Paryż, 1954
Blanca Springston powoli zbliżała się do kamienicy znajdującej się w 7. dzielnicy Paryża. Nieopodal majaczyła pośród mgły stalowa konstrukcja wieży Eiffla, rozświetlona tysiącami migocących świateł, przyprawiająca kobietę o dreszcze z powodu wydarzeń, jakie rozegrały się niedawno u jej stóp. Jej niepokój objawiał się poprzez blade dłonie mocno zaciśnięte na brązowej skórzanej torebce, nie pierwszej drogiej rzeczy, na jaką sobie w życiu pozwoliła. Dwudziestoczterolatka pochodząca z ubogiej rodziny wciąż nie potrafiła opamiętać się, odkąd zyskała możliwość szastania pieniędzmi poprzez otrzymanie względnie dobrej pensji dziennikarki paryskiej gazety o pretensjonalnej nazwie „Mot Immortel". Blanca nie była jednak w pełni Francuzką. Ojciec przybył z Wielkiej Brytanii do Paryża w 1930 roku i tu znalazł sobie uroczą żonę, Amelie. Angielskie nazwisko niejednokrotnie przysparzało mademoiselle Springston kłopotów, jednak uparcie go nie zmieniała.
Gdy usłyszała dziwny szelest za sobą, poczuła ciarki przebiegające jej po plecach. Klucząc od pół godziny po ciemnych uliczkach Paryża wciąż czuła się obserwowana, lecz nie rezygnowała z możliwości zdobycia informacji na temat śmierci Genevieve Arden, słynnej aktorki, która, jak donosiła już konkurencja, rzuciła się z wieży Eiffla na sam dół, popełniając przy tym samobójstwo. Na szczęście Blanca widziała już drzwi prowadzące do wnętrza budynku, wbiegła więc prędko po schodach, rada, iż obcasiki jej butów skutecznie tłumią wszelkie podejrzane odgłosy. Sprawdziła jeszcze raz podany adres i upewniła się, iż zastuka we właściwe drzwi. W pustym korytarzu rozległo się echo dźwięku palców mademoiselle Springston uderzających o eleganckie, ciemne drewno. Kobieta modliła się w duchu o to, by mieszkaniec kamienicy zechciał ją wpuścić do środka jak najszybciej, gdyż słyszała dziwny odgłos dochodzący z dołu, jakby ktoś przejeżdżał długimi paznokciami po ścianie. W tym momencie drzwi uchyliły się i stanął w nich mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni, o szlachetnej i dojrzałej twarzy oraz poważnym i rozważnym spojrzeniu. Przyjrzał się blondynce stojącej w ciemnościach, usiłując dostrzec jakieś szczegóły jej wyglądu i uciszyć dziwny głos w głowie szepczący, iż skądś kojarzy tę kobietę.
– Przepraszam, mademoiselle, lecz chyba nie znam panienki – odezwał się staromodnie mężczyzna. – Kim jesteś? – zapytał bardziej swobodnie.
– Nazywam się Blanca Springston i jestem dziennikarką, pracuję dla gazety „Mot Immortel". Czy mam przyjemność z monsieur Etienne'em Benoit? – i nie czekając na odpowiedź, kobieta kontynuowała: – Podano mi pański adres.
Mężczyzna wyglądał na zniechęconego wyjaśnieniami Blanci.
– Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc.
Zaczął zamykać drzwi, lecz Blanca nieoczekiwanie przytrzymała je ręką.
– Proszę, niech pan porozmawia ze mną chociaż chwilę, żebym mogła napisać cokolwiek dla redakcji! Niech pan nie grzebie mojej szansy na zaistnienie w swoim milczeniu! – wyrzuciła z siebie kobieta, spoglądając na Etienne'a z rozpaczą.
Mężczyzna westchnął, jednak nie był w stanie odmówić jej lśniącym w blasku dobywającym się z jego mieszkania oczom. Uchylił drzwi szerzej, tak by mogła się przecisnąć do środka, po czym zamknął je i zablokował, słysząc wciąż mrożący krew w żyłach dźwięk paznokci przesuwających się po chropowatej powierzchni ściany.
Blance spodobało się wnętrze mieszkania. Urządzone było niezwykle elegancko, choć, podobnie jak styl wypowiedzi jej gospodarza, nie grzeszyło nowoczesnością. Wszędzie panowała jasność i przestrzeń, niemal do przesady, jakby Etienne Benoit bał się ciemności i usiłował ze wszystkich sił wyplenić i usunąć ją ze swego otoczenia. W każdym pokoju świeciła się przynajmniej jedna świeczka, choćby najmniejsza. Blask świec dobywał się zza każdych, uchylonych, co zanotowała w myślach Blanca, drzwi.
CZYTASZ
Immortalem
RastgeleGdy słynna francuska aktorka Genevieve Arden popełnia samobójstwo, zrzucając się z wieży Eiffla, wszystkie gazety pragną dowiedzieć się jak najwięcej o okolicznościach sprawy. Młoda dziennikarka Blanca Springston udaje się do domu menedżera i wielol...