Urodzinki Julka

4.1K 81 158
                                    

     Adam długo myślał nad prezentem dla Słowackiego. Nareszcie wymyślił coś godnego trzydziestych urodzin. Przygotowywał to od miesięcy. Te urodziny były bardzo ważne, dlatego, że była to dziesiąta rocznica ich związku. To w dwudzieste urodziny Mickiewicz wyznał mu miłość i spytał o zostanie chłopakiem na polanie z wywieszonymi cytatami z dzieł ukochanego. Zaraz po wyznaniu Adam odpalił fajerwerki, które później wspólnie oglądali.

     Juliusz opowiadał Adamowi jaki chciałby mieć dom. W końcu szukali idealnego, by w nim razem zamieszkać. Obydwoje woleli dom od mieszkania. Mickiewicz wolał by dom nie wyróżniał się zbytnio i był w trochę ekscentrycznym stylu. Słowacki pragnął mieć przepiękny ogród, by móc się w nim wyciszyć i skupić na pisaniu.

Tego idealnego budynku szukali już od roku i nadal na nic nie natrafili. A przynajmniej Juliusz nic o tym nie wiedział. Mickiewicz znalazł ten idealny dom. Urządzony w drewnianym, starym stylu, na obrzeżach miasta, ale cały czas blisko do najważniejszych miejsc, z ogromnym, przepięknym ogrodem. To był prezent dla Słowackiego, a przynajmniej jego część.

     Juliusz szykował się jeszcze do wyjścia, a Adam stał już ubrany czekając na Słowackiego. Byli eleganccy - ułożone włosy (co zdarza się rzadko u obydwu), garnitury i "wyjściowe" buty. Byli już prawie spóźnieni, ale nawet się nie spieszyli, bo wiedzieli, że już nie zdążą.

- Juliusz! Długo jeszcze?! - krzyknął Mickiewicz.

- Nie, kochanie! Zaraz już do ciebie idę. - odpowiedział mu Słowacki z drugiego pokoju, który był ich sypialnią.

Chwilę później Słowacki stał już przed Adamem.

- Gotowy?

- Jasne. - kiwnął głową Juliusz i chwycił Mickiewicza za rękę po czym wyszli razem z mieszkania. Adam jeszcze się odwrócił i zakluczył drzwi.

     Chwilę późnej stali już pod domem Salomei, czyli mamy Juliusza. Tak jak zawsze podeszli do drzwi i Słowacki zadzwonił dzwonkiem. Zaraz zza zamkniętych drzwi usłyszeli głos "proszę", więc weszli.

- Hej, mamusiu! - Juliusz puścił rękę Adama i ucałował swoją matkę w policzek.

- Dzień dobry, mamo. - powiedział uprzejmie Adam i zrobił to samo co Słowacki przed chwilą.

- Witam, moje dzieci kochane! - Salomea uśmiechnęła się szeroko. - No już siadać do stołu! Wszyscy na was czekają. - pogoniła mężczyzn.

Para weszła do salonu witając się z resztą przybyłych. Zasiedli do stołu obok siebie. Wszyscy zaczęli jeść. Juliusz był obsypywany prezentami, życzeniami i szczerymi uściskami. Adam bardzo lubił jego rodzinę nie licząc jednej osoby - ojczyma Słowackiego, czyli Augusta Bécu. Na szczęście mężczyzna był chory i nie mógł przyjść, a tym samym nie obrażał twórczości Adama.

     To był tylko zwykły obiad rodzinny. Zaraz po podwieczorku poeci wyszli z domostwa Bécu. Juliusz był już zmęczony i chciał wracać do domu, ale Adam miał inne plany. Zabrał Słowackiego w miejsce, które bardzo dobrze znał, mimo tego, że był tam tylko raz. Wszystko wyglądało tak jak tamtego dnia, oprócz tego, że zostało dodanych trochę cytatów z nowszych dzieł. Juliusz wzruszył się i pojedyncza łza zleciała z jego policzka. Gdy znaleźli się na środku Adam uklęknął przed Słowackim i wyciągnął pudełeczko.

- Juliuszu, czy ty wyjdziesz za mnie? - Słowacki rozpłakał się na dobre. Nie mógł nic powiedzieć, więc tylko kiwał głową.

- T-t-tak! - wykrztusił z siebie w końcu. Adam nałożył na palec młodszego srebrny pierścionek. Juliusz rzucił się teraz na Mickiewicza i składał pocałunki na całej twarzy. Na nosie, policzkach, czole, szczęce, ustach i szyi.

Tak jak ostatnio Mickiewicz odpalił fajerwerki, które oglądali wspólnie. Juliusz mocno ściskał dłoń Adama i co chwilę zerkał na niego czerwonymi od łez oczami z szerokim, szczerym uśmiechem na twarzy. Słowacki nie wytrzymał do końca pokazu fajerwerków i pocałował Mickiewicza. Gdy kolorowe światła na niebie przestały już się pojawiać poeci poszli do domu. Juliusz kleił się do ramienia Adama przez całą drogę.

     Gdy weszli do domu starszy szybko zamknął drzwi i przywarł Słowackiego do ściany. Nie minęła nawet chwila a już oboje nie mieli na sobie butów i marynarek.

- Adam nie tutaj, nie dam rady na stojąco. - szepnął do ucha Mickiewicza Juliusz.

W tej chwili Adam podniósł młodszego i złapał mocno za pośladki, by nie spadł, a drugi oplótł swoje nogi wokół jego bioder. Mickiewicz przeniósł Juliusza na łóżko i zaczął rozbierać.

      Leżeli wtuleni w siebie uspokajając oddechy. Było koło pierwszej. Mickiewicz wstał.

- Kochanie, gdzie idziesz? - spytał z zaciekawieniem Słowacki.

- Idę się napić, kochanie. - cmoknął go w czoło. - Śpij.

Mickiewicz udał się do kuchni. Rzeczywiście się napił, ale jeszcze posprzątał, by zająć sobie czas. Gdy wrócił do pokoju Juliusz spał, zgodnie z jego przewidzeniami. Wyjął telefon i napisał do jednego z nowych, anonimowych kontaktów "śpi". Chwilę później wpuszczał do domu pięciu mężczyzn ubranych na czarno z kominiarkami. Sam wyszedł, wsiadł do auta i pojechał.

     Dziesięć minut po przyjeździe usłyszał samochód na dworze. Otworzył drzwi od skromnego domu i wpuścił tych samych mężczyzn, jednak tym razem trzymali związanego Juliusza próbującego krzyczeć i się wyrwać. Mickiewicz skinieniem głowy wskazał miejsce, gdzie porywacze mieli odłożyć Słowackiego. Po wykonaniu polecenia mężczyźni wyszli.

- Już spokojnie, misiu. Jestem tu. - powiedział Mickiewicz mierzwiąc włosy Słowackiego. Juliusz przestał się wyrywać, a Adam zaczął go rozwiązywać. Zaczął od rąk i nóg, później wyjął szmatę z jego ust, by na sam koniec odsłonić oczy. Stanął przed młodszym, który patrzył na niego z widocznym zdezorientowaniem na twarzy i strachem w oczach. Adam rozłożył ręce. - Witaj w naszym nowym domu.

Juliusz nic nie powiedział, tylko wstał i wszedł do salonu z brązowymi ścianami i drewnianymi, zdobionymi meblami. Rozejrzał się i dotykał wszystkiego, czego tylko mógł. Następnie skierował się do gabinetu z dwoma biurkami i mnóstwem regałów na książki. Podobnie jak w salonie wszystkie meble były drewniane, a ściany brązowe. Później wszedł do sypiali. Pięknej, dużej, przytulnej sypiali z wielkim łóżkiem. Przeszedł do ich prywatnej łazienki, w której stała wanna. Chodził po schodach to do salonu, kuchni, łazienki, czy na drugie piętro do sypialni, gabinetu, drugiej łazienki. Zastanawiał go jeden niezagospodarowany pokój, ale narazie nie pytał o niego Adama. Wyszedł do ogrodu.

Od razu poczuł woń róż. Między równo rozmieszczonymi krzewami prowadziła kamienna ścieżka. Na jej końcu znajdowała się mała altana ze stołem i krzesłami, otoczona kwiatami. Cała kompozycja była piękna. Podobało się tutaj Juliuszowi jak nigdzie. Chciał zostać tu na zawsze. W zacisznym miejscu, otoczony swoimi ulubionymi kwiatami robiąc ro co kocha.

     Wrócił do domu, by stanąć przed Mickiewiczem. Łzy zaczęły lecieć po kego policzkach. Najpierw pojedyncze, a później już strumienie. Rzucił się na Adama i mocno go przytulił.

- Kocham cię. Bardzo cię kocham. - wydusił z siebie Słowacki.

- Ja ciebie też bardzo kocham, Juliuszu. 

<->
ohayo!

Tak, dziś są urodziny Juliusza! Kto się cieszy? Bo ja tak. Niestety nie umiem w życzenia, więc odpuszczę sobie tą kwestię.

Co do oneshota to nawet mi się podoba. Nie jest zły. Jeśli widzicie jakieś błędy to mi o nich napiszcie.

W mediach jest piosenka Elvisa Peresley'a w wykonaniu Twenty One Pilots.

Słowackiewicz one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz