Podążam ciemnymi, ponurymi alejkami, słysząc jak krople wiosennego deszczu odbijają się od marmurowych płytek. Narzucam na głowę kaptur, przeklinając w myślach, że nie pomyślałam, aby wziąć z domu parasol. Z moich ust wydobywa się ostry kaszel, gdy pozwalam, aby orzeźwiające, wilgotne powietrze dotarło do płuc. Przystaję na chwilę, aby złapać oddech i sięgam do kieszeni po coś, w rodzaju inhalatora. Nie mam zdiagnozowanej astmy, jednak duszności nie pozwalają mi na codzień prawidłowo funkcjonować, dlatego raz, ale porządnie zaciągam się urządzeniem, aby pozbyć się natrętnego kaszlu.
Po kilku minutach docieram do znajomego miejsca, po czym kładę foliową torebkę na ławkę i siadam, nie musząc się zamartwiać, że wyjdę z mokrym tyłkiem. Patrzę w niebo, na którym zza ciemnych chmur wychodzi słońce. Jak na zawołanie, deszcz przestaje padać, równocześnie dostrzegam jasny zarys tęczy, która z biegiem czasu jest coraz bardziej wyrazista. Minimalnie się uśmiecham, zdając sobie sprawę, że może istnieje jakiś Bóg, skoro zostały wysłuchane moje prośby.Wreszcie kieruję swój wzrok na marmurowy nagrobek. Czuję ukłucie w sercu, ale wyraz mojej twarzy nie ukazuje żadnych emocji. Pomimo, ze minęły cztery lata, złożonych jest tu sporo różnokolorowych kwiatów.
Tulipany.
Jej ulubione kwiaty.
Poprawiam mokre od deszczu włosy, kiedy mój wzrok momentalnie pada na żółty, mały znicz. Momentalnie się wzdrygam, a moje ciało ogarnia fala złości. Staram się zapanować nad emocjami, gdy nachylam się i chwytam drżącymi dłońmi znicz.
"Dla najukochańszej córeczki, tata."
Prycham pod nosem, wściekając się jeszcze bardziej i rzucam nim na drugi koniec alejki, słysząc, jak pęka na tysiące małych kawałków.
Tak nie powinno być.
Do oczu cisną mi się łzy, jednak nie pozwalam, aby zawładnęły moim ciałem. Przecieram oczy, ciesząc się, że nie użyłam tuszu, po czym obrysowuję powoli palcami napis na nagrobku. Wygrawerowany złotymi, dużymi literami.
Olivia Brooks, zmarła śmiercią tragiczną w wieku 18 lat.
— Cześć, siostrzyczko. — Przenoszę powoli wzrok na datę. Szósty kwietnia.
Równo cztery lata temu.
Dzień, w którym wszystko się zmieniło.
Dzień, a którym wszystko się skończyło, ale równocześnie wszystko się zaczęło.
Dzień klęski.
Nienawidziłam ojca, za to, że rozpoczął tę karuzelę samozniszczenia. Był początkiem naszych problemów, naszych upadków i naszego końca. Cieszyłam się, że gnije w więzieniu. To było jak odkupienie.
Nienawidziłam matki, za to, że zostawiła mnie samą. Nie wytrzymała, nie zdołała tego pokonać. Nawet nie próbowała.
Nienawidziłam brata. Nienawidziłam go, bo jako ostatnia osoba w tamtym czasie, zostawił za sobą tylko rozrywający ból i cierpienia. Chciał zapomnieć. Ale to nie takie proste.
Nienawidziłam siebie, bo nie zauważyłam problemu wcześniej, nie dostrzegłam czegoś, co podążało za naszą rodziną jak cień. Od dawna.
I na koniec, nienawidziłam jej.
Była słaba, podatna na zło tego świata. Ale była dobra. Zdecydowanie, za dobra. Olivia była aniołem w ludzkiej skórze. Zmanipulowano ją, oszukano i zmieszano z błotem.Wyjmuję z torby pięknego, żółtego tulipana, obowiązanego czerwoną wstążką i kładę na mogile. Wpatrując się w niego, do mojej głowy napływają wspomnienia. Staram się ich pozbyć, ale są jak wyrzuty sumienia. Trafiają prosto w serce i nie chcą nas opuścić.
CZYTASZ
Wszystkie Nasze Kłamstwa
Teen FictionJedna chwila. Chwila, w której gaśnie niezliczenie wiele gwiazd. Jedno słowo. Słowo przepełnione bólem, które mimo wszystko, przynosi ukojenie. Jeden krok. Krok, dzielący od upragnionej wolności. I tysiące kłamstw. Kłamstw, które czynią nas jednośc...