Rozdział 2

72 3 4
                                    

- Gdzie my tak właściwie idziemy? - spytała, przerywając długą ciszę, szatynka. 

Pytanie zadane cichym, lecz pewnym siebie głosem, sprawiło, że dwie pary oczu na chwilę zwróciły się w jej stronę, mimo to zostało zignorowane. Pewnie nawet nie zarejestrowali, że rzeczywiście oczekiwało odpowiedzi , ponieważ chwilę potem wrócili do sprzeczki zaczętej  przy ławce. Nie przejęła się tym zbytnio, taka  sytuacja nie była rzadkością. Jednak nie zmieniało to faktu, że potrzebowała policzyć do dziesięciu, aby nie rzucić w ich stronę jakimś kamieniem. Ta dwójka praktycznie nie potrafiła rozmawiać bez wzajemnych odcinek. Nie żeby byli wyjątkiem. Vers składał się z dość specyficznych, pod wieloma względami, osób. Skrajnie różne, jak i prawie takie same charaktery, w starciu ze sobą często tworzyły iskry, jednak nigdy na tyle silne, aby wywołać pożar. Dziwnie, lecz pocieszające. Przynajmniej na razie. Każdy już przywykł do takiego stanu rzeczy, ale postronna osoba patrząc na nich wszystkich z boku spokojnie mogłaby nazwać ich cyrkiem dziwadeł z nastoletnim dyrektorem-treserem na czele. Utrzymanie tego wszystkiego w ryzach wymagało dużych umiejętności. Na razie nic nie wskazywało na jakiejkolwiek niepowodzenie ( wspomniany wcześniej pożar) ,nie mniej co do posiadania wystarczającej  mocy sprawczej, aby utrzymać sytuację w takim stanie rzeczy przez Marka nawet sama Piper miała czasem wątpliwości. Ganiła się za nie w myślach. To normalne, że może pójść coś źle, nie ma co mu umniejszać. Nigdy nie ma gwarancji, że coś się nie zawali, nawet przy najlepszym przygotowaniu. Dlatego właśnie Mark ma takich ludzi jak ona. Proxy z wyższą rangą, których darzy ( a przynajmniej z założenia powinien) większym zaufaniem niż pozostałych. Wciąż niewystarczającym. Zadania w misjach są przeważnie tak porozdzielane, aby każdy dostał minimalną ilość informacji. Prawda, zapobiegłoby to ewentualnej zdradzie, ale jest to sposób dobry, gdy współpracuje się z wrogiem a nie sojusznikiem za jakiego uważała się dla Marka. On widać miał jednak odmienne zdanie. Tak przynajmniej sugerowały jego decyzje podejmowane odnoście działań mających przybliżyć ich do celu. To czyniło pracę trudną a nieprzewidywalna natura Marka dodatkowo nie ułatwiała sprawy. Czasem wydawał się otwierać potem  nagle jakby zmieniał zdanie i wracało się do punktu wyjścia.  Niekiedy z pozoru wręcz zbyt wyluzowany rzucał żartami  by za chwilę niczym zranione zwierzę mierzyć wszystkich nieufności spojrzeniem i wydawać rozkazy tratując innych jak obojętne mu pionki. Nie, nie pionki wściekłe psy, które mogą rzucić się na niego, gdy tylko zrobi nieodpowiedni ruch. Jedynym wyjątkiem był Creepy Friend. Dość dziwna ksywka. Jakoś nie wpadała w ucho, dlatego większość i tak zwracała się do niego po imieniu. Sebastian był jedyną osobą, której Mark wydawać by się mogło, że na prawdę ufał. Nie całkowicie zapewne, ale znaczenie bardziej niż pozostałym. To Sebastian wiedział najwięcej. Chyba można było go nazwać nawet zastępcą szefa. Chociaż kilka razy słyszała też określenie "głównym przydupasem" , (nigdy prostu rzucone w twarz chłopaka). Nie był jakoś specjalnie wysoki, raczej standardowy. Jednak dość barczatka sylwetka, chłodne spojrzenie, a przede wszystkim świadomość, że to jemu Mark powierza najważniejsze informacje, sprawiły, że otrzymał jako taki szacunek. Jeśli można w ogóle mnie mówić o szacunku wśród osób nierespektujących nawet podstawowych zasad moralnych. Osobiście Piper nie miała konkretnego zdania o Sebastianie, oprócz wcześniej wspomnianego jako takiego respektu dla jego osoby, zapewne i tak znacznie większego niż większość versu. Zamieniła z nim jedynie kilka zdań. Nie była też pewna czy chce w ogóle pogłębiać w jakiś sposób tą znajomość. Wiedziała, że o uznanie Marka lepiej postarać się bezpośrednio a nie próbować jakoś przypodobać się osobą wyższym od niej w hierarchii. Znała zasady takich nazwijmy to organizacji, takie środowisko nie było jej obce. Co więcej czuła się w nim zadziwiająco swobodnie. Dlaczego więc co jakiś czas musiała odganiać z myśli pytanie  - "czy dobrze zrobiła znowu pakując się w coś takiego?" Chyba po prosu czuła, że już się od tego nie uwolni, co ułatwiało ignorowanie niektórych niedociągnięć.

MarazmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz