1. Dzień, w którym go poznałam.

1.5K 87 30
                                    

Tego dnia nie pamiętam zbyt dobrze. W końcu miałam tylko dwa latka. Wszystko, co wiem, to głównie opowieści mamy i przebłyski wspomnień. Właśnie on, ten dzień, zapoczątkował naszą przyjaźń, a także to, co wydarzyło się potem. Czy zmienił moje życie na lepsze, czy na gorsze, tego nie jestem w stanie powiedzieć. I nigdy już nie będę.

Moja mama zaprzyjaźniła się z jego matką, Mikoto. Nie dziwię się temu; ma łagodne usposobienie, w jej sercu nie ma miejsca na dyskryminację i bezpodstawną nienawiść. Spotkały się podczas wizyty Mikoto i jej męża w naszym domu. Fugaku złożył nam kondolencje z powodu śmierci mojego ojca, który zginął podczas ataku Lisiego Demona na Konohę. Łączyły ich serdeczne stosunki, byli kompanami jeszcze przed Trzecią Wojną Shinobi.

Zaprosili nas do swojego domu, który mieścił się w specjalnie wydzielonej strefie. Kiedy byłam dzieckiem, nie rozumiałam tego. Czemu cały klan został przesiedlony i odosobniony? Teraz rozumiem przyczynę takiego działanie, jestem bogatsza o wiele informacji. Nie chcę jednak myśleć o ludzkich uprzedzeniach.

Nie. Chcę myśleć tylko o nim.

Itachi.

Siedział na ganku ze swoim młodszym braciszkiem w ramionach. Pamiętam mocne wrażenie, jakie na mnie wywarł. Mimo, że był pięcioletnim chłopcem, twarz miał nienaturalnie poważną. Bił od niego spokój, tak odmienny od chaotycznej energii, jaka zwykle cechuje dzieci w tym wieku. To wywołało u mnie pewnego rodzaju dysonans poznawczy. Pokuszę się o stwierdzenie, że nawet mnie trochę przerażał.

Dalej wspomnienia się trochę zacierają. Wiem, że wspólnie jedliśmy obiad przy dużym stole. Mama opowiadała mi, że byłam bardzo cicha, nawet jak na siebie. To prawda, nie byłam jednym z tych rozmownych dzieci, ale uwielbiałam towarzystwo, poznawanie nowych kompanów do zabaw. Widocznie mimo tej niewielkiej, bo trzyletniej, różnicy, w swoim dziecięcym umyśle zakwalifikowałam Itachiego do dzieci, z którymi nie powinnam się bawić. Rozrywka ani trochę mi do niego nie pasowała, do tego stoickiego wyrazu twarzy. Jego obecność mnie krępowała.

Nie można było tego powiedzieć o jego braciszku, Sasuke. On najwyraźniej w jego objęciach czuł się najlepiej. Nawet gdy jego własna matka brała go na ręce, wykrzywiał usteczka w podkówkę i zaczynał płakać. Uspokajał się dopiero przy Itachim.

Czy tak właśnie wygląda posiadanie rodzeństwa? Widząc tę scenkę, poczułam ukłucie zazdrości. Moja mama została ze mną sama po tym, jak ojciec udał się na wieczny spoczynek. Nie miała czasu na ciągłą zabawę. Byłam zawszę chętna na figle z rówieśnikami, ale to nie to samo, co spędzanie czasu z rodziną.

Moim marzeniem było zostać ninja, toteż obrzucałam ich ukradkowymi spojrzeniami, ćwicząc dyskrecję. Oczywiście wiadomo, jak wygląda dyskrecja u małych dzieci. Moje spojrzenia nie umknęły uwadze naszych mam i, oczywiście, Itachiego.

Kiedy skierował swoje onyksowe oczy na mnie, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Miałam ochotę stamtąd uciec. Mikoto źle zinterpretowała moją reakcję. Musiała uznać, że to wstydliwość jest dla mnie barierą nie do przeskoczenia i zaproponowała, żebym pobawiła się z Itachim. Łagodnie zabrała od niego śpiącego Sasuke.

Byłam przerażona. Wstałam i lekko drżąc podążyłam za starszym z braci. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, ciepło się do mnie uśmiechnął.

– Jak już wiesz, mam na imię Itachi. A ty?

Jego głos był serdeczny. To dodało mi otuchy i odpowiedziałam mu na pytanie.

– Bardzo ładne imię – skomentował.

Nie wiedziałam, co mam o nim myśleć, moje myśli były niczym sinusoidy. Za każdym razem wywierał na mnie inne wrażenie. Kiedy był uśmiechnięty to dalej wyglądał poważnie, ale jego twarz łagodniała, w kącikach oczu pojawiały się zmarszczki, a oczy emanowały ciepłem.

Jak mogłam mu nie zaufać? Podążyłam z nim do lasu, który znajdował się nieopodal. Wokół było ich pełno, bo terytorium klanu Uchiha znajdowało się na samych obrzeżach wioski. 

Dalej moja pamięć mnie zawodzi, nie było też wtedy przy mnie mojej mamy, która mogłaby mi wszystko opowiedzieć. Nie umiem przypomnieć sobie dokładnego przebiegu tego popołudnia, ale pamiętam jedno – uczucie ogarniającego mnie szczęścia. Stres, jaki przy nim czułam wcześniej, zniknął. Cieszyłam się, że mogę doświadczyć tego, co musiał czuć maleńki Sasuke, przynajmniej częściowo.

Niestety, po jakimś czasie musieliśmy wracać. Chyba wyglądałam na naprawdę rozczarowaną, bo wypowiedział wtedy słowa, które pamiętam do dziś.

– Nie przejmuj się. Jeszcze się pobawimy.

Wiem, nie są to wielkie słowa. Jednak dla mnie były one ważną obietnicą.  Dlatego pamiętam je nawet teraz, po dwudziestu sześciu latach.

Kiedy wróciliśmy, dorośli czekali już na zewnątrz.

– A już miałam iść was szukać – powiedziała moja mama. – Pożegnaj się ładnie.

Spełniłam jej prośbę i grzecznie pokłoniłam się państwu Uchiha. Pomachałam też Itachiemu.

W nocy nie mogłam zasnąć z podekscytowania. Choć od śmierci mojego ojca nie minęło wiele czasu, to myślałam, że nigdy już nie będę w stanie się uśmiechnąć. A jednak.

Jako mała dziewczynka nie lubiłam też koloru czarnego. Kojarzył mi się tylko ze śmiercią, smutkiem, przygnębieniem. A tamtej nocy śniłam już nie o czarnych ubraniach na pogrzebie mojego taty. O nie. Śniłam tylko o pewnych czarnych tęczówkach.

Siedem dni [Itachi x reader]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz