I Początek

57 0 0
                                    


Angus McFife człowiek którego wola walki i serce były wykute ze stali przez samego Moradina ruszył na przód słysząc krzyki rozszarpywanych żołnierzy. Ciężka płyta brzęczała z każdym krokiem, coraz częściej kiedy wojownik ją noszący przyspieszał kroku i z marszu przechodził w szaleńczy bieg. Ostatni posterunek przy wyrwie został zaatakowany. To tam trafiali ci których życie nie było nic warte. To miejsce było najbardziej narażone na atak, ale właśnie też tam najbardziej dało się odczuć klątwę planarną. Ci których dotknęła błękitna zaraza tylko tam mogli znaleźć ukojenie. Tam też znalazł się on. McFife nie zostawiał swoich ludzie nie ważne jakiego byli pochodzenia, czy karty ich historii nosiły ślady krwi i lochu

- Do boju! - zakomenderował wpadając między namioty rozstawione w ruinach twierdzy. Ryk żołnierzy wstrząsnął posadami budowli tak że ze ścian posypał się pył. Ohydne abominacje rzucały się na wszystko co żyło. Jednookie bestie przypominające golemy płonące niebieskim ogniem, cambiony, diabły, chochliki, czarty wszelkiej maści, nacierały na coraz bardziej kurczący się garnizon Srebrnej Gwiazdy. Tupot ciężkich butów mącił myśli w głowie, a i tak nie było ich za wiele "Przeżyć... nie wychylać się i przeżyć... uciekać stąd jak najdalej... im już nie można pomóc... pomóc samemu sobie". Siedział skulony w kącie za dużym kamieniem chowając twarz w kolanach licząc na to, że żadna bestia nie znajdzie go tam i nie przerobi na szaszłyk swoim wielkim mieczem. Nie pamięta już ile mógł mieć wtedy lat, może szesnaście? Na pewno nie więcej. Nie raz żegnał się już z życiem przed tamtymi wydarzeniami, ale wtedy... właśnie wtedy kiedy zaraza dotknęła ich wszystkich... kiedy uwolniła się Plaga Czarów, a Neverwinter padło niemal w ruinie pożegnał się z życiem na dobre. Już myślał, że po raz kolejny prześlizgnie się przez palce czarnej pani, lecz kiedy uniósł głowę i zobaczył stojące nad sobą ogromne cielsko diabła legionowego wiedział, że tym razem pora zmówić ostatnią modlitwę. Zacisnął zęby, zamknął oczy z których ciurkiem lały się łzy. Jeśli tak wyglądają ostatnie chwile żywej istoty na ziemi to śmierć... jest jeszcze bardziej okrutna niż nam się wydaje.

Całe życie stanęło mu przed oczami. Kiedy jako dziecko żebrał na targowisku Siedmiu Słońc z podziwem wpatrując się w poszukiwaczy przygód. Lśniące zbroje, pięknie wyszyte szaty, miecze, topory, kostury tworzone z takich materiałów, że nawet nie sposób było wymówić ich nazwy. Roześmiane twarze pijanych krasnoludów, którzy właśnie skończyli polowanie na trolle, bardowie grający pochwalne pieśni na cześć elfów walczących z orkami, ogromni drakoni plujący ogniem w powietrze ku chwale swego boga Bahamuta, gnomy przemykające między nogami ludzi nawet na chwile nie przestawały się targować o swoje towary i on... nędzna czerwonoskóra istota, która nigdzie nie pasowała. Nie wie kim byli jego rodzice. Nie wie kto zajmował się nim gdy sam nie mógł tego robić. Nie wie gdzie był jego dom. Nie wiem kim jest. Wie, że tacy jak on muszą szukać swojego miejsca gdzieś poza wzrokiem opluwających ich mieszczan i kupców patrzących z ukosa, trzymających nieco bliżej swoją sakwę. Mając lat jedenaście zaciągnął się do wojska. Tam zawsze przyjmują przybłędy po których matki nie zapłaczą, a żony nie będą żądać odszkodowania za to, że teraz są wdowami.

Nie było łatwo. Od samego początku był doświadczany jeszcze bardziej niż zwykły kot. Jedyną osobą która wyciągnęła do niego rękę był Yavandir. Medyk i uczony odrzucony przez swój elfi klan za skierowanie swojego wzroku na naukę, a nie na magię. Czerwonoskóry rozumiał go jak nikt i pierwszy raz mógł powiedzieć, że ma przyjaciela, który uczył go swojego fachu leczenia ludzi za sprawą zwykłych narzędzi, nauczył go czytać i pisać, lecz sielanka nie mogła trwać wiecznie. Został zwerbowany do regularnej armii mającej walczyć z przywoływaczami zasadzającymi się na południu Neverwinter. Pozostawił Yavandira dziękując mu za cały trud i jego przyjaźń. Niedługo później elf zmarł w tajemniczych okolicznościach. Wielu mówiło, że nie był w stanie znieść już hańby jaką okrył się opuszczając klan i popełnił samobójstwo. Prawda kilkanaście lat później miała okazać się zgoła inna. Ruszył dalej szukać swojego miejsca.

DescenditWhere stories live. Discover now