Plemienne sprawy

21 4 2
                                    


Usiadłem z Jessem i resztą osób na pokładzie. Zamknąłem na chwilę oczy by móc jaśniej przypomnieć sobie całą historię, którą przekazała mi kuzynka.

Wiele lat temu wyspa Weskoni była oblegana przez magików przez silną żyzność, mogły na niej rosnąć wszystkie rośliny jakie tylko można sobie wymarzyć. Od normalnych jak pszenica po przez kwiat nieba czy nawet orchideę zagłady. Wyspa miała coś w sobie dzięki czemu każdy rodzaj roślin mógł bez problemu na niej rosnąć. Rdzenne plemienia ludzi buntowały się mocno. Wypędzały magów którzy i tak nie długi czas po tym wracali. Weskoni była skazana na bycie ciągle doczepioną do magii. Nie było dnia ani nocy żeby minimum 145 tysięcy zaklęć nie zostało rzuconych. To gigantyczna ilość, w ciągu dnia jeden mag potrafił rzucać  ich nawet tysiąc. Weskończycy mieli ich serdecznie dość. Pewnego razu na wyspie zjawił się czarodziej, zapukał do drzwi domu jednego z rdzennych mieszkańców, mówił że nazywa się Arces i przybywa w pokoju. Pierwszym pytaniem jakie dostał było czego tu szuka i że jeśli chce rzucać zaklęcia to ma natychmiast opuścić wyspę. Powiedział że przybył by odpocząć po wycieńczającej go przygodzie. Dostał w odpowiedzi że nie zazna tu odpoczynku jako że całe dnie i noce są tu rzucane wiecznie zaklęcia. Arces spojrzał się z politowaniem na Weskończyka. Zapytał się czy może rzucić jeden jedyny czar. Człowiek niechętnie się zgodził. Wypowiedział on tajemnicze słowa, pojawił się rozbłysk światła i nagle wszystko ucichło. Dostał pytanie czego dokonał, ten mu odpowiedział "Od tej pory na wyspie Weskoni ciąży olbrzymia klątwa uniemożliwiająca wypowiadać na niej jakiekolwiek zaklęcia." Został on ogłoszony bohaterem. Magowie opuścili wyspę i Weskończycy mieli w końcu spokój. Podzielili ją całkowicie na plemiona. Legenda mówi że Arces po tygodniu zdecydował się opuścić to miejsce. Miał powiedzieć osobie imieniem Klifon kierunek swojej kolejnej podróży. Od tej pory wszystkie plemienia na Weskoni nie witają mile gości, poza jakimś na W...Wing wing? Nie...Wesowi? Nie pamiętam, wiem że z niego pochodził Klifon.

Mój brak wiedzy dopełnił Pirate.

-Pamiętam Klifona, próbował on otworzyć plemienia na przybyłych byłem przy tym raz jako dziecko. Podczas jednej z tych prób niestety tragicznie zginął. Mówi się że zapisywał wszystkie wypowiedziane do niego słowa od magów.

-A pamiętasz z jakiego był plemienia?

Zapytałem od razu z nadzieją.

-Tak, Werono.

Uśmiechnąłem się. Legenda którą jak dotąd traktowałem jako ciekawostka przydała się i to mocno w wyprawie. Jess od razu wykrzyczał radośnie że jesteśmy bliscy poskromienia Black Wooda, Pirate przerwał mu optymistyczne myśli zderzając z rzeczywistością.

-Problem jest taki że wyspa Weskoni jest olbrzymia i znalezienie Werono będzie ciężkie, zwłaszcza że jak wejdziemy na teren złego plemienia to nas zakatują.

Zaproponowałem plan równie ryzykowny jak ostatnio. Polegał on na zapytaniu się Tików gdzie jest Werono przy obecności Greeca. Boją się go więc powinni dać nam wymagane informacje.

-A...Nie możemy poprosić o pomoc zwierzątek?...

W końcu nasz mały rzeźbiarz zszedł na ziemię kończąc fiestę poważnych i pesymistycznych gadek. A jeszcze chwilę temu wydawał się być taki odważny. Stone zaprotestował mówiąc że poza kierunkiem nic więcej nie dadzą nam zwierzęta. Pirate potwierdził pomysł stwierdzając że Tikowie są najbardziej szanowanym plemieniem więc dadzą nam pewnie coś na znak że jesteśmy od nich

-Nie ma co zwlekać, chodźmy!

Popędziłem grupę, Devon przed tym wysłał wiadomość do Rena że jesteśmy bezpieczni i na dobrej drodze do odnalezienia mędrca. Greece szedł z tyłu powoli nie będąc szczęśliwy z roli jaką musi spełnić. Doszliśmy do plemienia, Tikowie od razu na jego widok się cofnęli. 

-Przybywamy pokojowo! Chcemy odnaleźć plemię Werono!

Powiedziałem doniośle. Tik z największym pióropuszem, najprawdopodobniej władca zapytał się po co nam Werończycy. Na to już odpowiedział Pirate.

-Musimy odnaleźć waszego wybawiciela. Oni dadzą nam to czego potrzebujemy.

-A co jeśli się nie zgodzimy?

Zapytał gorzko w odpowiedzi prawdopodobny władca. Nie lubię straszyć ludzi jednak nie miałem zbytniego wyboru. Pstryknąłem Greeca w plecy, w sekundę zjawiły się pnącza kolczastej rośliny. Był na mnie wściekły jednak właśnie taką rolę miał spełnić. Tik od razu się zgodził i kazał innemu przynieść pióra. Chwilę potem każdy z nas miał na szyi barwne pióropusze. Pirate zapytał się o drogę.

-2 godziny na wschód i 7 mil morskich na północ

Jess szeptem zapytał się co to znaczy. Mistrz żagli odparł iż muszą iść na północny-wschód aż ich znajdą i tyle. Przemierzaliśmy różne plemiona, większość na nas naskakiwała z bronią jednak szybko się wycofywała. Pirate stał się naszym małym wodzem i zaczął umilać nam podróż rozmową.

-Szkoda że Sezana już nie ma, był on starym władcą Tików. Pewnie by poszedł z nami i jeszcze opowiadał, znałem się z nim również i mnie lubił. Osiągnął złoty wiek, jeden z podwładnych nie przepadał za nim i go otruł.

Pierwszy krótką historię skomentował oczywiście rzeźbiarz.

-Czemu w każdej opowiadanej historii ktoś ginie lub jest zabijany? To niedorzeczne.

-Bo...Okazja budzi nienawiść. Nie zdziwię się jeśli ten typ co włada nimi teraz to ten co otruł.

Odpowiedział mu pierwszy raz mądrze Jess. Pirate poprawił go jednak trochę.

-E tam bredzisz. Tego co otruł szybko rozpoznali i powiesili, ten co teraz jest to brat Sezana. Nie poznał mnie bo nie mam swojej czapki, była ona znakiem rozpoznawczym dla plemion tutejszych.

Po tych słowach olśniło mnie. 

-Czy ty sugerujesz że gdybyś miał swoją czapkę to nie musielibyśmy odstawiać tego cyrku przed Tikami?

Z całkowitym spokojem i powagą w głosie odpowiedział "Tak". Najbardziej wściekły był Greece i krzyknął na niego czemu im nie powiedział. To było dobre pytanie zważając na to że znaleźliśmy ją i po drodze mogliśmy ją zabrać. Odpowiedział nam "Bo nie pytaliście". W tym momencie wiele stracił w moich oczach. Wszyscy byliśmy załamani i poirytowani. W końcu doszliśmy do wielkiego muru, kazał nam przed nim zdjąć pióra i zostawić z boku. Stone zmartwił się ile ptaków musiało stracić życie dla naszego bezpieczeństwa. Dziwi mnie że dopiero teraz się zorientował choć muszę przyznać że na nas wydawało się iż tych piór jest mniej. Usypała się z nich naprawdę spora  górka. Devon pocieszył go że dzięki nim żyją i to podziękowania za pomoc jaką on daje zwierzętom na co dzień. Olbrzym uśmiechnął się a mały wódz zapukał do bram. Ktoś krzyknął kto przybył, odparł "Pirate ze sprzymierzeńcami, przybyliśmy do Alexy" i brama się otworzyła. Jeden ze strażników po kierunkował nas do zamku. Werono wyglądało na najbardziej cywilizowane plemię. Cóż, jako jedyne przyjmuje podróżnych więc też nie ma co się dziwić od wieków mieli gości którzy szkolili ich mimowolnie. Werono pokazuje najbardziej że dostępność do podróżnych może wiele dać dobrego.

Weszliśmy do komnaty, na podwyższeniu stała kobieta, jak się domyśliłem Alexa. Miałem wrażenie że stoję przed czerwonym aniołem. Miała ubrane karmazynowe szaty zdobione drobinkami złota. Jej blond włosy podkreślały bladą cerę z piegami i rumieńcami a wyraźnie zaznaczone czerwoną szminką usta sprawiały że wyglądała oszałamiająco. Wyglądało na to że tylko na mnie zrobiła takie wielkie wrażenie. Żadna osoba z grupy nie dawała bynajmniej po sobie tego poznać. Pirate wszedł na podwyższenie by stanąć twarzą w twarz z kobietą. Zaczął z nią krótką rozmowę.

-Poszukujemy zwojów twojego pradziada Klifona. Ten którego imienia wypowiadać, nie można powrócił a w śród nich może być wskazówka gdzie mamy szukać wielkiego Arcesa.

-Ten przeklęty wrócił? Ten co miewa się za ducha, demona w ludzkiej posturze?

-Dokładnie tak.

-Zwoje są w podziemnej bibliotece, zapraszam za mną.

Wyruszyliśmy, otworzyła kluczem pokój i pokazała się gigantyczna przestrzeń po brzegi wypełniona półkami i zwojami, niektóre nawet leżały na podłodze z braku miejsca... No tak. Bo zaczęło się zbyt łatwo w końcu...

Zaklęta PogońWhere stories live. Discover now