Rozdział I.

35 3 0
                                    

Henryk urodził się wśród pospólstwa, jego ojciec był kowalem. By uchronić syna przed własnymi błędami, ukrył wszelkie ślady dawnego życia. Chłopak nie nauczył się od niego walki mieczem, a wszystko co wiedział o kowalstwie, to jedynie nauki wyciągnięte podczas obserwacji go przy pracy.
Henryk, młody mężczyzna o niebieskich oczach i krótkich, jasnobrązowych włosach, poszedł po gwoździe dla córki młynarza, Teresy, które wykonał jego ojciec. Dziewczyna odebrała worek i odeszła. Chwilę później kuźnię odwiedził panujący na zamku pan Radzik. Młody mężczyzna zazdrościł umiejętności władania mieczem szlachcicowi. Jak się później okazało, po słowach pana Radzika, ojciec Henryka panował nad tąże bronią doskonale. Na nic mu było to jednak w momencie napadu na wioskę przez Kumanów, okrutne, barbarzyńskie wojsko, najęte przez Zygmunta Luksemburskiego. Henryk widział jak zabijają jego matkę i ojca, który przed śmiercią walczył jak lew. Nie to co jego syn. Chłopak nie mógł nic zrobić. Jedyne co mu pozostało to miecz pana Radzika, który był bezużyteczny w jego trzęsących się rękach. Mógł jedynie uciekać do Talmberku, a następnie do Ratajów.

Tam trafił na służbę w straży i już pierwszego dnia napytał sobie biedy. Doszło do sprzeczki między nim a jego panem, Janem Ptaszkiem. Henryk trenował strzelanie z łuku pod okiem kapitana Bernarda. Jan zarzucił Henrykowi tchórzostwo, a jako że Henryk był na tym punkcie uczulony, natychmiast uniósł się, ku oburzeniu kapitana. Chęć rywalizacji młodego szlachcica właściwie uratowała go przed pręgierzem.

Wyzwał Henryka na pojedynek w strzelaniu do celu. Henryk wygrał wyzwanie, dzięki czemu otrzymał łuk Jana jako fant.

- Nie tak źle jak na wsiura - skomentował Ptaszek. - Ale miałem dziś ciężką rękę. Gdybym był w formie, z pewnością odszedłbyś z niczym.

Henryk pożegnał, skalanego porażką szlachcica głębokim ukłonem.

Ich następne spotkanie miało miejsce kilka miesięcy później. Doszło do kolejnej potyczki. W oberży siedział Jan Ptaszek i pił piwo razem z dwoma swoimi kompanami z niższych warstw. Henryk otrzymał rozkaz zamknięcia oberży, toteż gorliwie pragnął wykonać polecenie. Lekkoduch, jakim jawił się być pan Ptaszek, zażądał by Henryk oddalił się, czego oczywiście nie zrobił. Później obaj skończyli z siniakami, a bójkę przerwał Hanusz. Opiekun przyszłego władcy postanowił ukarać za to obie strony. Rozkazał Janowi zabrać Henryka na polowanie.

Henryk czekał cierpliwie w umówionym miejscu w południe. Czekał i czekał, aż zdążył policzyć wszystkie sztachety areny, wszystkie banery oraz ile groszy uzbierał żebrak siedzący przy bramie wychodzącej na północny wschód w stronę wsi.

Jan Ptaszek zjawił się wreszcie, ubrany w lekkie skórzane buty, z łukiem oraz mieczem w ręce.

- Nałóż to na mojego konia - rozkazał, podając Henrykowi swoje rzeczy.

Henrykowi nie przysługiwał żaden koń, nie był panem. Wraz uświadomił sobie, że będzie musiał za nim nadążyć o własnych siłach.

Jan wsadził nogę w strzemię i zwinnie wskoczył na konia. Zdmuchnął złoty kosmyk z oka i przeczesał włosy palcami. Ruszył powoli ku bramie, a Henryk zaraz za nim. Jan Ptaszek przystanął przy żebrzącym mężczyźnie, prostując się bardziej w siodle, jak gdyby wyglądał zbyt mało dumnie.

- Tu jest zakaz żebrania - powiedział Jan rzucając przybłędzie dwa grosze. - Wynoś się stąd albo zawołam straż.

- Dziękuję panie! - rzucił żebrak za odjeżdżającym mężczyzną.

Henryk dogonił go przyspieszając kroku.

- To ładnie z Twojej strony, panie. Lecz, czy nie uważasz, że dawanie pieniędzy żebrakom w niedozwolonych miejscach nie sprawi, że poczują, iż jest to warte ryzyka? Zwłaszcza, że pod zamkiem znajdzie się wielu z pełnym trzosem.

PolowanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz