Gora - Miasto Słońca

22 1 1
                                    

I

Zahar

Kobieta wodziła palcami po mojej spalonej przez słońce skórze. Od czasu do czasu przystawała, po to by przyjrzeć się jakieś bliźnie bliżej. Była ciekawska, wypytywała o każdą z nich wysłuchiwając moich historii z dużą rozwagą i podnieceniem. Powinienem był już dawno wyjść z namiotu i pomaszerować w centrum miasta, jednakże w łóżku było zbyt wygodnie bym mógł się zwlec z niego tak szybko.

Całe wieki nie spałem z kobietą, a szczególnie z tak piękną. Elfki miały to do siebie, że przyciągały mężczyzn jak magnez. Delikatne, z natury małych rozmiarów o sylwetce tak smukłej, jakby były jakimiś istotami magicznymi. Egzotyczne i niespotykane w tej części Priamu stawiały okropnie wysokie rachunki za swoje zdolności zadowalania mężczyzn. Dobrze wiedziały o swoim uroku i to wykorzystywały. A raczej ich szefowie.

Większość elfek nie zamieszkuje burdeli z czystej ochoty, są do tego zmuszane przez bogatych handlarzy. Kobiety przekazywane z łap do łap przez złamasów o ogromnej żądzy. Sam stałem się jednym z nich, gdy zapłaciłem 100 orchid za noc z wspaniałą Amariseą, której dano przydomek: Władczyni Róż. Z jednej strony żałuję, z znów z drugiej chciałbym, aby ta chwila trwała wieczność.

Czarnowłosa piękność napierała swoim ciałem o moje, kiedy z ogromną czułością jej usta dotykały skóry na mojej szyi, którą niejeden chciał poderżnąć.

Miło jest czuć się pożądanym, kochanym, wielbionym...

Chociaż raz na jakiś czas.

Chociaż za pieniądze.

- Piękny waćpanie – odezwał się głos zza drzwi. Nawet nie zauważyłem kiedy ktoś je otworzył. Bardzo nieostrożnie z mojej strony. – Czas się waćpanu skończył. Kolejna godzina, kolejne 100 orchid. To byle jaki burdel nie jest.

Zmierzyłem grubasa stojącego we framudze groźnym spojrzeniem. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Przecież to on z obrzydzeniem na twarzy i cygarem z gębie patrzył na nagiego najemcę zabawiającego się z jedną z jego dziewczyn.

- Już idę. – wyszeptałem, dość głośno, by tłuścioch usłyszał. Ostatni raz zmierzył mnie wzrokiem i udał się na biesiadę w głównym pomieszczeniu burdelu. Słychać było głośne śpiewy i krzyki, a zapachy ogarniały wszystkie pokoje budynku.

- Jaka okazja? – skierowałem pytanie to zapinającej bluzkę elfki w najprostszy sposób, by mogła zrozumieć mój nietutejszy akcent.

- Trzy nowe elfki trafiły do nas z rana. – Amarisea patrzyła na mnie tak jakby wołała o pomoc. Kolejni jej krewni zostają zabijani albo sprzedawani na czarnym rynku za grubą kasę. Ich ojczyzna jest daleko za Oceanem Bestii. Gdy dziewczyna została z niej zabrana musiała być jeszcze dzieckiem, całe życie spędziła w tym miejscu usługując takim jak ja. Przez chwilę poczułem żal, ale to uczucie zniknęło szybciej niż przyszło.

To nie twój problem Zahar. Trzymaj się planu.

Ale muszę.

Wyciągnąłem z kieszeni torby malutką sakwę i wręczyłem ją Amarisei.

- 20 orchid. Zrób z nimi co chcesz. – powiedziałem zimno po czym wyszedłem z pomieszczenia.

Dobrze wiedziałem co elfka będzie chciała zrobić z pieniędzmi. Będzie próbowała uciec na którąś z południowych wysp, gdzie rządy Barianna jeszcze się nie zaczęły. Wśród osób podobnych do siebie ( uciekinierów, wygnańców, elfów, krasnoludów, czarodziei ) będzie mogła znaleźć swoje miejsce.

Ale to i tak nie potrwa zbyt długo. Król Priamu zdobędzie kolejne wyspy i lądy, a nawet morza i nieba jeśli będzie chciał. Ma wielu sojuszników, władców, którzy mają dość równości (magii).

Po śmierci Cesarza Waleriana IV świat opanował głód i bieda. W ciemnych czasach radziły sobie tylko istoty wyższe i dlatego ludzie postanowili je wytępić. Czarodzieje udali się głównie na północ i w swoim małym państwie próbują bronić się przed silną Femmą, sojusznikiem Priamu. Elfy nigdy nie były zbyt mile widziane na kontynencie, jedynie na Wyspach morza Ciepłego udało im się schronić przed gniewem ludzi.

Łowcy tropią tych, którym nie udało się uciec. Za ich głowy możni panowie liczą sobie ogromne sumy. A za żywych płaci się nawet więcej, choć legalne to nie jest.

Kobieta wybiegła za mną na korytarz. Gdy tylko wyszła uderzył ją smród wszystkich tych mężczyzn, którzy tak rozkosznie krzyczeli za drzwiami komnat. Dotknęła mojej dłoni tak delikatnie, jakby była jedynie cieniem samej siebie.

- Dziękuję. – wyszeptała, bojąc się, iż ktoś usłyszy ją i zwęszy podstęp.

Jako odpowiedź kiwnąłem głową.

Zniknąłem jej z pola widzenia w niecałą minutę, kąpiąc się w mroku korytarza. Przeszedłem przez wielka salę, w której biesiadowali podpici bogacze ciesząc się nowymi zdobyczami.

W zgiełku, kątem oka dostrzegłem trzy malutkie sylwetki trzęsące się w klatce w samym kącie pomieszczenia.

Długie czarne włosy padały im na twarze, całe pokryte we łzach i brudzie. Były na wpół nagie, a ich odkryta skóra pokryta była świeżą krwią.

Walczyły o wolność. Nie udało im się.

Przełknąłem ślinę i pomaszerowałem do wyjścia. Wystarczy miłosierdzia na dziś.

*

Wyjściu z gospody towarzyszyły promienie priamskiego słońca, które dopiero witało obywateli tego zaplutego miasta. Mimo tak wczesnej pory ulice były zatłoczone. Większość mieszkańców wolało pracować nocami, kiedy duchota i gorąc zasypiało, a teraz kończyli swoje obowiązki powoli wracając do domów.

Biała klacz zarechotała, jakby ze mnie, wiedząc w co się pakuję wyruszając w dzień. Spojrzałem na nią z poirytowaniem. Koń miał racje, piechota z tak upalny dzień może skończyć się dla mnie niechybną śmiercią. Z Gero do Mechetu pieszo idzie się tydzień. Konno będzie dwa razy szybciej.

- Za ile koń? – zapytałem mężczyzny z ciemniejszą karnacją. Przy nim elfka zdawała się biała jak śnieg w Vetrianie. Priamnin spojrzał na mnie jak na wariata po czym splunął w moją stronę.

- Nie na sprzedaż brudasom. – krzyknął zwracając uwagę kilku przechodniów. Spojrzałem na jego bose, częściowo spalone od gorącej nawierzchni stopy.

Wyciągnąłem z torby buty, które kupiłem dla brata Maggiego i rzuciłem mu je pod nogi.

- Dorzucę 5 orchid.

Mężczyzna starał się wydać niewzruszony, ale jego dłonie zdradzały, że nie mógł się doczekać włożenia ich na zranione stopy.

- Dobra. – wyrzekł beznamiętnie po czym rzucił mi zdarte siodło i czekał na zapłatę z płasko wyciągniętą dłonią. Rzuciłem mu monety po czym podszedłem do klaczy. – Nazywa się Vene – oznajmił wieśniak piąty raz przeliczając monety.

Vene. Ładnie.

Założyłem na nią siodło po czym zaczepiłem na nie torby, które targałem sam. Zazwyczaj sprzedaje konie zaraz po dostaniu się na miejsce, po to by łowcy głów mieli problem z odnalezieniem mnie po wyglądzie mojego konia, ale Vene zdawała się dziwnie wyjątkowa. Jej biała sierść i granatowe oczy też dawały dużo do myślenia.

Wsiadłem na grzbiet konia z ogromna trudnością. Po nocy z elfką jestem zrelaksowany, ale wciąż w złej kondycji po ostatniej walce.

Cholerny Maggie kazał mi wędrować po pustyni wiele dni, a później zmierzyć się z grupką archeologów i ich strażników prowadzących badania w okolicy, tylko po to by dostać jakiś kamień.

Wyszedłem z wprawy i nieźle oberwałem. Rana na łydce, którą opatrzyłem ziołami o magicznym działaniu wciąż się nie wygoiła. Muszę jak najszybciej dostać się do Mechetu, a stamtąd prosto w góry.

Za pieniądze z tego przekrętu kupię sobie lepszych przyjaciół. Takich, którzy w zamian za swoją przyjaźń nie wymagają narażania swojego życia dla jakiegoś kamienia bez żadnej wartości. 

Exerth. Księga Pierwsza.Where stories live. Discover now