NINE

111 15 2
                                    










***










Kuba zbił sobie szybkę od telefonu.

Zapodział gdzieś ładowarkę, zapomniał kupić prezentów na święta i zgubił w sklepie Krzysia, który jak na złość nie odbierał od niego telefonu i znacząco ignorował wszystkie jego wiadomości.

Gdzieś z tyłu nogami powłóczył za nim Olek, który twierdząc, że nie mając nic lepszego do roboty po prostu pozatruwa trochę życie Rutkowskiemu, podczas tego niedzielnego wypadu do supermarketu.

— Wiesz Kubuś, że Krzysiu robi cię w bambuko i pewnie kryje się gdzieś za jakąś półką? — mruknął zdawkowo, trącając chłopka niedelikatnie w ramię.

— A wiesz Oluś, że nie pomagasz? — rzucił rozzłoszczony Kuba, gniewnie wpychając telefon do kieszeni, gdy jego brat znowu zerwał jego połączenie — A tak poza tym to mój brat nie ma już dziesięciu lat, tylko dwadzieścia cztery, tak jakby jeszcze to do ciebie nie dotarło, chyba nie jest jakimś skończonym kretynem.

Majewski prychnął prześmiewczo, poprawiając niewygodnie sterczący przy nosie szal, który energiczniejszym ruchem dłoni strzepnął na obojczyki.

— Nie, jest po prostu skończonym idiotą.

Kuba stęknął rozdrażniony, gdy nagle Krzyśkowa, roztrzepana fryzura wyłoniła się zza jego pleców, a brat niedelikatnie trącił go ramieniem, z takim impetem, że młodszy Rutowski omal nie przewrócił się na obłocone kafelki.

— Wiedziałem, że będziesz się martwić! — parsknął wesoło, poprawiając niesforne kosmyki włosów wpadające mu w kąciki oczu.

Ich końcówki pofalowały się nieznacznie, walcząc o dominację na żyjącej swoim własnym życiem rozwichrzonej czuprynie. Przeczesał je jeszcze kilka razy nim na dobre stwierdził, że nie ma na to ani chęci, ani czasu, po czym westchnął ciężko i zawiesił swój upchany plecak na obydwóch ramionach.

Męczeński jęk wydobył się z ust Kuby, który chwile potem, ciagnąć za sobą koszyk z zakupami ruszył na podbój kolejnych półek z jedzeniem. Przelotnie zerknął na poukładane w rządku pudełka papierosów, których — na całe szczęście — postanowił jednak ze sobą nie brać, po czym nieco bardziej przygaszony niż zwykle skrzywił się nieznacznie widząc Olka ramię w ramię ze starszym Rutowskim.

— Poszukaj może rukoli, dobra? — zwrócił się do Krzyska, w między czasie mierząc go srogim spojrzeniem, samemu wrzucając nieznany mu produkt do koszyka — I wiesz co, chyba znajdziesz ją na drugim końcu sklepu.

— Jasne, ale ty Kubuś wyjmij może z koszyka psią karmę. — zagaił szybko starszy Rutowski, przyciskając skostniałe palce do wielkiego, ciężkiego jak diabli worka — Nie wiem czy wiesz, ale karmę kupuje się dla zwierzaka, a ty takiego raczej nie posiadasz — mruknął prześmiewczo chłopak, szybko trącając jeszcze Majewskiego ramieniem, aby potem na złamanie karku, pierzchnąć gdzieś pomiędzy sklepowy asortyment i zostawić nastolatków samych sobie.

Jakubowe policzki zarumieniły się delikatnie, ni to z zażenowania, ni z panującego w pomieszczeniu wszechogarniającego chłodu. Odwrócił się więc tylko na pięcie, wędrując wzrokiem na swoje styrane, mające już ponad cztery wiosny za sobą — sznurowane buciory, o kilka dobrych rozmiarów na niego za małe — i wepchnął nie wiedzieć czemu, zaciśnięte w pięści dłonie w głębokie kieszenie, zgrubiałego płaszcza.

Chciał móc zignorować fakt, potulnie truchtającego za nim kolegi, który nawoływał go pospiesznie, jednocześnie dogryzając w tak nieprzyjemny sposób, że aż w kącikach oczu Rutowskiego zawitały pojedyczne łzy, których pospiesznie (mimo ich ciągłego nawracania) starał się pozbyć, nie odstępował go ani na krok uparcie powtarzając, że w dzień przed świętami nie ma zamiaru wracać do domu.

Dlaczego? Kuba nie wiedział i z pewnością nie chciał pytać.

— Ty chyba naprawdę nie lubisz Krzysia, co? — zauważył wścibsko Olek, niespodziewanie przerywając nużącąm ich zbłąkanym duszą, ciszę — Bo wiesz, masz już rukolę w koszyku. — dodał, przyciskając dłonie do rozgrzanych policzków Rutowskiego.

Nastolatek upuścił, ściskany w dłoni koszyk, zwracając tym samym uwagę kilku wścibskich gapiów, którzy świdrując wścibskim spojrzeniem po ich dwójce, kręcili delikatnie głową — ni to ze złości ni to ze zwykłej ciekawości.

Ale, swoją drogą, Kuba wcale się nimi nie przejmował — uśmiech Olka Majewskiego zdecydowanie mu w tym przeszkodził.

— Puszczaj mnie ty szowinistyczny lamusie! — wydusił wreszcie nastolatek, gorączkowo prychając i przeklinając w myślach idiotyczny pomysł swojego przyjaciela — Wsadź sobie te łapska w dupę! — dodał jeszcze, kiedy chłopak roześmiał się jedynie wesoło, odsuwając się od Kuby nieznacznie.

Bo Olek Majewski był dupkiem, ale napewno nie był świnią.

Nie mógł nią być, prawda?

































***








































Dzisiaj bardzo krótko, ponieważ przychodzę do was z informacją o mojej niechybnie zbliżającej się przerwie, która niestety ale mniej więcej potrwa do lipca, może nawet sierpnia.

Bardzo dziękuje za przeczytanie i widzimy się, mam nadzieje, już niebawem z nowym rozdziałem „Tanich spodni"

Ps; jak na ten moment odbieracie to opowiadanie? Miło będzie mi poczytać wasze komentarze!

TANIE SPODNIE   orginal story Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz