Z dwiema torbami pod pachą ruszyłem po metalowych schodach w kierunku... sam nie byłem pewien czego. Jednak gdy stanąłem na szczycie metalowej konstrukcji, stwierdziłem, że byłem niemiły. Tak więc zawróciłem.
Efekt - miałem trzy torby i numer telefonu Cerbera, który wyrzuciłem do najbliższego kosza, obawiając się klątwy.
Wtedy nadszedł czas drugiej próby: przejście przez alejkę z jedzeniem. Trzymałem się dzielnie, jednak w połowie stwierdziłem, że i tak muszę mieć prowiant na drogę. Wziąłem tacę, przedtem zakładając torby na ramię.
— Sześć czy dziewięć klopsików? — spytał mnie kucharz, podtykając mi pod nos chochlę z mięsem i poruszając zachęcająco brwiami.
— Sześć. — odparłem twardo. Mężczyzna pokiwał głową w wysokiej białej czapce (to była jego oznaka czarownika-truciciela) i nałożył mi klopsiki. Uśmiechnąłem się, dumny z siebie, że udało mi się odeprzeć atak. Po chwili jednak stwierdziłem, że znowu byłem zbyt niemiły.
Zawróciłem.
— Jednak poproszę te dziewięć. —powiedziałem, przywołując na twarz wymuszony uśmiech. Kucharz ponownie pokiwał głową, patrząc na mnie wyrozumiale. Z dziewięcioma klopsikami i kotletem z serem ruszyłem w kierunku wolnego stolika w kącie sali.
Powoli przeżuwałem swój posiłek, patrząc podejrzliwie na każdą przechodzącą osobę.
Gdy wreszcie skończyłem, odłożyłem tackę i ruszyłem w kierunku pierwszych regałów. Powoli zagłębiałem się w metalowy labirynt, kierując się strzałkami i dziwnymi znakami. Minąłem stoisko z ołówkami, zlewy, toalety i łóżka... Jednak ani śladu stolików.Gdzieś między wannami natknąłem się na trzech dziwnych nastolatków w podniszczonych ubraniach. Opalony i wyglądający na wysportowanego Azjata, lekko umięśniony brunet o dużych brązowych oczach i chudy blondyn, o jakimś takim chytrym wyrazie twarzy. Kłócili się głośno nad lekko pożółkłą mapą.
— Mówiłem ci, Thomas! Za tamtą ścianą trzeba było skręcić w lewo! Ale ty nie, ,,Minho, ja mam przeczucie" ,,Minho, wiem, że powinniśmy iść tu" ,,Minho, objawił mi się struś w zielonej czapce, który nakazał, żebym skręcił w prawo". I gdzie wylądowaliśmy? Na jakimś kompletnym zadupiu, Bóg wie, gdzie! — awanturował się Azjata, wymachując rękami.
Thomas zarumienił się i nerwowo potarł kark. — Mówiłem, że nie jestem pewien... — wymamrotał. Minho (chyba tak miał na imię skośnooki) spiorunował go wzrokiem.
— Jakoś nie słyszałem, abyś tak mówił. — wysyczał, mrużąc oczy.
— Spokojnie, chłopcy. — uniósł dłonie w uspokajającym geście blondyn, starając się ich rozdzielić.— Nie wtrącaj się, Newt. Byłeś po jego stronie, gdy wybieraliśmy drogę!
— To nie moja wina! Wyglądał, jakby wiedział, co robi!
— Bo myślałem, że wiem. — wtrącił Thomas. Minho spojrzał na niego ze złością.
— O, ty myślisz. Nowość. — stwierdził ironicznie. Widząc, że coraz bardziej czerwony na twarzy Thomas zbiera się do wybuchu, wyminąłem ich bez słowa, prawie zabijając się o złotą wannę. Trójka obrzuciła mnie kontrolnym spojrzeniem, jednak nie widząc we mnie zagrożenia - skandal! - wróciła do wrzeszczenie na siebie.Ja ruszyłem w dalszą podróż. Po około piętnastu minutach marszu ponownie minąłem stoisko z ołówkami. Zmarszczyłem brwi. Okolica wyglądała podejrzanie znajomo, a gdy ujrzałem marmurową wystawkę zlewów, byłem już pewien. Zatoczyłem olbrzymie koło! Miałem ochotę kogoś zabić albo zamrozić, ale było trochę za dużo świadków. Zrezygnowany, opadłem na szarą sofę, którą przed chwilą szczegółowo przebadała jakaś rymująca blondynka. Zmęczony usnąłem, przedtem wznosząc wokół siebie mur z poduszek.
Mam nadzieję, że się podoba ;)
K.N.S.
PS. Początek tego rozdziału jest wzorowany na jednym z odcinków Martina Stankiewicza.
CZYTASZ
Zagubieni w IKEI || Loki Laufeyson
HumorIdź po szafkę mówili... będzie dobrze mówili... zostaniesz bohaterem obiecywali... A ja głupi uwierzyłem i tak oto jestem, w IKEI...