23

199 9 2
                                    

Dość długo chodziłam po lesie, próbując uspokoić się i podejść do sprawy Carol i dziwnych emocji Johna rozsądnie. Nie było to łatwe, bo kompletnie nie wiedziałam, jak się zachowywać. Co jest w tej sytuacji prawidłowe, a co nie. Nigdy nie byłam w tak niecodziennej i trudnej sytuacji… Tak naprawdę poczułam, że w moim życiu nie ma już miejsca na beztroską młodość, jaką cieszyli się moi rówieśnicy, ja musiałam wziąć się w garść i zmierzyć się z czymś, o czym nawet nigdy nie myślałam, że mnie spotka. Jasne, nie była to może ogromna tragedia, ale sytuacja wybitnie niekomfortowa, i prawdę mówiąc trudna. Ale… zaraz, w czym był problem? Nagle otrząsnęłam się i dotarło do mnie, że skoro poradziłam sobie z utratą dziecka, skoro w tak młodym wieku przeżyłam poronienie i udało mi się nie popaść w depresję, to nic nie jest w stanie mnie złamać! Z Johnem możemy zwalczyć wszystko! A już na pewno nie poróżni nas była dziewczyna mojego ukochanego. Nawet, jeśli John sobie z tym nie radzi i miota się, ogarnięty przez skrajne emocje, to nie powinnam go obwiniać, tylko siedzieć tam i czekać, aż zmądrzeje. Tak, nareszcie ochłonęłam i już wiedziałam, że wrócę do domu. Ale jeszcze nie teraz. Poszłam na przystanek autobusowy i pojechałam do Yorku. Kupiłam sobie nową sukienkę i ulubione czekoladki Johna, na które nie pozwalał sobie zbyt często, bo były piekielnie drogie. Ja jednak kupiłam je bez wahania i wyrzutów sumienia. Pospacerowałam jeszcze trochę po mieście, poszłam coś zjeść, posiedziałam na ławce w parku, i udałam się na przystanek, by czekać na autobus do Terrington. Kolejny miał przyjechać dopiero o dziewiątej, więc spokojnie czekałam, mimo że było mi przeraźliwie zimno. W Terrington byłam dopiero o dziesiątej, na uliczkach pusto i cicho, trochę bałam się, ale spotkała mnie miła niespodzianka: na ławeczce siedzieli sobie moi przyjaciele, panowie Kirth, Crosman i Rooney.

- Dobry wieczór panom – przywitałam się – Nie zimno wam?

- Winko nas rozgrzewa – odparł zadowolony Kirth – A pa… panieneczka to gdzie się pro… pro… prowadza po nocy?

- Właśnie! – zawtórował mu Crosman – Siedzimy i czekamy na panienkę od siódmej!

- Boże, przepraszam was! Gdybym wiedziała, postarałabym się wrócić wcześniej? Coś się stało, że na mnie czekacie? Potrzebują panowie pomocy?

- Przede wszystkim, panieneczko, pro… proszę mówić nam po imieniu. Żadni pa… pa… panowie z nas. George jestem – Rooney zabrał Kirthowi butelkę i podsunął mi ją – Na zdró… zdróweczko, koleżanko.

- Nie, dziękuję…

- Napij się z nami! – ryknął Crosman – Jak inaczej prze… przejdziem na ty, jak nie zapija… ja… jając?

- No… dobrze – przemogłam się i łyknęłam odrobinę. Ohydne, ale mocno rozgrzewające – Więc, co się dzieje?

- To je kobita! – roześmiał się Kirth – Równo z nami pije!

- Błagam, skup się, Colin, i powiedz mi po co na mnie czekacie?

- A po nic, kochaniu… niu… niutka. Wynajął nas znowu, padalec leniwy, samemu nie chciało mu się czekać!

- Kto, John!?

- A kto inny? Jakby mógł, to... to by cię zamknął w klatce! – wtrącił Crosman – Kazał nam prze… przejść całą wieś i cię po… po… poszukać, a jakby co to czekać na przystanku!

- A on? Gdzie jest?

- W domu, był tam przynajmniej go… godzinę temu – wybełkotał Rooney, odrywając usta od opróżnionej butelki.

- Sam?

- Taaa, a te dwie wariatki u siebie siedzą – mruknął Crosman – Wszy… wszystko w porządeczku, sze… szefowo.

Książę z lawendowych pólWhere stories live. Discover now