Rozdział II.

41 9 8
                                    

Od momentu gdy Louis dowiedział się o przyjeździe chłopaków minęło już parę dni i właśnie oczekują przybycia pierwszej dwójki siedząc w studiu Malika i popijając czarną herbatę. Zayn poprosił go o przetrzymanie któregoś z nich pod swoim dachem jako współlokatora i gorzko się zarzekał, że obydwoje są naprawdę w porządku, nie będą sprawiać kłopotów i prawdopodobnie może to być tylko kilka dni, póki nie znajdą czegoś własnego. Zgodził się, ponieważ nie widział większych przeszkód. W końcu przyjaciele jego przyjaciela są jego przyjaciółmi a jego mieszkanie jest na tyle duże, że spokojnie zmieściły by się tu conajmniej cztery osoby i tak naprawdę przydałby mu się współlokator.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo pozytywnie. Zayn bez marudzenia zjadł na śniadanie malinowego rogalika, którego przyniósł mu Louis, pogoda dopisywała, niebo było bezchmurne a w powietrzu wisiał zapach sukcesu i pomyślności.

-LouLou skończyłam!!- zaczyna radośnie dziewczynka unosząc w drobnych rękach brązową, grubą kartkę ze starego szkicownika. Ze swoim dziecięcym zapałem próbowała odwzorować jeden z ostatnich obrazów stworzonych przez artystę, co wyszło jej na tyle... zachęcająco by dostać pochwałę i czekoladowego cukierka.

-Pięknie, słońce.- uśmiechnął się do niej jasno i pokazał kciuk w górę, co szybko odwzajemniła.

-Nudzę się.- rzuca chłopiec, przyciskając kredkę do kartki tak, jakby miał za moment zrobić dziurę w niej i przy okazji w małym stoliku przy którym siedzieli. W przeciwieństwie do siostry, on próbował narysować wilka co wyszło mu raczej komicznie, dodatkowo przez jego zdenerwowanie kartka była cała w kleksach z farby i chaotycznych liniach czarnej kredki.

-Wiem, mały. Musimy tu jeszcze chwilkę posiedzieć. Później możemy pojechać na boisko, hm?

Buzia chłopca rozpromieniła się natychmiastowo i z kiwnięciem głową wrócił do kreślenia pracy i zaczepiania starszej siostry.

-Powinieneś w końcu przemyśleć założenie własnej rodziny.- odzywa się cicho Zayn, przyglądając się dzieciakom z uśmiechem. Sam miał świadomość tego, jak bardzo byli wymagający, hałaśliwi i zdecydowanie zbyt ruchliwi, Louis jednak miał w sobie coś co potrafiło doprowadzić ich do porządku w parę sekund. Może były to szczere oczy, złoty uśmiech, ciepły ton głosu, stoicki spokój w obecności maluchów, albo po prostu to, że był Louisem.

Wtedy szatyn zakrztusił się herbatą.

-Wiesz... - zanim zaczyna mówić dalej, odkrztusza resztki napoju.- Nie spieszy mi się, chyba mi dobrze tak jak jest.

-Niańcząc cudze dzieci, przesiadując z anorektycznym, nieodpowiedzialnym facetem i niedługo bandą jego równie nieodpowiedzialnych i świrniętych przyjaciół?- brzmi smutno, jednak taka rzeczywistość jest dla Louisa prawdziwą ostoją normalności i ciepła. Możliwe, że to również kwestia tego, że od kilku lat nie robił niczego poza tym, i szczerze mówiąc zapomniał jak smakowało jego poprzednie życie. Mimo to, jest szczęśliwy z możliwością opiekowania się Chrisem i Lisą oraz prawdziwie roztrzepanym Zaynem.
Przecież ma rodzinę. Ma swoje liczne jak mrówki rodzeństwo, ma Zayna, chyba tyle w pełni go satysfakcjonowało. Przynajmniej narazie.

-Dokładnie tak, Zee. Naprawdę jestem szczęśliwy, tak jak jest. Nawet nie sądzę, że mam prawo prosić o coś więcej. Mam wystarczająco dużo.- odpowiada zdawkowo, jednak piekielnie szczerze i nie przejmując się wagą wypowiedzianych przed chwilą słów.

-Oh kurwa stary, nie dopisuj filozofii do swojego braku fizycznej bliskości.- wzdycha Zayn, odpalając miętowego papierosa i wsuwając go sobie między perfekcyjnie wyrzeźbione wargi. Częstuje szatyna, jednak ten odmawia lekkim ruchem głowy.
Ze wzruszeniem ramion, odpala fajkę i zaciąga się po czym wypuszcza jasny dym przez nos.

Piece of Art || L.S Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz