rozpróżnia.

70 9 6
                                    

Pamiętam jak dziś, że siedziałem wtedy na swojej pryczy w kabinie w podziemiach Węzła Górskiego. Dostarczyłem jedną z najważniejszych i najcięższych dostaw, jakie kiedykolwiek zostały mi zlecone. Wyczerpany starałem się doszorować ubłocone i poprzecierane buty, kiedy ze skupienia wytrąciło mnie połączenie przychodzące na kajdanki znajdujące się na moim prawym nadgarstku.

– Sam, nareszcie, nawet nie wiesz, jakie problemy mamy dzisiaj z siecią chiralną. Temporal co chwilę zakłóca łączność, od kilku godzin z nikim nie da się skontaktować na dłużej niż parę minut, a wiesz, jak wiele dostaw i odbiorów jest do zrealizowania.

Przed oczami pojawiło mi się pomniejszone nieanimowane popiersie Deadmana, jednego
z moich szefów, współpracownika prezydent Bridget Strand. Współpracownika mojej matki. Historia jego imienia była mi nieznana przez kilka ładnych lat. "Deadman". "Martwy człowiek", ale przecież żyje, żyje dosyć głośno i nie da się tej jego egzystencji nie zauważyć. Zapytałem o genezę tego imienia podczas jednej z naszych rozmów: niedługo po Wdarciu Śmierci znaleźli go prawie martwego. Lekarze byli gotowi spalić mężczyznę, będącego na skraju życia i śmierci, praktycznie od razu, ale moja matka się temu przeciwstawiła. Z jej nakazu doktorzy przeprowadzili na nim serię długich i skomplikowanych operacji; Deadman składa się niemalże w całości z organów innych ludzi. Nawet twarz mu przeszczepili – jego czoło w poziomie przecina szeroka na pół centymetra blizna. Drugi Frankenstein, jak sam zresztą o sobie mówi.

– Do rzeczy, Deadman.
– Aaa tak, do rzeczy, w rzeczy samej. Sam, nie mam dla ciebie dobrych wieści. Straciliśmy łączność z jednym z naszych kurierów ponad dwie godziny temu. Nie udało się jej przywrócić aż do teraz. Otrzymaliśmy sygnał alarmowy z jego kajdanek, znajduje się w jednej trzeciej drogi do spalarni stąd, zdaje się, że na terenie MUŁ-ów.

MUŁ-y. Obsesyjni ekskurierzy, którzy tak bardzo uzależnili się od bycia kurierami, że nie dostrzegają życia poza ładunkiem. Są nienormalni, dla paczki zaryzykują wszystko, nawet własne życie. Najgorsze jest w nich jednak to, że nie dostarczają skradzionych czy też odebranych innym kurierom siłą przesyłek zawierających rzeczy tak bardzo niezbędne nam do przeżycia; zachowują je dla siebie i składują w skrzyniach w strzeżonych kamuflowanych obozach. Żyją jak drapieżniki, stadna zwierzyna gotowa rozszarpać cię tylko dla samego faktu rozszarpania. Nawet cię potem nie zjedzą, psy.

– Zdaje mi się, że ktoś niedawno poszedł w tamtą stronę. Nie może sprawdzić tego za mnie? – zapytałem, chcąc samym tonem dać Deadmanowi do zrozumienia, że nie miałem ochoty na nic innego, jak prysznic i sen.
– Frank Smith. To on jest tym kurierem, Sam. Frank potrzebuje twojej pomocy – odpowiedział wtedy, a moje serce zatrzymało się.

Mój najlepszy, o ile nie jedyny przyjaciel, był w niebezpieczeństwie. Przepadł dwie, jak nie trzy godziny przedtem, a po odzyskaniu łączności wysłał tylko pojedynczy sygnał alarmowy. Poprosiłem Deadmana o przekazanie mi lokalizacji tego sygnału i zacząłem, jak najszybciej byłem w stanie, zbierać swój sprzęt. Wbiłem się w kombinezon chroniący przed deszczem temporalnym, założyłem niedoczyszczone buty. Do pasa na klatce piersiowej przymocowałem kilka worków z krwią (w razie, gdyby doszło do walki i niezbędna dla mojego przeżycia byłaby transfuzja), na plecy zarzuciłem karabin na gumową amunicję; przez Wdarcie nie możemy ryzykować śmierci, ogłuszenie to jedyna forma obrony, na jaką mogę sobie pozwolić – niezależnie od podłości sytuacji, w jakiej się znajdę. Będąc już w pełnym rynsztunku podszedłem do przeszklonej ściany mojej kabiny i zdjąłem z niej czarny słój wypełniony cieczą
o nieznanym mi składzie, w której pływał płód, żywe dziecko. Chociaż "żywe", to może być za duże słowo. ŁD, Łącznikowe Dziecko, czy też "ełdek" nie jest do końca żywy. Dzieci te są operacyjnie wyjmowane z brzuchów matek, które utrzymywane są przez cały czas w stanie niemalże całkowitej śmierci mózgu. Poronna (bo tak są nazywane) nigdy się nie budzi, a dziecko, ełdek, nigdy nie dojrzewa. Słój, w którym trzymane jest maleństwo, symuluje warunki wewnątrzmaciczne; jeśli zbijemy pojemnik, dziecko nie ma szans na przeżycie. Zgon następuje szybciej, niż człowiek zda sobie sprawę z tego, że coś się stało. Jeżeli jest się wtedy w temporalu, równa się to byciu w głębokiej dupie. Dzięki balansowaniu pomiędzy życiem a śmiercią, ełdeki pozwalają dostrzegać nam, kurierom, wynurzonych: humanoidalne stwory, które są duszami zmarłych, połączonymi ze światem żywych pępowinami. Mają przytłumione zmysły (na dobrą sprawę to nie widzą), ale za to bardzo czuły słuch; nieraz zdarzało mi się wstrzymywać przy nich oddech tak długo, że jeszcze chwila, a straciłbym przytomność.

rozpróżnia. ||death stranding||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz