Immortalem

82 15 46
                                    

Nie nazywała się Genevieve Arden. Jej imię brzmiało Vivienne Blanchard.

Na początku tej opowieści musimy oddzielić prawdę powszechną od najprawdziwszej prawdy. Prawdę rozpowszechnianą przez Vivienne, jak będę ją nazywał, od prawdy, którą przez całe życie usiłowała zataić. Prawdę, w którą niemal sama uwierzyła, od prawdy, która wciąż ją goniła.

Vivienne nie urodziła się w Paryżu w bogatej rodzinie kupców tkanin, jak później twierdziła. Przyszła na świat w Nicei, w nadmorskim domku, który składał się głównie ze zbutwiałego drewna i niemal się rozpadał. Jej matką była Clementine Blanchard, kobieta nieprzeciętnej urody, lecz i nieprzeciętnej głupoty. Clementine jako młoda dziewczyna, zaledwie siedemnastoletnia, uwierzyła w obietnice młodzieńca, który pracował jako marynarz. Zakochana do szaleństwa, zaszła w ciążę i dziewięć miesięcy po fakcie powiła córeczkę, której nadała imię Vivienne, choć nazywała ją Chloé. Tak też samą siebie zwała owa dziewczynka.

Młody marynarz wkrótce zniknął, a Clementine okazała się być wyrodną matką z powodu obłędu, jaki ją ogarnął po tym, jak została porzucona przez ukochanego. Jej piękno, uroda, którą tak szczyciła się na obrzeżach Nicei, bladła. Kobieta była zmuszona pracować na farmie oliwek. Całymi dniami zbierała oliwki z drzewek, raniąc swe białe i delikatne dłonie, które Bóg wie po kim odziedziczyła zważywszy, że była córką rybaków. Jedyną rzeczą, jaka jej wychodziła w życiu, było właśnie zbieranie oliwek. Gdy wracała do domu, zawsze była wściekła. Vivienne opowiadała mi, jak to matka nieraz mówiła do kogoś, choć w rozpadającej się ruderze nie było nikogo, krzyczała albo płakała, osuwając się na ziemię. Podejrzewam, że nie mogła znieść odrzucenia. Mała Vivienne, czy też Chloé, dorastała w strachu przed własną rodzicielką. W wieku dziewięciu lat została posłana przez Clementine do pracy na farmie cytryn, by i jej dłonie były tak samo zniszczone jak te matki. Z wiekiem Chloé stawała się coraz piękniejsza. Jej włosy nabierały niezwykłego, złocistego koloru, jakby były samymi promieniami słońca związanymi jakąś brudną szmatką. Jej oczy wydawały się nie mieć końca, ich blask przypominał gęsty las, oświetlony przez zachód słońca. Porcelanowa cera nigdy nie zaznała choćby jednej rysy. Clementine zaczęła zazdrościć córce wyglądu. Jej dar losu zdążył całkiem wygasnąć i Clementine Blanchard nie różniła się niczym od dziesiątków kobiet spędzających całe dnie na zbieraniu oliwek. Jej włosy stały się popielate i matowe, dłonie szorstkie, a oczy – puste. Spoglądała z zawiścią, jak za jej córką biegają tuziny chłopców. Zamykała ją nawet na klucz, by nikt nie miał do niej dostępu. Być może to również brało się z zawiści, lecz mógł to być akt troskliwości, by Chloé nie skończyła jak matka, wyzuta z resztek nadziei, złamana na pół wraz z młodzieńczymi marzeniami o wyrwaniu się z biedy i nędzy.

W każdym razie gdy Vivienne, czy też na tym etapie jej życia nadal Chloé ukończyła siedemnaście lat, postanowiła, iż nie zostanie na przedmieściach Nicei ani chwili dłużej. Miała dość okropnego smrodu ryb i morza, rozkładającej się chaty, nachalnych chłopców z sąsiedztwa i despotycznej, obłąkanej matki, która jej nienawidziła i upatrywała w niej źródła wszystkich swych problemów. Chloé uczyniła to, co postanowiła uczynić zapewne dużo wcześniej: uciekła. Wykradła matce pieniądze, zebrała to, co potajemnie odkładała sama, zabrała kilka marnych kawałków szarego materiału, które uważała za swoje ubrania i wyruszyła do centrum Nicei.

Oczywiście, wielkie nadzieje i marzenia Chloé, czy raczej od tego momentu Vivienne, gdyż tamto imię nieodmiennie kojarzyło jej się z matką, o której usiłowała zapomnieć, szybko okazały się być jedynie wymysłami siedemnastolatki z nadmorskiej chaty, nieznającej zupełnie życia. Gdy zaczął rodzić się przemysł olejarski, Vivienne zatrudniła się w fabryce. Ledwie starczało jej na utrzymanie i wynajęcie nieróżniącego się niemal niczym od jej starej chaty mieszkania. Nie wiem, jak długo tam pracowała i mieszkała, lecz wkrótce stało się dla niej jasne, że jeśli będzie działać w ten sposób, zapracuje się jak jej matka i skończy jako nieszczęśliwa i brzydka starucha. Wtedy niemal popełniła największy błąd swojego życia. Wtedy właśnie ją poznałem.

Immortalem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz