Obudziły mnie podniesione głosy.
Zamrugałem oczami, w pierwszej chwili oślepiony białym światłem lamp przedzierającym się przez mur z poduszek. Nie wiedziałem, jak długo spałem. Doprowadzające do szaleństwa ledowe żarówki, w połączeniu z brakiem okien (no, jak tak można!), przyprawiały o zawrót głowy i uniemożliwiały określenie godziny.
W każdym razie ostrożnie wysunąłem głowę przez szparę pomiędzy poduszkami.Przy moim bunkrze dyskutowały głośno trzy postacie (serio. Ja nie do końca rozumiem, czemu, ale wszystkie dziwolągi poruszają się trójkami. No wiecie - trzy Mojry, trzygłowa Hydra, trzech muszkieterów, tamta poprzednia trójka pomiędzy wannami, Trzej Królowie, trzech gości z tego zespołu One Direction... a nie, ich było czterech. A może pięciu? Nieważne. Wiecie, o co mi chodzi.).
— Percy, ja ci mówię, że labirynt Dedala tak nie wygląda!
— Przecież sama mówiłaś, że to są różne czasy i kultury...
— Tak, ale nie coś takiego! — z morskookim brunetem w pomarańczowym T-Shircie kłóciła się blondynka o szarych oczach, także w pomarańczowej koszulce i ze srebrnym laptopem pod pachą (tak, wiem, co to jest laptop, mądrale.). W tym czasie trzeci dziwoląg, satyr czy inna owca, usiadł na brzegu mojego schronienia i smętnie żuł metalową puszkę.
— Dobra, nieważne. Ustalę nasze współrzędne i wytyczę nową trasę. — zrezygnowała z westchnieniem szaooka. Brunet wzruszył ramionami.
— Rób, co chcesz. I tak się na tym nie znam.— To oczywiste, Glonomóżdżku.
— Tylko dla ciebie, Mądralińska.
— Będziecie się przekomarzać podczas miesiąca miodowego. Teraz chcę stąd wyjść. Jestem głodny! — jęknął żałośnie ich rogaty przyjaciel i skierował wzrok w bok. W tym momencie zostałem zauważony.
— Hej! Kim jesteś?! — chłopak w pomarańczowej bluzce wycelował we mnie długopisem, który po chwili (w czasie której zdążyłem już go obrzucić tysiącem lekceważących i prześmiewczych spojrzeń) zmienił się w miecz o spiżowym ostrzu.
Dziewczyna zagroziła sztyletem, a kozioł piszczałką.
Oczywiście mogłem ich wszystkich łatwo sprzątnąć, ale wolałem zachować anonimowość, więc postanowiłem blefować jak najlepszy pokerzysta.
— Eeee... — rozejrzałem się dookoła, na tyle, na ile pozwalało mi umiejscowienie głowy. — Testerem łóżek! — wymyśliłem szybko.Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie z mieszanką niedowierzania, litości nad moim wytłumaczeniem i rozbawienia. Dobra. Przyznaję. Akurat to mi nie wyszło. No ale nie trzeba się od razu śmiać!
— Ta, jasne. — rzucił nastolatek, przybliżając świecące ostrze do mojej cudnej twarzy. — Mów prawdę.
Przełknąłem ślinę.
— Tak naprawdę jestem... — zrobiłem dramatyczną pauzę, próbując wymyślić cokolwiek logicznego. — Zagubionym odkrywcą Atlantydy? — bardziej spytałem niż stwierdziłem. Niebezpieczna blondynka zrobiła taką minę, że gdyby nie groziła mej osobie nożem, przybiła by sobie facepalma.
— Dobra, zostawmy go, nie wygląda na groźnego. — uratował mnie kozłonóg, wypowiadając te słowa bez przekonania i jednocześnie rozglądając się dookoła. Para w pomarańczu rzuciła mi ostatnie kontrolne spojrzenia, schowała broń, a następnie ruszyła w kierunku komód, ciągnąc za sobą zdezorientowanego satyra.
Odetchnąłem z ulgą i wygrzebałem się spomiędzy poduszek. Stolik się przecież sam nie znajdzie.Okey, oto rozdział.
Wiem, nie jest to arcydzieło, ale jest.
Macie jeszcze jakieś pomysły, kogo umieścić w IKEI na drodze Lokusia?K. N. S.
CZYTASZ
Zagubieni w IKEI || Loki Laufeyson
ComédieIdź po szafkę mówili... będzie dobrze mówili... zostaniesz bohaterem obiecywali... A ja głupi uwierzyłem i tak oto jestem, w IKEI...