry!

-Cześć Kaju, jak tam się trzyma?- pyta jego mama. Jest naprawdę super kobietą i naprawdę było mi jej szkoda po tym meczu.

-Wygląda coraz lepiej.

-Tak, to świetnie- na twarzy ich obojga przemknął smutek. Czy jest coś o czym nie wiem?

-Dobrze dziecko, idź już do domu. Szpital to nie jest dobre miejsce dla ciebie.

Pożegnaliśmy się, a ja ruszyłam przed siebie.

~~~~~~~~~~

Mój kochany uwielbiał kosza, a moim hobby była lekkoatletyka. Co za tym szło prowadziłam zdrowy styl życia.

Właśnie przygotowywałam jedzenie na jutrzejszy dzień. Z mojego pokoju usłyszałam telefon. Poszłam odebrać.

Dzwoniła mama Arka.

-Halo? Czy coś się stało pani Milewicz?

-Posłuchaj kochana... Nie wiem jak ci to powiedzieć. Ale musisz wiedzieć... Arek nie żyje.

Zanim wypuściłam telefon z ręki zdążyłam jeszcze usłyszeć, abym nie przyjeżdżała dzisiaj, tylko jutro jak ochłonę.

Nie odpowiadziałam nic, bo komórka spadła na panele i się wyłączyła.

Oparłam się o ścianę pokoju i powoli zaczęłam zssuwać się na podłogę. Po moich policzkach spływały łzy.

Oparłam głowę o kolana, przestając hamować płacz. Zaczęłam głośno wyć.

-Jezus Maria, Kaja! Co się stało?!

-A-arek, on nie żyjeeee- te słowa nie mogły mi przejść przez gardło.

Moi rodzice stali zamurowani, nie wiedząc co zrobić ani powiedzieć. Rozumiem ich, pewnie też bym nie miała pojęcia.

Mama usiadła obok mnie i mocno przytuliła.

-Chcesz, żeby cię do niego zawieźć?

Pokiwałam głową na tak. Poszła po kluczyki od auta, a ja poszłam się ubrać.

Szpital znajdował się na drugim końcu miasta, więc mam trochę czasu na przeanalizowanie tego co się stało.

Lekarze twierdzili przecież uspokajali, mówiąc, że jest coraz lepiej... Jednak jego zachowanie dzisiaj rano. Czy on coś wiedział i mi nie mówił? NIE! Nie wierzę w to. To pewnie jakiś żart. A jeśli tak, najpierw pocałuję go, bo żyje, potem spoliczkuje za to, że prawie doprowadził mnie do zawału.

Całą drogę patrzyłam w okno. Kiedy zobaczyłam szpital, szybko odpięłam pasy. Auto ledwo ustało, a ja już biegłam do jego sali.

Przed pokojem siedzieli jego rodzice. Pan Milewicz pocieszał żonę, samemu ledwo się trzymając.

Na ten widok ustałam jak wryta. Czas jakby zwolnił. Czułam się jak korek stojący na środku przejścia. Z jednej i drugiej strony mijali mnie ludzie. A ja co... informacja o śmierci mojego chłopaka zaczęła do mnie docierać.

Nie mogłam znaleźć siły, by się ruszyć. Z oczu zaczęło wypływać coraz więcej łez. Miałam ochotę z tamtąd wybiec, ale nie mogłam zostawić go, a raczej jego ciała. Będę przy nim do momentu zakopania go pod ziemią.

Moje nogi zaczęły powoli iść w tą stronę, do miejsca, gdzie znajdował się najgorszy widok jaki tylko mogłam sobie wyobrazić.

Minęłam zrozpaczonych rodziców Arka i weszłam do pomieszczenia.

Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, gdyż przykryto ją białym prześcieradłem. Usiadłam na krześle obok łóżka.

Odkryłam jego rękę i chwyciłam ją mocno jak nigdy. Jakbym nie chciała go wypuszczać, mimo iż widziałam, że na to za późno. Była taka zimna. W niczym nie przypominała jego ciepłej ręki, którą tak uwielbiałam trzymać.

-Jednak przyjechałaś- zrozpaczona kobieta próbowała panować nad swoim głosem. Nie przynosiło to mimo wszystko większych efektów.

Odwróciłam głowę w ich stronę. Od płaczu zaczęłam się trząść.

Wtedy w drzwiach pojawiła się moja mamusia. Szybkim krokiem podeszła do mnie i znowu przytuliła. Nie musiała nic mówić, sam jej pobyt tu pomaga mi jakoś.

-Jak do tego doszło? - nie rozpoznałam w tym skrzeku swojego głosu. Czy to na pewno nie sen?

Do głosu doszedł jego tata, bo matka ewidentnie nie mogła o tym mówić.

-Arek zabronił ci mówić, ale wcale nie było coraz lepiej. Nie mógł już normalnie chodzić, bo miał takie zawroty głowy. A w ciągu dwóch ostatnich nocy wymiotował krwią.

Okłamał mnie. Myślał, że tak pomoże mi, ale jednak to zrobił. Żyłam przekonana tym, że niedługo wyjdzie, a jego już nie ma.

Przesiadłam się na łóżko i położyłam głowę na jego klatce piersiowej, jak to zawsze robiłam, gdy patrzeliśmy razem wieczorami w gwiazdy.

To nie było to samo. Brakowało bicia jego serca.

To koniec tego rozdziału w moim życiu.





Witam w moim nowym opowiadaniu. Kiedy wymyślałam zarys tej historii, podczas tego rozdziału płakałam, ale mam nadzieję że wy nie😂

Nowy rozdział Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz