23.01.20

86 10 3
                                    

Wiatr szeleści w jej włosach, wzdyma je i plącze jak morską falę. Przenika na wskroś materiał sukni, prześlizguje się przez szal, kradnie kapelusz. Ona jedynie unosi dłoń, jakby chciała upewnić się, że już go nie ma, ale nie zatrzymuje się. Biegnie, podtrzymując spódnicę sukni i licząc oddechy. Przeskakuje nad króliczą norą, brodzi przez wrzosy i modli się o dłuższy dzień, który nie słucha jej próśb, kapryśnie chowając się za sylwetką nocy.

Z lękiem unosi wzrok ku niebu, przybierającego tę niezwykłą barwę, gdy jeszcze chwili brakuje do ciemności, a szczypta dnia nadal gości w szarych chmurach. Mocniej zaciska palce na sukni, dostrzegając cień mgły, a potem wycieńczona pada wśród wrzosów i przykłada rozpalone czoło do chłodnej ziemi. Nie potrafi stwierdzić, jak długo biegła. Straciła poczucie czasu, zatracając się w krokach i trwodze. Wie, że powinna natychmiast się podnieść i ruszyć dalej przed siebie, lecz pragnienie odpoczynku jest zbyt natarczywe. Zaciska powieki, uspokaja oddech, powoli siada. Ściąga z ramion szal i zawiązuje go we włosach. Opiera dłonie na ziemi i ociężale, chwiejnie wstaje. Obraca się wokół własnej osi, próbując przeszyć wzrokiem ciemność. Mgła przypomina jej materiał cienkich koszuli nocnych, w których zwykła spać i wzbudza obawy, jakby wszystkie te sny miały okazać się koszmarami. Księżyca nawet nie ma, schował swą twarz w przypływie wyrzutów sumienia. Ale ona nie ma sił go oskarżać. Przełyka ślinę i zaczyna iść. Pielgrzym, który zgubił drogę.

Zmusza się do kolejnych kroków, do kolejnych oddechów, do kolejnych mrugnięć. Pragnie snu. Ciepła kominka. Gorącej herbaty. Kaszle, prawie się potykając, prawie przegrywając.

Gdy dostrzega w oddali światło, wpierw jest pewna, że to mara, urojenie, iluzja. Kilka metrów dalej zaczyna jednak wątpić w swoje przypuszczenia, a kiedy coraz mniej dzieli ją od źródła blasku, zrywa się do biegu, ocierając łzy i rozpaczliwie depcząc wypłowiałą trawę.

Wicher w głowie gnaWhere stories live. Discover now