Farewell to the past - g.schlierenzauer x t.morgenstern

642 40 6
                                    

Dla ColdGuns
Mam nadzieję, że Ci się spodoba

Początkowo nie czuję żadnego zdenerwowania pakując swoje rzeczy do samochodu i odpalając silnik. Ot, tyle. Zwykła wycieczka. Zwykła, parodniowa, krajoznawcza wycieczka, w miejsce, w którym byłem jakiś czas temu. Czasem po prostu trzeba odwiedzić stare miejsca. Nie jestem też zdenerwowany, kiedy wyjeżdżam z domu i kieruję się ciasnymi, dobrze mi znanymi ulicami mojego miasta na autostradę. Prawdę mówiąc, nie czuję żadnych emocji, co trochę mnie dziwi. Ale muszę przyznać, że cholernie się z tego cieszę, bo znając mnie, pod ich wpływem zrobiłbym jakąś kolejną głupotę.

Miałem w głowie kilka możliwych wizji własnego zachowania, dlatego podświadomie czuję dumę, że wjeżdżając na autostradę nie mam ochoty zawrócić. O dziwo, pomimo tego, iż jest dobrze popołudniu i jest środek lata, na drodze nie ma korków. Wręcz przeciwnie, ruch jest płynny, a ja spokojnie mogę rozwinąć prędkość do ponad 100km/h. Po jakiejś pół godzinie włączam radio, skupiając się na powolnym rocku, rozchodzącym się wokół mnie. Mimo coraz późniejszej godziny ciągle jest nieprzyzwoicie gorąco i nawet uchylone szyby auta i powiew spowodowany prędkością niekoniecznie sobie z tym radzą.

Jestem skupiony na drodze, jednak mimo to moje myśli błądzą dalej gdzieś w nieokreślonym kierunku, co jakiś czas wyłączając się i czując przyjemną pustkę. Rzadko zdarzają mi się momenty, w których nie myślę i nie rozważam wszystkiego, szczególnie w ostatnich tygodniach. Przed wyjazdem myślałem, że będę bardziej zdenerwowany, albo odczuwał c o k o l w i e k. Możliwe jednak, że wreszcie dojrzałem, albo przynajmniej przepracowałem to na tyle, że mogłem być całkiem spokojny. Albo po prostu byłem już tak zmęczony tym wszystkim, że nie byłem w stanie wykrzesać z siebie jakiejkolwiek energii na nerwy.

Nawet nie wiem kiedy minęły praktycznie dwie godziny mojej podróży. Jedna z przesłuchanych płyt zaczęła się już zapętlać, a niebo zmieniało kolor z pomarańczowego na lekko różowy. Temperatura spadła może o jakieś 2-3 stopnie, a ruch stał się jeszcze mniejszy. Teraz byłbym w stanie policzyć na palcach obu dłoni liczbę aut na szosie. Jadę jeszcze może z 500 metrów, po czym zjeżdżam na zjazd autostrady na krótki postój. Parkuję auto na jednym z licznych pustych miejsc, po czym wychodzę, z zamiarem rozprostowania nóg. Ubranie na mnie częściowo lepi się do ciała i nie ma najmniejszych szans na to, aby w najbliższym czasie trochę wyschło. Kieruję się do najbliższej kawiarni, czy może raczej powinienem powiedzieć baru.

Jak mogłem się spodziewać, w środku nie ma tłumów. Przy jednym ze stolików siedzi rodzina z dwójką dzieci, jednym w wieku około ośmiu lat i drugim, którego wiek oceniałbym na mniej więcej 3-4 lata. Matka dzieci, farbowana, wyglądająca na mocno zmęczoną, blondynka, próbuje utrzymać młodsze z pociech na kolanach, które wyrywając się, wpycha w siebie garść frytek, brudząc ketchupem całą twarz. W drugim kącie sali widzę parę nastolatków - dziewczyna zalotnie zarzuca włosami, zamiatając nimi po całym stole, chłopak zaś wygląda na bardziej zainteresowanego swoim burgerem i colą niż nią.

Zamawiam czarną, mocną kawę, licząc na to, że chociaż w pewnym stopniu będzie miała smak kawy. Otoczenie, mimo zadbania, sprawia wrażenie dosyć przytłaczającego, dlatego w momencie otrzymania zamówienia, kładę odliczone pieniądze na ladzie i wychodzę. Wokół baru nie ma żadnych stolików, dlatego ponownie wracam do swojego samochodu. Mogę pozwolić sobie jeszcze na kilka minut postoju, dlatego odpalam papierosa i zaciągając się, opieram się z kubkiem kawy o samochód, wpatrując się w rozciągające się przede mną doliny. Krajobraz już powoli zaczął się zmieniać, co świadczy o tym, że jestem już coraz bliżej celu.

Wypuszczam z ust kręgi dymu. 10 lat. Całe 10 długich lat. Tyle czasu minęło od mojej ostatniej wizyty w Ameli. Nie powiem, że tęskniłem, aczkolwiek było to jedno z najpiękniejszych widzianych przeze mnie miasteczek. I chyba ogólnie najpiękniejszych na ziemi. Chociaż nie, muszę jednak przyznać, że tęskniłem. Szczególnie na początku. Za morzem, ciepłym nawet o drugiej w nocy, za roślinnością, która pozostawała bujna i zielona, pomimo panującej wokoło suchoty i lejącego się z nieba żaru, za spokojem i cichością, której w mieście nie odnalazłem nigdzie.

Cough Syrup | ski jumping one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz