TWO

402 42 4
                                    










TANIE SPODNIE [PROLOG]















***









    Antonina Rutkowska kochała swoje dzieci.

Co prawda miała ich tylko dwójkę (jedno pyskujące, drugie również pyskujące), ale właśnie ta dwójka skradła jej serce te paręnaście lat temu.

    Nie była wzorową matką — głupio się śmiała, nie umiała poważnie z nimi porozmawiać, a nawet pomóc w odrobieniu głupich lekcji, gdyż sama nie potrafiłaby ich rozwiązać.

Ale była — każdego dnia, o każdej godzinie, każdego roku — wspierała swoje dzieci, rozśmieszała, kupowała śmieciowe jedzenie, robiła wszystko, byleby ich rozweselić.

A Kuba Rutowski to doceniał.

Nawet, gdy siedział w ogrodzie z papierosem w buzi, zmęczony, schorowany i smutny.

Tośka nie wiedziała, że palił, znaczy się — on myślał, że ona nie wie, a ona jednak wiedziała.

Pare razy przyłapała go nawet na gorącym uczynku, jednak, widząc jego wymordowaną twarz, nie miała serca, żeby go porządnie ochrzanić.

Tego dnia było jednak inaczej.

Kuba wrócił do domu bez plecaka, bez zegarka, ale za to z poobijaną twarzą i łzami zebranymi w kącikach oczu.

Oczywiście, że poszło o papierosy — konkretniej, o jedną paczkę papierosów, a raczej jej brak.

Antonina Rutkowska była akurat w domu i ku nieszczęściu chłopaka, miała naprawdę okropny dzień.

     — Ty szujo! Ty glizdo! — zawołała doniośle, łapiąc syna za ramię, delikatnie mim potrząsając — Co ty ze sobą zrobiłeś? — dodała obejmując go opiekuńczo ramieniem. Nie była zła, nie mogła być, chociaż bardzo chciała. Czuła się winna, ba — była pewna, że jest winna. — Rzuć to cholerstwo, najlepiej wyrzuć przez okno, teraz!

Kuba bąknął coś pod nosem, ledwo utrzymując się na nogach. Stał jednak w miejscu cicho chlipiąc w sweter mamy — jak mały zagubiony dzieciak, którym wciąż, gdzieś tam głęboko pozostał.

  

***


  
    Rutkowski przewiesił sobie plecak przez ramię zatrzymując się przed przed budynkiem szkoły.

   Westchnął męczeńsko, zerkając jeszcze szybko na odjeżdżający samochód swojej matki, która minionego wieczora zabrała mu kluczyki do auta i zadeklarowała, że dopóki ten nie skończy ze swoim obrzydliwym nałogiem, prędko ich nie odzyska.

   Ale hej, mogło być gorzej!

   Tak przynajmniej starał sobie wmówić Kuba, kiedy stanął przed swoją szafką i znowu zapomniał do niej kodu.

  Miał jeden, cholernie prosty. Nieustannie ten sam do telefonu, poczty, a nawet cholernej szafki, który (po raz kolejny) wypadł mu z głowy.

    — Spróbuj z datą urodzin.

  Ni stąd n zowąd przed nim pojawił się Olek Majewski, a chłopakowi aż zjeżył się włos na głowie. Omal nie tracił jakiejś dziewczyny łokciem, burcząc w jej stronę ciche przeprosiny, a zaraz potem — za radą przyjaciela — wykręcił jedyną znaną mu do tej pory datę, czyli swoje urodziny.

   — Dzięki. — rzucił cicho, gdy drzwiczki do szafki zaskrzypiały i uchyliły się nieznacznie.

Kuba szybko i byle jak wrzucił kilka książek z wierzchu do swojej torby, zapominając o podkreślonych notatkach i kartach pracy na biologię — ale to w tej chwili nie było ważne (chociaż było, ale Kuba nie chciał tej myśli do siebie dopuścić).

O wiele ciekawsze były nowe buty Majewskiego i jego — jak zwykle — zbyt pewny siebie uśmieszek, który od tylu dobrych lat peszył nastolatka.

   Chociaż, to chyba cały Olek Majewski sprawiał, że nogi same uginały się pod Kubą Rutkowskim.

    Ale ten zaprzeczał, nieustannie i drażniąco.

Samemu sobie, a przy tym całemu, beznadziejnemu światu.
























***









































Tak, dobrze widzicie — wrzucam rozdział z małym odstępem czasowym po wrzuceniu Madonny! Wracam powoli do oryginalnych historii (i w ogóle do życia) i szczerze mówiąc, naprawdę lubię je pisać. Nie wiem czy są one szczególnie wybitne, ale napewno postaram się je skończyć!

       Mam nadzieje, że ten króciutki, drugi prolog przypadł wam do gustu!

    Ps; tak ten pierwszy był podany w innej osobie — postaram się to niedługo ogarnąć.

TANIE SPODNIE   orginal story Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz