IV Czarna Pani

33 0 0
                                    


Kiedy drzwi świątyni się przed nimi otworzyły zobaczył małe pomieszczenie i stłoczonych w nim ludzi, którzy siedzieli niemal jeden na drugim. Pod ścianami na posłaniach zrobionych z liści, trawy i słomy przykryci kocami leżeli ranni. Cała ta zgraja to najwyraźniej ludzie z wioski na podmurzu choć wśród nich po zniszczonych ubraniach dało się dostrzec kilka osób z zamkowej służby. Kiedy Descendit i Danas przekroczyli próg ten pierwszy wywołał poruszenie wśród gawiedzi. Wszyscy poruszyli się i patrzyli na niego z przerażeniem. Przywykł do takiego zachowania więc nie było mu nieswojo.
- Bez obaw... - powiedział Danas i ton jego głosu choć dalej zimny i wyobcowany wywołał w ludziach ogólny spokój. Ufali mu i najwyraźniej musiał sobie na to zaufanie zapracować.
- To diable nazywa się Descendit i jest tutaj by nam pomóc. - odwrócił się do swojego towarzysza i zmierzył go wzrokiem tak jakby sam chciał upewnić się czy mówi prawdę.
- Pomógł nam w walce z nieumarłymi więc nie mam powodu by mu nie ufać - ciągnął dalej
- Jutro z rana wyruszamy do zamku. Jeśli ktoś ma jakieś wieści co możemy tam spotkać niech zgłosi się do mnie lub któregoś z moich towarzyszy. Każda informacja będzie dla nas cenna. - skinął głową w podziękowaniu za to, że wszyscy go wysłuchali i nie wszczęli żadnych rozrób. Choć nawet nie wyglądali jakby im to przeszło przez myśli. Zziębnięci, głodni wręcz wynędzniali musieli spędzić tutaj sporo czasu, a podjęcie każdej próby walki nawet z jednym wojownikiem skończyłoby się dla nich niechybną śmiercią. Danas razem z resztą swojej drużyny ruszył w głąb świątyni ku przeciwległej jej końcowi. To tam na piedestale stał stary zniszczony posąg kobiety. Na głowie miała wysoką koronę być może kiedyś pozłacaną, lecz szabrownicy już dawno uwolnili ją od nadmiaru dobrobytu. Na jej prawej dłoni siedział kruk. Czarny, masywny ptak patrzył obsydianowymi oczyma na swoją panią. Posąg składał się najwyraźniej z różnego rodzaju kamienia lub był w jakiś dziwny sposób zabarwiony, a kunszt z jakim go wykonano mógł świadczyć o tym, że rękę przyłożył do niego wybitny rzeźbiarz lub mag. Kobieta ubrana była w długie czarne zwiewne szaty i niezależnie gdzie w świątyni się stało jej wzrok podążał za obserwatorem. Cała czwórka zatrzymała się po lewej stronie od posągu gdzie najwyraźniej rozłożyli swoje posłania. Descendit ruszył w ich stronę rozglądając się dookoła po ludziach. Kiedy zbliżył się do poszukiwaczy usłyszał ich przytłumione rozmowy
- Nie mam już prawie jedzenia. Ta łowczyni, która wyruszyła do lasu nie wraca już kilka dni. Może coś jej się stało? - półszeptem mówił Rhogar - Powinniśmy ruszyć za nią?
- Nie. To byłoby skrajnie niebezpieczne zostawiać tych ludzi na dłużej. - odpowiedział Danas przeglądając swój plecak i usilnie próbując znaleźć w nim jeszcze coś do jedzenia.
- Wystarczy, że wyruszymy do zamku. Jeśli uda nam się wypędzić to co tam się zalęgło wszystko powinno wrócić do normy, a ludzie będą mogli normalnie żyć. - odezwał się Eladamri wysypując do dużej miski resztki jego racji żywnościowych. Reed pochwycił jednego suchara, ale zaraz dostał po rękach od Danasa.
- Sam tego nie zjesz. Wszyscy jesteśmy głodni tak samo jak mieszkańcy baroni. - zganił niziołka i ten odłożył jedzenie z powrotem - Masz racje Ela. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem nie będziemy musieli już martwić się o bezpieczeństwo mieszkańców, a oni sami będą już mogli zadbać o pożywienie dla siebie. - diable podszedł i postawił przed sobą ciężki plecak. Kucnął przy nim i rozwiązał go.
- Jeśli masz plan to oznacza, że wiesz chociaż trochę co mogło wywołać taki kataklizm. - wyciągnął z plecaka dwa worki z jedzeniem i popatrzył w głąb na trzeci. Zawahał się jednak po chwili położył go obok pozostałych dwóch na ziemi tuż przed nogami zebranymi.
- Bierzcie zanim się rozmyślę. - spojrzał na Danasa i zamknął plecak. Wstał i popatrzył po rannych. - Macie tu jakiegoś medyka? - zapytał widząc, że część z nich jest opatrzona.
- Tak, ja znam się mniej więcej na medycynie, ale problem w tym, że nawet mój dar od bogini nie jest w stanie wyleczyć ich wszystkich z trucizny jaką noszą nieumarli, a poza tym medykamenty skończyły nam się już dawno. - pokręcił głową Danas wodząc za wzrokiem Descendita.
- Pokaż mi tych, którzy ucierpieli najbardziej. - diable ściągnął rękawice kładąc je na plecaku i zerknął do małej torby przy pasie sprawdzając ile sam ma swoich zapasów. Niestety wiedział, że nie wystarczy ich na wszystkich rannych, ale chciał zrobić co w jego mocy by uwolnić ich od bólu. Obaj ruszyli pod prawą ścianę gdzie jeszcze ostało się kilka drewnianych ław, z których co wieczór rozpalali ogień w dużym palenisku. Na posłaniu leżała młoda dziewczyna, która pomimo tego, że przykryta szmatami cała była zlana zimnym potem i dygotała. Obok niej siedział mały chłopiec może kilkuletni. Nie wyglądał na jej syna, choć pozory mogą mylić. Descendit przyklęknął przy niej i położył rękę na jej czole. Była rozpalona i to tak, że jeśli ten stan potrwa kilka godzin dłużej przywita się z Kruczą Królową szybciej niż było jej to pisane. Uniósł lekko koc i spojrzał na prowizorycznie zabandażowaną ranę na jej obojczyku.
- Tutaj nic nie zdziałam. - powiedział i wstał. Nie patrząc w stronę Danasa poszedł dalej. Chłopiec najwyraźniej nie zrozumiał do końca co właśnie się stało. Popatrzył dużymi błękitnymi oczami na kapłana
- Czy moja siostra będzie zdrowa? - wyszeptał cicho tak, że mężczyzna musiał wsłuchać się by go usłyszeć. Popatrzył na kobietę i przyklęknął obok niej. Odpowiedział, na to pytanie najbardziej wymijająco jak mógłby nie dawać chłopcu większych nadziei.
- Wszystko będzie dobrze. - kiwnął głową i nie chcą zostawać przy nim dłużej ruszył dalej gdzie Descendit właśnie opatrywał kolejną osobę.

Nauki Kruczej Królowej traktują życie jako pewien cykl, który ma swój początek i koniec. Czy tego chcemy czy nie śmierć jest nieunikniona i dosięgnie każdego. Danas rozumiał te nauki jak nikt inny, ale zdawał sobie sprawę, że nie każdy przyjmuje je z tak stoickim spokojem szczególnie kiedy chodzi o bliską osobę. Czarna Pani w swych księgach zapisała los każdej istoty na tym świecie i jeśli ona mówi, że nadszedł czas tej dziewczyny to kim jesteśmy żeby się jej sprzeciwiać. Pomimo tego że kapłan wierzył w swoje słowa to i tak nie dawały mu one spokoju. Rozejrzał się po sali i zamknął oczy próbując dosłyszeć chociaż cień głosu swojej Pani. Zimna cisza jak mu odpowiedziała spowodowała, że aż się wzdrygnął. Nie było jej tutaj. Wygląda tak jakby opuściła to miejsce. Jednak jest tutaj jej świątynia. Może stara i zapomniana, ale jest. Zwrócił się w stronę zniszczonego posągu. Otworzył usta w geście, tego, że ma coś do powiedzenia, lecz zaraz je zamknął. Nawet jeśli chciałby zwrócić się do niej nie wiedziałby co dokładnie miałby mówić. Błagać o litość dla tych ludzi? Oddać ich w jej ręce? Myśli zaczęły odbijać się po jego głowie i żadnej nie chciał do siebie dopuścić. Odpłynął kompletnie i dopiero teraz zauważył, że obok niego stoi diable. Obaj patrzyli w stronę być może jednego z ostatnich monumentów upadłego boga.

- Zrobiłem co mogłem. Reszta wygląda dość dobrze. Poza kilkoma wyjątkami, ale wolałbym nie tracić więcej zapasów. Przydadzą nam się bardziej na zamku jeśli ktoś zostanie ranny. - powiedział półszeptem nie odrywając wzroku od białej maski czarnej pani. Danas zmierzył go wzrokiem, który przez chwilę zatrzymał się na batogu diablęcia. Haczyki były pokryte jeszcze nie do końca zakrzepłą krwią. Loviatar tak jak cały jej kult owiany był tajemnicą. Wiadomo było tylko jedno. Ludzie którzy zwracają się do niej to sadyści i masochiści. Nie wiedział, czy pozostawienie tych kilku śmiertelnie rannych osób to rzeczywiście niemoc diablęcia a może raczej jego wola. Nawet jeśli druga opcja była prawdziwa to i tak nie miał za bardzo co z tym zrobić. Czerwonoskóry pomimo, że nie miał w tym celu pomógł im już wystarczająco. Tak jak sam nie lubił kiedy ludzie mieszali się w sprawy jego wierzeń, tak też sam nie ingerował w cudze modlitwy i ofiary.

Eladarmi, Reed i Rhogar rozeszli się po sali z workami jedzenia. Zaczęli rozdawać je zaczynając od dzieci i starców kończąc na ludziach, którzy najmniej ucierpieli w atakach. Descendit pokręcił głową i odwróciwszy się wyszedł ze świątyni. Danas ruszył wesprzeć swoich towarzyszy w racjonowaniu posiłku mając na oku cały czas niziołka, który lubił od czasu do czasu podwędzić coś do jedzenia ze wspólnych zapasów. Zawsze tłumaczył to tym, że to on najczęściej pełni wartę i musi mieć siłę, żeby na niej nie zasnąć.

Po rozdaniu jedzenia wszyscy zaczęli gotować się do lekkiego i bardzo rwanego snu. Wszyscy tutaj spali niczym króliki, które budzi każdy szmer. Nigdy nie było wiadomo kiedy nadejdzie atak ze strony nieumarłych. Descendit wyszedł kilka kroków przed świątynię i wszedł na zniszczony wóz by lepiej przyjrzeć się zamkowi. Pomimo tego że niebo przybierało już na wschodzie barwy granatu dalej można było dostrzec zakratowane bramy i to co niepokoiło najbardziej czyli kompletny brak życia we wszystkich domach i oknach zamku. Gdyby nie ta cała sytuacja ludzie pewnie właśnie kończyli by pracę i szli do gospody by napić się lekkiego piwa i przygotować na kolejny dzień dający plony całemu społeczeństwu. Usłyszał jak drzwi za nim się otwierają i wychodzi z nich grupa wcześniej poznanych poszukiwaczy. Była z nimi jeszcze jedna osoba. Starszy chudy mężczyzna ubrany w postrzępione ubrania i narzuconym na nie kocem. Drakon gwizdnął i machnął ręką w stronę Descendita by ten podszedł do nich. Diable zeskoczył z wozu chrzęszcząc kolczugą i podszedł do nich. Mężczyzna nie wyglądał na zwykłego wieśniaka. Pomimo tego, że był brudny i wymizerniały w jego kroku można było dostrzec coś na wpół dostojnego i służalczego. Jego twarz poorana zmarszczkami i siwe włosy świadczyły, że swoje młodzieńcze lata ma już za sobą. Stał wyprostowany z lekko wygiętą do przodu piersią. Dłonie splótł przed sobą i nie wyglądał jak ręce kogoś kto zajmował się ciężka pracą. Smukłe palce raczej mogły świadczyć o tym, że był kimś na wzór urzędnika lub służącego. Descendit podszedł do grupy i głos zabrał Eladamri.
- Ten mężczyzna nazywa się Eskan. Mówi, że był na zamku bajlifem barona i zajmował się sprawami urzędowymi. Ma informacje, które mogą nam się przydać podczas jutrzejszej wyprawy. - elf z uśmiechem spojrzał na mężczyznę i skinął na niego głową. To co reprezentował sobą ostrouchy kompletnie nie pasowało do otoczenia, lecz pomimo tego nadawało mu nieco dostojności i jakiejś nieopisanej radości przebijającej się przez mrok i nędzę.
- Zgadza się. - Eskan odwzajemnił uśmiech elfa choć był on nieco wymuszony. Nikt tutaj nie chciał się uśmiechać, a już na pewno nie ludzie, którzy stracili swoje domy i rodziny. - Byłem na zamku kiedy to wszystko się zaczęło. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 09, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DescenditWhere stories live. Discover now