Rozdział 6

27 6 15
                                    

To zbyt wiele. Nic nie rozumiem 

Lubię Toma, naprawdę jest dobrym przyjacielem. Właściwie jesteśmy jak bracia, znamy się od wczesnego dzieciństwa i spędzamy razem masę czasu. Czasem jednak mam nadzieję, że ktoś go napadnie i wybije z głowy wszelką głupotę. Bo gdy coś go zainteresuje, staje się uparty niczym osioł, wtedy żadne moje sprzeciwy, nie mają już dla niego znaczenia. Dobrze wie, że lis jest silny, zresztą nawet nie jest sam. A jednak zainteresował się hałasem w głębi korytarza. Co, jeśli to pułapka? On zwyczajnie wyrzuca ze świadomości wszystko, co niebezpieczne. Widocznie przełączniki w jego głowie, nie są połączone z mózgiem. 

Ciągnął mnie więc za sobą, a ja przez chwilę naprawdę zaczynałem rozumieć lisa. Chociaż sądzę, że spokojne ciągnięcie za rękę, różni się od targania lisa za kołnierz, ale nie mi to oceniać. Idąc dalej, dźwięki praktycznie ucichły, możliwe więc, że zmielili miejsce swojego położenia. "Albo są martwi" powiedział cichy głosik w mojej głowie, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Co miało ich zabić? Zresztą jeśli zabiłoby lisie dziecko i członka zakonu, naprawdę mielibyśmy poważny problem. 

Jednak już po dłuższej chwili, widziałem w oddali, nie dwa, nie trzy, a cztery cholerne cienie. Nie było nas mniej? To jednak nawet na chwilę nie zwolnił kroku. 

To... Była dość rzadko spotykana scena. Żabii potwór leżał w tej chwili na ziemi, właściwie będąc zwykłą plamą śluzu na powierzchni podłogowej. Lis spokojnie siedział na kawałku gruzu, gdzieś dalej, zakrywając nos. Mika za to, stał twarzą w twarz z rudowłosą zjawą, jaką widzieliśmy wcześniej. Na oko dałbym jej maksymalnie 17 lat. Nie mam pojęcia co się tutaj dzieje, ale mam wrażenie, że po prostu nie powinno nas tutaj być.

- Nie masz powodu do eksterminacji - Powiedziała zjawa, uśmiechając się uroczo. Jej głos wręcz przesiąkał wymuszoną słodkością. W tej chwili tylko lis i plama nie zwracali uwagi na tę scenę. Nawet ja nieco się zainteresowałem, cóż, nigdy nie widziałem działań zakonu na własne oczy.

- Nie mam? Cóż, zawsze się jakiś znajdzie. Ilu ludzi zabiłaś? - Spytał brunet, krzyżując ramiona na torsie. Może powinni usiąść przy herbatce i spokojnie to omówić? Chwyciłem Toma za rękaw, chcąc odejść, jednak ten jedynie tupnął nogą, pokazując tym samym wyraźny sprzeciw. Nie miałem więc wyboru, znowu.

- Pytasz ogólnie, czy o zabójstwa jako zjawa? - Przechyliła głowę - W żadnym przypadku, nikogo nie zabiłam - Odparła zjawa, widocznie pewna swoich słów. Lis w końcu uniósł głowę, a jego uszy drgnęły nieznacznie 

- Nie zabiłaś nikogo za życia? - Chłopak wstał, podchodząc do zjawy. Ta cofnęła się o krok, zapewne pod wpływem jego spojrzenia - Była członkini Zakonu Białej Róży. Jedna z piątki "Kwiatów lotosu" Była czynna działaczka i zarządczyni. Jesteś pewna, że nikogo nie zabiłaś?

Cóż, słyszałem o kwiatach lotosu, jednak to wciąż pewnego rodzaju temat tabu, wśród takich jak my. Lotosy zajmują się wszelką czarną robotą, są ludźmi odpowiedzialnymi za rozlew krwi. Zwyczajnie pozbywają się tych, którzy sprzeciwiają się polityce zakonu. Zawsze mówiono mi, że byli potworami w ludzkiej skórze, ich moce były niesamowite, więc mogli osiągnąć... cóż, wszystko. Istniała piątka kwiatów, gdy któryś jakimś cudem zmarł, nie mógł zostać zastąpiony. Tak więc od dłuższego czas, pięciu lotosów już nie ma. Nie oznacza to jednak, że nie zatrzymali się pomiędzy granicą, by tam siać zamęt.

Obecnie zakon pozbywa się ich zjaw, bo te po śmierci chowają ogromną urazę. Są śmiertelnie niebezpieczni dla materialnego świata. Czy ta rudowłosa rzeczywiście jest jedną z nich? Nie czuć od niej chęci mordu, ani nic w tym stylu. Do tego wciąż żyjemy, z tego co wiem, lotosy są agresywne po śmierci.
- Wybiłam klan pustynnego kwiatu, jeśli o to pytasz - Stwierdziła w końcu - Z rozkazu najwyższej. Pomodliłam się za ich dusze i upewniłam się kilka razy, że żadne z nich nie zmieni się w widmo pod wpływem złej energii. Czy to powód do eksterminacji? - Zjawa przechyliła głowę, sprawiając, że rude loki zalały podłogę. 

Mikael spojrzał na lisa, po czym znowu na zjawę - Nie mogę cię zabić, bo nie chowasz urazy - Opuścił dłonie, jakby zawiedziony - Jednak pamiętaj, że zakon cię obserwuje. Zrób cokolwiek, a ponownie cię odwiedzę - Odwrócił się na pięcie, widocznie chcąc odejść. Zatrzymał go jednak głos zjawy

- Hej, czy ten lis nie jest przypadkiem... - Blondyn spiorunował ją spojrzeniem, a ta jak na zawołanie umilkła - Więc mam rację? - Zaśmiała się - Nie wściekaj się, nic nie powiem. Nie jestem już jedną z piątki, więc co mi z tego? Po prostu mnie zaskoczyłeś, trzymając się blisko kogoś z zakonu. Nie jesteś zbyt pewny siebie?

 Lis jedynie cicho się zaśmiał - Zakon nie może mnie tknąć Aria, nie musisz się martwić - Po tych słowach obaj odeszli, zostawiając we mnie dziwne poczucie niedosytu. Nagle zaciekawiło mnie to, kim jest lis i czemu podróżuje z członkiem zakonu. Kim jest zjawa i czemu tyle wie, oraz... o czym oni do cholery mówili? To całkowicie nie mój świat! Klan pustynnego kwiatu? Niby o nim słyszałem, jednak nie wiem, czemu zakon chciał się ich pozbyć. Słynęli z medycyny, a ich przywódca podobno był łagodną owieczką. Jestem pewien, że nie stawiałby oporu, podczas ataku. Więc czemu? 

 Zadaje zbyt wiele pytań, przecież nikt mi na nie nagle nie odpowie. Spojrzałem na zjawę, nasze spojrzenia się spotkały. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko, jakby przed chwilą zupełnie nic się nie stało - Hej, jestem Aria, czy to nie mnie szukaliście? 

-
Pojawia się więcej pytań, niż odpowiedzi. Cóż, powiedziałbym, że wszystko wyjaśni się z czasem, ale nie mogę wam tego obiecać  haha. Niektórzy biorą tajemnice do grobu racja? Mam nadzieję, że polubiliście Aretha i Mike, bo rzeczywiście będą mieli spory wpływ na fabułę. To tyle, miłego dnia! :3 

❞ᴘᴏ ᴅʀᴜɢɪᴇᴊ sᴛʀᴏɴɪᴇ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz