II Kruk

33 0 0
                                    

Swoje kroki skierował do budynku na samym końcu ulicy. To miejsce w mieście nie było zbyt uczęszczane przez mieszkańców, a jego zła sława odstraszała nawet poszukiwaczy przygód. Diable miało niestety zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi. Po tym co przeżył nic nie było mu straszne, a w szczególności klątwy jakiś starych kobiet i ostrza łakomych na brzdęk łotrów. Choć prawda o nim samym i to dlaczego przeżył miała okazać się tak okropna, że nawet bogowie odwracali od niej z obawą wzrok. Słońce schowało się za unoszącym się nad ziemią ogromnym kawałkiem ziemi, na którym znajdowała się gospoda pod Księżycową Maską, znana w całym Neverwinter i okolicach. Długie cienie strzelistych wież położyły się w alejce spowijając ją w półmroku. Ciężkie rynsztokowe powietrze drażniło nos tak samo jak oczy. Jego ciężkie kroki odbijały się echem po pustej alejce. Doszedł pod drzwi i wyciągając dłoń w ich stronę, lecz nagle zamarł. Czuł na sobie czyjś wzrok. Spojrzenie niemal wwiercało się w jego ciało. Odwrócił lekko głowę, lecz nikogo za nim nie było. W oddali słyszał tylko ostatnie pokrzyki kupców tuż przed zamknięciem swoich kramów na Targu Siedmiu Słońc. Zapukał w drewno, a to odpowiedziało mu głuchym echem wnętrza pustego pomieszczenia tuż za nimi. Cofnął się o krok i spojrzał w górę na okna wyższego piętra kamienicy. Tliło się w nich wątłe światło świec. Mieszkańcy tych domów nie mieli pieniędzy na nowoczesne oświetlenia jak lampy naftowe, a nawet jeśli ONA by je miała i tak zapewne nie chciałaby z nich korzystać. Nikt go nie zaprosił, ani też nie przegonił więc nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Pusty przedpokój cuchnął stęchłym powietrzem, a pokoje na parterze nie zapraszały do siebie niczym ciekawym. Miał cel i do niego dążył. Wyjdzie stąd uzyskując chociaż jedną odpowiedź nawet jeśli to miały być jej ostatnie słowa. Postawił pierwszy krok na schodach, a stopień zatrzeszczał ostrzegawczo. Ten dom od dawna nie był konserwowany nawet przed plagą musiał być już opuszczony. Stąpał uważnie by w mgnieniu oka nie znaleźć się pod schodami albo co gorsza w piwnicy. Dotarł na szczyt i rozejrzał się po długim korytarzu. Spod ostatnich drzwi na końcu zapraszająco tliło się światło. Powoli ruszył przed siebie, a nogi z każdym krokiem coraz bardziej dygotały mu sam nie wiedział dlaczego. Dotarł w końcu do drzwi i zapukał do nich lekko. Zza nich dało się usłyszeć cichy świszczący oddech starej kobiety. Skoro jest wieszczką to spodziewa się go jeśli nią nie jest... cóż lepiej dla niej żeby była. Pchnął drzwi i te powoli ze skrzypnięciem otworzyły się przed nim. Na środku pokoju w kupie starych szmat siedziała kobieta. Spod łachmanów widać było tylko jej starą pomarszczoną niczym rodzynka twarz i białe oczy. Dookoła niej na zniszczonych przez czas meblach paliły się świece ociekając stopionym woskiem na drewniane blaty i z wolna kapiące na podłogę.
- Wejdź.. nie bój się. - zacharczała staruszka - Podejdź do Starej Elizabeth i powiedz czego pragniesz. Powiedz co chcesz wiedzieć... - jej głos wwiercał się w jego głowę. Już chciał odpowiedzieć, że się nie boi jednak jego serce zabiło szybciej. Teraz już wiedział, że uginające się nogi to strach przed tym co może usłyszeć. Wszedł do pokoju i usiadł przed nią chrzęszcząc kolczugą. Jej twarz wyglądała jak dzieło groteskowego rzeźbiarza. Cała poprzecinana głębokimi zmarszczkami i bruzdami po jakiejś nieznanej mu chorobie. Długi zakrzywiony nos opadał w stronę warg, a kiedy się uśmiechnęła obnażając zęby te nie różniły się niczym od domu, w którym się znajdował.
- Przybywam... - powiedział, lecz kobieta mu przerwała.
- Wiem po co przychodzisz do Starej Elizabeth. Tak jak wszyscy szukasz odpowiedzi, lecz czy chcesz je poznać? - zatrzeszczała a jej głos na końcu pytania przerodził się w rechot. Pytanie bardziej skierowała do siebie aniżeli do niego.
- Chcę je poznać. Nie obawiam się tego co mi powiesz. - bardziej chyba chciał okłamać siebie niżeli swoją rozmówczynię.
- Ty który nosisz cierpienie setek istnień nie odnajdziesz ukojenia. Dotknęła cię dłoń boska, a ta dłoń chcę byś cierpiał katusze, tych którzy cierpieć już nie mogą. Nie mogę zdradzić ci wszystkiego, lecz do wszystkich odpowiedzi zaprowadzi cię, ten który kroczy ze śmiercią. - znów poczuł na sobie ten wzrok jak wtedy gdy wchodził do domu. Spojrzał ponad ramieniem staruszki w stronę dziury gdzie kiedyś obsadzone musiało być okno. Na parapecie siedział duży czarny kruk i wpatrywał się w niego. Jego oko niemalże drylowało duszę diablęcia. Wzdrygnął się, a kruk zareagował na to wzbijając się do lotu. Jedno czarne krucze pióro wpadło do pomieszczenia i powoli spadło na podłogę.
- Idź do miejsca, które tchnie śmiercią. Tam wypędź mówcę i odnajdziesz swoją drogę. Kruki będą cię prowadzić i pamiętaj. Ta droga skończy się twoją śmiercią z rąk twojego przyjaciela. Nawet sami bogowie nie odwrócą tego co jest ci pisane. - po ostatnim słowie kobieta zamarła. Wydawać by się mogło, że czegoś szuka oślepłymi oczyma. Powiódł za jej wzrokiem, lecz ten wpatrywał się w puste ściany. Siedział tak jeszcze chwile w milczeniu, lecz nic już nie usłyszał oprócz kropel stearyny kapiących na podłogę. Nie miał też odwagi zadać kolejnych pytań. Wstał i wyszedł z domu. Jego strach dodawał mu sił. Pierwszy raz w życiu wiedział co robić i czuł na sobie dłonie, które popychają go we właściwą stronę. Te same dłonie, które dotknęły go w Wyrwie.

DescenditWhere stories live. Discover now