Dzień czwarty #1

575 64 50
                                    

   A/N: kocham czytać komentarze. Bardzo mnie motywują, więc proszę, komentujcie!

Stałem, wpatrując się z zainteresowaniem w grzebiącą w doniczce dziewczynę. Była pierwszą osobą, na którą wpadłem po przebudzeniu i pierwszą, która w jakikolwiek sposób mnie bardziej zainteresowała.

A było czym się interesować.

Kobieta był szczupła, wysoka i bardzo mocno opalona. Białe włosy falami spływały na jej jasnoróżową bluzę, sięgając jasnych jeansów.
Szukała czegoś w ziemi jednej z sześciu ustawionych na palecie palm, wyraźnie pogrążona we własnych myślach, gdyż nie zauważyła tak znakomitej osobistości, jaką jest moja persona.

Nagle podniosła głowę, i po przejściu kilku zawałów, wstała i przywitała się krótkim ,,hej".

Oparłem się nonszalancko o stojący obok zlew i skinąłem głową w kierunku dziewczyny, uśmiechając się filuternie.

— Hej~

   Ta jednak nie wyglądała na przekonaną.

   — Czy coś się panu stało? — spytała, spoglądając lekko zdziwiona na moje biodra. Podążyłem za jej spojrzeniem. Dopiero teraz zorientowałem się, jak bardzo wyciągnąłem się podczas tego opierania.

   Szybko stanąłem prosto, licząc, że za chwilę zatrę złe pierwsze wrażenie nienagannymi manierami.

   Przeliczyłem się.

   Cóż, może błędem była próba pocałowania ją szarmancko w dłoń, która na moje nieszczęście była w gumowej rękawiczce, całej pokrytej ziemią. Zakrztusiłam się brązowym byłem i przez parę minut wypluwałem swoje płuca na podłogę, pod zdziwionym spojrzeniem białowłosej.

Następnym błędem z pewnością była próba obrócenia tego wszystkiego w żart, przy którym okazało się, że przez przypadek tym dowcipem obraziłem ją, jej dziadka i cioteczną babkę

Genialnie, po prostu cudnie.

Zamiast potencjalnej partnerki do teatru (podobno dziewczyny kochają teatr (EDIT: nie, okazało się, że tylko nieliczne osobniki płci żeńskiej kochają teatr. Stark zapłaci za swe kłamstwa)), dostałem dość mocnego liścia, ziemię na butach i zszarganą resztkę dumy. Nie żeby było jej po ostatnich dniach jakość szczególnie dużo.

Moje marne próby przeprosin przerwał głośny okrzyk (czemu wszyscy zawsze krzyczą? Błagam, trochę kultury, ludzie):

— Alluuuuuuuuraaaaa! — wydzierał się ktoś, a dokładniej wysoki facet z lekko opaloną skórą i długimi, białymi włosami (to chyba jakaś nowa moda ~albo autorka ma dziwny fetysz do postaci z białymi włosami przp. Autor~).

Moja niedoszła towarzyszka obróciła się w kierunku krzyczącego kolesia i westchnęła ciężko. Po chwili nabrała powietrza w płuca, a ja wiedziony instynktem, zatkałem sobie uszy dłońmi.

— LOTOR! TUTAJ JESTEM! PRZESTAŃ SIĘ DRZEĆ DEBILU, JESTEŚMY W MIEJSCU PUBLICZNYM! — wywrzeszczała w jego kierunku, śmiesznie marszcząc przy tym brwi.

Lotor wyraźnie nie przejął się gromami strzelającymi z oczu Allury (przyjmijmy, że to jest ta cała Allura, nie chcę mi się przeprowadzać dochodzenia) i radośnie ruszył w naszym kierunku.
Ja tylko patrzyłem, jak prawie podskakując zmierza do mnie i białowłosej, kompletnie nie spodziewając się tego, co zaraz miało nastąpić.

— LANCE!!! ZAJMIJ SIĘ SWOIM CHŁOPAKIEM I PRZESTAŃ ATAKOWAĆ MOJEGO! — ponownie wydarła się Allura, a ja poczułem, jak moje bębenki w uszach pękają.

Opalony chłopak, który przed chwilą wbiegł z rozpędu w Lotora, poczerwieniał jak pomidor.
— ILE RAZY MAM WAM WSZYSTKIM POWTARZAĆ?! KEITH NIE JESTM MOIM CHŁOPAKIEM!! — krzyknął, pocierając czoło, którym zderzył się z Lotorem. — A ten tu dupek zjadł wszystkie moje ogórki! Z czego ja mam teraz robić sobie maseczki?! — spytał (wywrzeszczał) wkurzony, ze smutną minką wskazując na stojącego obok mężczyznę.

— LANCE! JESTEŚMY W MIEJSCU PUBLICZNYM, PRZESTAŃ WRZESZCZEĆ DO CHOLERY.

— Wyrażaj się księżniczko. — wtrącił się rudowłosy dryblas, wyłaniając się nagle zza jednego z krzaczków, przyprawiając mnie o mentalny zawał.

— Nie teraz Coran. Nie widzisz, że prowadzę wojnę? — zbyła go machnięciem ręki Allura, odwracając głowę spowrotem do Lance'a.
— Tutaj waży się honor Altey.

— SAMA WRZESZCZYSZ WIĘC MNIE NIE POUCZAJ!

— JA MOGĘ, JESTEM KSIĘŻNICZKĄ I DOWÓDCĄ TEJ GRUPY!

— SKORO TAK, TO CZEMU NIE DOWODZISZ, TYLKO BABRZESZ SIĘ W ZIEMI?!

— BO PRÓBUJĘ ZNALEŹĆ WAŹNE NASIONA, TY IGNORANCIE! Keith, ogarnij swojego chłopaka. — zwróciła się do nowego osobnika, który dopiero co pojawił się w zasięgu wzroku - wysoki, szczupły brunet, o bladej cerze i upiornej bluzie z czaszką.
Podczas gdy Lance poczerwieniał, ten tylko bez słowa chwycił go jedną ręką za ramię, drugą łapiąc ucho pochylonego - oberwał biedaczek w brzuch - Lotora i zaciągnął do naburmuszonej Allury.

— Oboje jesteście w miejscu publicznym, więc zachowujcie się. — mruknął, a w jego głosie słychać było lekkie zirytowanie. — Po za tym gdzieś między poduszkami zgubiłem Pidge i Hunk'a. A Shiro z Adamem [te buby to moje OTP w Voltronie, no co poradzę | przp. Autor] wciąż nie wrócili z wyprawy po hot-dogi. — stwierdził takim głosem, jakby mówił o wyprawie na Mont Everest. Chociaż przy tym sklepie wszystko było możliwe.

Allura jęknęła, opierając się dramatycznie na ramieniu Lotora.
— No po prostu pięknie. Zaraz jeszcze się okaże, że Lwy zdmuchnął jakiś większy podmuch wiatru. — biadoliła, podczas gdy jej chłopak uspokajająco gładził ją po głowie. Ja zastanawiałem się, o jakie lwy może chodzić. Obstawiałem pomocników Cerbera.

— A ty to kto? — Lance zwrócił na mnie uwagę, przez co poczułem się chociaż odrobinę doceniony.

— Jakiś przypadkowy debil, nie zwracaj uwagi. — powiedziała stłumionym przez kurtkę Lotora głosem, a moje poczucie docenienia prysło tak szybko jak się pojawiło.

A/N:

Ten rozdział dedykuję _give_me_coffee_ , która wpadła na pomysł umieszczenie postaci z Voltron'a w tej książce i Kaponebi , która w jakiś dziwny sposób przepełniła mnie weną (muszę Cię w końcu zaprosić na randkę, Honey).

Mam nadzieję, że się podobało ;)

Do zobaczenia!

K.N.S

Zagubieni w IKEI || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz