Rozdział II.

16 3 0
                                    

        Kilka dni celowego unikania Jana zdawały się koniecznością, aby wszystko przyswoić. Po tym czasie Henryk szedł ulicą w stronę placu treningowego, gdy dobiegł do niego młody chłopaczek i wręczył zapieczętowany list, kłaniając się nisko.

- Pan Hanusz z Lipy kazał przekazać do rąk własnych. - Po przekazaniu wiadomości chłopak oddalił się.

Henryk usiadł na pobliskiej ławce. Z listu wyczytał, że powołują go na służbę i ma stawić się w pełnym rynsztunku, na dziedzińcu, następnego dnia, o świcie. Ma zabrać prowiant na tydzień wędrówki. Od razu zaczął przygotowywać się, wedle instrukcji z listu. Tak minął mu kolejny dzień.

Kolejnego ranka wszyscy stawili się w wyznaczonym miejscu. Kapitan Bernard i część jego straży, około sześciu chłopa, pan Hanusz oraz młody jegomość, pan Jan Ptaszek, w swojej pięknie zdobionej, srebrnej zbroi i z mieczem, z którym Henryk ostatnio polubił się z konieczności.

Kapitan poinformował o celu wyprawy, którym miało być poszukiwanie obozów wroga niedaleko Skalicy oraz wspieranie tym samym wojsk pana Radzika Kobyly, które ścierały się w Skalicy z Kumanami co jakiś czas. Pan Hanusz pożegnał wszystkich, a na koniec pogroził palcem blondynowi

- Pozwoliłem ci jechać, żebyś udowodnił swoją wartość, jak chciałeś. Masz uważać i mieć oczy dookoła głowy.

Jan pokiwał głową przytakując i wsiadł na konia. Odmachał panu Hanuszowi i zwrócił się w kierunku bramy, wołając za ludźmi żeby szli za nim. Widząc Henryka, skinął mu lekko głową. Jedynymi osobami, które miały konie byli Jan, kapitan i Henryk.

Henryk jechał tuż za Janem, a obok niego kapitan. Za nimi maszerowała szóstka ludzi.

- Pamiętajcie, że naszym celem jest wypatrywanie obozów - powiedział kapitan Bernard donośnym głosem. - Nie rzucamy się na zbyt duże grupy.

Szatyn uporczywie wpatrywał się w Jana przez większość drogi.

Wieczorem rozbili obóz i rozpalili trzy ogniska. Henryk usiadł naprzeciwko Jana, a obok niego spał kapitan Bernard w swoim śpiworze.

- Pogadamy? - spytał szatyn.

- No dobrze.

Oboje wstali od ogniska i poszli na ścieżkę, którą przyjechali. Szli wśród nocnych odgłosów, sami nie mówiąc niczego przez długi czas.

- Co do tamtego - zaczął Jan - to oboje byliśmy bardzo pijani. Było ciekawie, ale to z pewnością już się nie powtórzy, bo ja nie jestem zainteresowany.

Henryk przycisnął pięść do uda i wciągnął ciężko powietrze nosem.

- Nie chciałem żeby tak wyszło - odpowiedział Henryk. - To był głupi wybryk, który przekreślił naszą przyjaźń, jak mi się zdaje.

- Wcale nie... - powiedział Jan, niczego nie zdradzając głosem. - Uratowałeś mi życie, a ja w zamian dałem ci pracę. Nadal jesteś moim pomocnikiem i druhem.

- Dobrze wiedzieć.

Niestety wciąż wyczuwalne napięcie sprawiało, że resztę spaceru odbyli z ciągnącą się za nimi ciszą.

- Powinniśmy już się położyć - powiedział w końcu blondyn, przystając.

- Racja - przytaknął beznamiętnie szatyn.

Oboje zawrócili na ścieżce i ruszyli w stronę obozu.

Henryk siedział oparty o drzewo i nawet nie patrzył na układającego się już do snu Jana. Minę miał obrażoną i zawiedzioną.

PolowanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz