Dzień drugi

826 95 99
                                    

   Obudziły mnie podniesione głosy.

   Zamrugałem oczami, w pierwszej chwili oślepiony białym światłem lamp przedzierającym się przez mur z poduszek. Nie wiedziałem, jak długo spałem. Doprowadzające do szaleństwa ledowe żarówki, w połączeniu z brakiem okien (no, jak tak można!), przyprawiały o zawrót głowy i uniemożliwiały określenie godziny.
W każdym razie ostrożnie wysunąłem głowę przez szparę pomiędzy poduszkami.

   Przy moim bunkrze dyskutowały głośno trzy postacie (serio. Ja nie do końca rozumiem, czemu, ale wszystkie dziwolągi poruszają się trójkami. No wiecie - trzy Mojry, trzygłowa Hydra, trzech muszkieterów, tamta poprzednia trójka pomiędzy wannami, Trzej Królowie, trzech gości z tego zespołu One Direction... a nie, ich było czterech. A może pięciu? Nieważne. Wiecie, o co mi chodzi.).

   — Percy, ja ci mówię, że labirynt Dedala tak nie wygląda!

   — Przecież sama mówiłaś, że to są różne czasy i kultury...

   — Tak, ale nie coś takiego! — z morskookim brunetem w pomarańczowym T-Shircie kłóciła się blondynka o szarych oczach, także w pomarańczowej koszulce i ze srebrnym laptopem pod pachą (tak, wiem, co to jest laptop, mądrale.). W tym czasie trzeci dziwoląg, satyr czy inna owca, usiadł na brzegu mojego schronienia i smętnie żuł metalową puszkę.

   — Dobra, nieważne. Ustalę nasze współrzędne i wytyczę nową trasę. — zrezygnowała z westchnieniem szaooka. Brunet wzruszył ramionami.
   — Rób, co chcesz. I tak się na tym nie znam.

   — To oczywiste, Glonomóżdżku.

   — Tylko dla ciebie, Mądralińska.

   — Będziecie się przekomarzać podczas miesiąca miodowego. Teraz chcę stąd wyjść. Jestem głodny! — jęknął żałośnie ich rogaty przyjaciel i skierował wzrok w bok. W tym momencie zostałem zauważony.

   — Hej! Kim jesteś?! — chłopak w pomarańczowej bluzce wycelował we mnie długopisem, który po chwili (w czasie której zdążyłem już go obrzucić tysiącem lekceważących i prześmiewczych spojrzeń) zmienił się w miecz o spiżowym ostrzu.

   Dziewczyna zagroziła sztyletem, a kozioł piszczałką.
   Oczywiście mogłem ich wszystkich łatwo sprzątnąć, ale wolałem zachować anonimowość, więc postanowiłem blefować jak najlepszy pokerzysta.
   — Eeee... — rozejrzałem się dookoła, na tyle, na ile pozwalało mi umiejscowienie głowy. — Testerem łóżek! — wymyśliłem szybko.

   Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie z mieszanką niedowierzania, litości nad moim wytłumaczeniem i rozbawienia. Dobra. Przyznaję. Akurat to mi nie wyszło. No ale nie trzeba się od razu śmiać!

   — Ta, jasne. — rzucił nastolatek, przybliżając świecące ostrze do mojej cudnej twarzy. — Mów prawdę.

Przełknąłem ślinę.

   — Tak naprawdę jestem... — zrobiłem dramatyczną pauzę, próbując wymyślić cokolwiek logicznego. — Zagubionym odkrywcą Atlantydy? — bardziej spytałem niż stwierdziłem. Niebezpieczna blondynka zrobiła taką minę, że gdyby nie groziła mej osobie nożem, przybiła by sobie facepalma.

   — Dobra, zostawmy go, nie wygląda na groźnego. — uratował mnie kozłonóg, wypowiadając te słowa bez przekonania i jednocześnie rozglądając się dookoła. Para w pomarańczu rzuciła mi ostatnie kontrolne spojrzenia, schowała broń, a następnie ruszyła w kierunku komód, ciągnąc za sobą zdezorientowanego satyra.
   Odetchnąłem z ulgą i wygrzebałem się spomiędzy poduszek. Stolik się przecież sam nie znajdzie.

Okey, oto rozdział.
Wiem, nie jest to arcydzieło, ale jest.
Macie jeszcze jakieś pomysły, kogo umieścić w IKEI  na drodze Lokusia?

K. N. S.

Zagubieni w IKEI || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz