2. W celi

74 10 3
                                    


Varian w drodze powrotnej nie powiedział ani słowa. Nie złagodził też spojrzeń na niego kierowanych,  jego umysł całkowicie skupił się na jednej rzeczy: ,,Jeszcze będziesz ze mnie dumny, ojcze... I żadne kraty mnie nie powstrzymają''. Całe jego myślenie zostało zablokowane, a wściekłość była jedyną rzeczą, która go podtrzymywała. Po prostu nie czuł nic innego i nie mógł przyznać przed sobą, że to nie było normalne. Nie widział ani nie słyszał prawdziwego świata.

Nie czuł nawet lekkiego dotyku Ruddigera, któremu udało się wejść za przyjacielem, zanim wóz został zamknięty. Mały szop starał się jak najbardziej pocieszyć przyjaciela, ale było tak, jakby Ruddigera tam nie było. Żadne klepanie, dotykanie czy drżenie zdawały się nie docierać do umysłu chłopca. 

Oczywiście nikt nie rozmawiał z Varianem. Strażnicy znali rozkazy. Nie wspominając już o tym, że wszyscy byli zszokowani faktem, że prowadzili niebezpieczny atak na czternastolatka. I ledwo im się udało.

Nadgarstki Variana były nadal skrępowane, gdy zabrali go do celi na najgłębszym poziomie lochów zamku. Dopiero gdy jeden ze strażników otworzył bramę celi i czekał, aż dwóch innych  strażników poprowadzi chłopca za ramiona do środka, zdjęto ciężkie łańcuchy. Strażnik, który to zrobił, w końcu powiedział:

,,Za chwile zostanie przyniesione jedzenie'', powiedział, starając się zachować neutralny ton, ale nie każdego dnia przecież musieli zamykać takie dziecko. On także był ojcem i nie mógł nie żałować losu chłopca.

,,Potrzebujemy również twojego fartucha i tych gogli. Nie możesz ich tu trzymać''.

Brak reakcji ze strony Variana. Wciąż wpatrywał się w coś niewidzialnego w powietrzu, między nim a kamienną ścianą.

Tak delikatnie, jak tylko mógł, żołnierz zdjął gogle i rozpiął ciężki, skórzany fartuch. Bez tych rzeczy nastoletni chłopak nagle stał się jeszcze mniejszy i szczuplejszy.

,,A co z tą bestią, Alden?'' zapytał inny strażnik, patrząc dziwnie na szopa, który szedł za nimi po ciemnych korytarzach. 

,,Może zatrzymać swojego zwierzaka. Rozkazy króla.''

Wszyscy wyszli bez żadnego słowa, a ostatni strażnik zamknął bramę na dobre. Klucz i zamek wydawały razem dźwięk gniewny, ostry i metaliczny, szorstki i bezlitosny. 

Varian nie poruszył się nawet o cal, po prostu stał tam, a jego twarz nadal była cała zmarszczona, a ciało napięte.

Ruddiger ponownie starał się wydawać jakieś dźwięki, ocierając się o nogi swojego pana, jakby chcąc mu powiedzieć ,,Jestem tutaj''. Ale bez skutku.

Chwilę później, jakby dźwięk zamka musiał skręcić i trafić we właściwe miejsce w mózgu alchemika, bo Varian nagle gwałtownie wciągnął powietrze, z głową wystrzeloną do góry i szeroko otwartymi ustami. Jago ciało, jeśli to możliwe, napięło się jeszcze bardziej. Jego wzrok był nieostry. Ruddiger cofnął się lekko z opuszczonymi uszami, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Wydawało się, że całe ciało Variana zamarło na chwilę. Ani się nie poruszył, ani nie odezwał, ani nawet nie oddychał. Po kilku, trwających wieki sekundach Ruddiger usłyszał dyszenie. Varian brał płytkie, bolesne oddechy, jakby się dusił, a jego oczy jednocześnie leciały szybko w wielu kierunkach.

W tej chwili w głowie Variana działo się tak wiele rzeczy, że nie był w stanie nic powiedzieć. Co to był za dźwięk? A, tak, zamknęli mnie... Co? Jak? Dlaczego? Na jak długo? Co z moim ojcem? Co ze skałami? Król. Królowa. Nie, nie! Zdrada. Samotność. Na zawsze. Roszpunka. Roszpunka...

Varian stał tak chwilę, bezradny, podczas gdy jego ciało i umysł próbowały się połączyć, ale nie mogły. Jego młody mózg, zawsze tak jasny, był teraz całkowicie niezdolny do przetworzenia wszystkiego. Od miesięcy przygotowywał się do zdrady, miał wszystko zaplanowane. A potem, w ciągu kilku godzin wszystko się zmieniło. Wszystko, co było w jego zasięgu nagle zniknęło. Stracił wszystko. Jego dom. Jego ojca. Jego wolność. To było za dużo do zniesienia, dla już wcześniej załamanego chłopca. Co miał zrobić, żeby się uspokoić? Czego miał się trzymać? 

Varian mógłby zostać tam przez wiele godzin, a i tak nie byłby w stanie opisać ściany przed sobą. Miał oczy otwarte, ale nie mógł nic zobaczyć. Jego ciało było w celi, ale jego umysł nie mógł tego zarejestrować. Wiedział tylko jedno.

Panika. Strach. Ból.

Nie mógł oddychać. Znaczy przynajmniej mógł brać krótkie wdechy, ale to nic nie dawało. Miał bolesne uczucie bycia pod wodą, co nie miało sensu! Jego płuca płonęły w ogniu, jego gardło nie chciało wpuszczać powietrza. Jego nogi się trzęsły- nie, jego całe ciało niekontrolowanie się trzęsło. Myślenie jest niemożliwe. Co ja...

KŁAP! (albo po prostu onomatopeja zaciskania zębów)

Varian został nagle wyrwany z transu, czując ostry ból ramienia. Budząc się jak po koszmarze, mógł stopniowo rejestrować otoczenie. Ściany. Kamienne ściany. Matowy szary. Wyżej jedno małe okno z kratami. Łóżko- jeśli można tak to nazwać- z boku. I niżej, na twardej, zimnej podłodze, bardzo nerwowy i wystraszony Ruddiger.

Ruddiger! Przynajmniej on tu jest! Ale co on jadł,  że ma przednie zęby zabarwione na czerwono?

Varian spojrzał na swoje ramię i zobaczył krew. Odetchnął ciężko rozumiejąc, co się właśnie stało, drżąc jak za każdym razem kiedy widział krew, ale także z szoku i wyczerpania. 

Ruddiger ugryzł go w ramię, by go przywrócić. Przywrócić do rzeczywistości.

Rzeczywistość zaczęła powoli wracać do umysłu Variana. Przynajmniej nie rządziły nim tylko gwałtowne emocje. Ale to nie sprawiało rzeczy mniej bolesnymi.

Na słabych nogach, pozwolił swojemu ciału upaść na podłogę i wziął Ruddigera na ręce. Zwierzątko najpierw trochę się dystansowało, nie rozpoznając zwyczajnego zachowania jego człowieka, ale potem wtuliło się w jego ramiona, wdzięczny, że do niego powrócił. Varian nie odezwał się ani słowem , gdy po policzkach zaczęły spływać mu ciche łzy w złudnie niekończącej się rzece smutku. 

Kiedy strażnik wrócił później z tacą z jedzeniem, zdziwił się, widząc chłopca nadal na środku celi, na którym go zostawili, ale kłębiącego się na podłodze, zwiniętego na sobie (i na szopie, jeśli zaufać by pasiastemu ogonowi, który wystawał spod kolan chłopca), z drżącymi ramionami , ale żaden dźwięk nie wydobywał się z tego nieszczęsnego, załamanego ciała.

Tymczasem na najwyższym piętrze lochu stał znudzony strażnik, Phil. Był on młodym mężczyzną o dobrych zamiarach, wciąż nowym w zadaniach w zamku. Ale w tym momencie nic nie wydawało mu się bardziej nudne niż trzymanie warty. Dodatkowo lochy nie były najładniejszym miejscem na zamku. 

Zagubiony w myślach, nie mógł powstrzymać zaskoczenia, kiedy usłyszał głos kogoś, kogo obecności wcześniej nie był świadom.

,,Zabierz mnie do chłopca. Rozkazy króla.''

Nie chcąc pokazać swojej nieostrożności, młody człowiek nawet nie próbował się kłócić. Czy w innych okolicznościach zadawałby pytania, widząc, że ta osoba na na sobie ciężki, czarny płaszcz z nałożonym kapturem? Czy nie pokazałby drogi do celi młodego alchemika?

On mnie potrzebuje | Zaplątani- Tłumaczenie Pl|Where stories live. Discover now