4

3 2 0
                                    

Po tygodniu jej treningów zostało wydane oficjalne śniadanie dla rodziny królewskiej, nauczyciela w szkole rycerskiej, przywódcy straży, armii i jeźdźców, a Samboja dostała specjalne zaproszenie. Tego dnia ubrała swoją dzienną tunikę oraz na szyję założyła łańcuszek z gwiazdą. Na nogi przyodziała skórzane buty i spięła włosy specjalną spinką. Zeszła na dół, a służba zamkowa unikała jej wzroku jak ognia. No cóż. Była wzięta na trening, co nie zdarza się często.

Weszła do sali trochę spóźniona, a kilka par oczu skierowało się na nią. Ukłoniła się przed rodziną królewską. Spojrzała na królową. Była to niewysoka kobieta o lekko siwych włosach i brązowych oczach, a z jej uśmiechu biło ciepło. Po prawej stronie Cyryla siedziała księżniczką Eathel. Dziewczyna była ubrana w niebieską tunikę, na której tle odznaczały się czarne włosy. Brunetka spojrzała na uczennicę jeźdźców swoimi błękitnymi jak u ojca oczami. Po lewej stronie matki siedział rycerski czeladnik. Miał brązowe włosy tak samo, jak oczy i uśmiechał się do nastolatki, która podeszłą do swojego miejsca i na nim usiadła. Sięgnęła po bułkę i dwa plastry sera, a w jej kubku pojawiła się ciepła herbata, która pachniała czymś słodkim, ale po chwili poczuła nutkę goryczy. Nie wiedziała co to, może być, ale upiła łyk. Smakowało jej.

W czasie gdy Samboja popijała rozgrzewający napój, Eathel przyglądała się jej zaciekawiona. Przez ten tydzień zdążyła co nieco usłyszeć o uczennicy jeźdźców, ale nikt nie wspominał o urodzie tej dziewczyny. Księżniczka zachwycała się jej jasną skórą, ciemnymi włosami, delikatnymi policzkami. Wydawała się jej perfekcyjna. Biała, wełniana tunika leżała luźno na jej szczupłym ciele. Doskonale wiedziała jak te szaty, leżą na pełnoprawnych jeźdźcach.

- Więc, jak idzie szkolenie? - Zaczął rozmowę Cyryl.

- Zdaje się, że z każdym dniem jest silniejsza - Mruknął Galot - Ale to dobrze. Za miesiąc możemy zacząć walkę mieczami. Wczoraj zaczęliśmy łuk. Szło jej nieźle, ale za słabo naciągnęła cięciwę, źle wymierzyła, nie wzięła pod uwagi wiatru. W wielkim skrócie czeka nas dużo nauki.

- Ale ma szansę być tak dobra, jak wy? - Znad talerza uniosła wzrok Eathel.

- Oczywiście księżniczko - Odezwał się Gillian - Ale dopiero za kilka lat.

Samboja przysłuchiwała się ich rozmowie i jadła powoli swoją kanapkę. Od poprzedniego dnia nie miała apetytu. Podobno jej ojciec chce ją odnaleźć. Wstała od stołu i wszystkich przeprosiła. Wróciła do swojej komnaty i usiadła na skórzanym fotelu przy oknie. Miała widok na las, który rozciągał się prawdopodobnie, aż do kolejnego lenna. Podparła policzek na dłoni i patrzyła na ścieżkę, która prowadziła na polankę, gdzie odbywały się jej treningi.

Nagle na dróżce dostrzegła jakąś postać na koniu. Podeszła bliżej okna, aby się przyjrzeć. Jeździec był okryty w szary płaszcz. W okolicy tylko królestwo Celathii nosiło takie płaszcze. Weszła w głąb pomieszczenia i zamknęła drewniane okiennice. W pokoju zapanował mrok, a ona nie umiała odpalić ognia. Wzięła przewieszony przez oparcie fotela płaszcz i poszła do wyjścia z komnaty. Szła w dół wieży, prosto do wyjścia, o którym wiedziało mało osób. Z tego, co się orientowała, na dziedzińcu odbywały się właśnie ćwiczenia rycerzy, więc będzie tam tłoczno, ale jest jedyną dziewczyną. Zmieniła kierunek i skierowała się do komnaty Galota. Nie wiedziała, czy powinna, ale tam poszła. Może warto, żeby poznał prawdę o jej pochodzeniu.

Zapukała delikatnie, a z drugiej strony odezwał się ponury głos, który kazał jej wejść do środka. Weszła do pomieszczenia, w którym było bardzo jasno, a pod oknem siedział Galot.

- Czego chcesz Sambojo? - Zapytał się jej i wstał.

- Więc. Teoretycznie trochę szacunku dla księżniczki z królestwa Calithil. Uprzedzając twoje pytanie, uciekłam od ojca, bo wolę walczyć niż uczyć się jak z gracją podnosić filiżankę.

- A po co przyszłaś? Bo na pewno nie po to, żeby mi powiedzieć, skąd jesteś.

- Mój ojciec mnie szuka i wysłał tu kogoś. Widziałam go ze swojego okna. Jestem przekonana, że będzie mnie próbować zabrać.

- Co to, to nie. Nikt cię stąd nie zabierze. Pamiętasz naszą lekcję o negocjacji?

- Pamiętam - Odpowiedziała z lekkim wahaniem w głosie.

- Więc to wykorzystaj. Kup sobie kilka dni, a w tym czasie zdążymy uciec. Jeźdźcy mają własne domy rozsiane po całym królestwie i w każdym lennie.

- No dobrze. Spróbuję, ale nie wiem, jak mi to wyjdzie - Wzdychnęła dziewczyna i zacisnęła palce na czarnym materiale, który Galot dopiero teraz zauważył.

- I włóż płaszcz. Kaptur też. Jeśli każe ci go zdjąć to odmów - poklepał ją w ramię - Dasz radę. Idź już.

Samboja już przed drzwiami wyjściowymi zamku słyszała podniesione głosy na dziedzińcu. Założyła ciężki kaptur i wyszła na zewnątrz. Oczy wszystkich skierowały się na młodą kobietę, która spokojnie podeszła do rycerskiego czeladnika i spojrzała na jego twarz. Chłopak nie mógł rozpoznać dziewczyny, której twarz była w cieniu rzuconym przez kaptur, a sylwetka była zniekształcona. Rozpoznała w nim Lasotę. Jej przyjaciela. Wzięła głęboki oddech i przemówiła:

- Czego od nas oczekujesz?

- Wysłał mnie król Berolt. Mam przyprowadzić jego córkę z powrotem do niego.

- A skąd pomysł, że może być u nas?

- Tylko w tym królestwie nikt by jej nie zabił... i zdejmij ten kaptur jeźdźcu. Chcę widzieć twoje oczy.

- Nie ukazujemy swojej twarzy byle komu, czeladniku. To fakt, księżniczka jest w tym zamku. Daj nam dwa dni na przygotowanie jej i przyjedź tutaj.

- Za dwa dni może jej już nie być - Warknął już poddenerwowany Lasota, a jego dłoń zacisnęła się na krótkim mieczu.

- My nie dobywamy na ciebie broni - Odezwał się ktoś za Samboją. Spojrzała tam i zobaczyła swojego mentora - Przyjedź tutaj jutro, z kim zechcesz. Ugościmy was i oddamy księżniczkę.

- Nie zostawię was. Uczyli nas o waszych sztuczkach. Uciekniecie - Młodzieniec podszedł bliżej nich. Był trochę niższy od Galota, ale wyższy od Samboi.

- Jeśli uciekniemy, to wyślecie za nami całe wojska. Nie damy rady uciec - Lasota myślał chwilę po czym pokiwał głową.

- Dobrze więc. Jutro o tej samej porze tu wrócę - Łypnął na nich i wsiadł na konia, który skubał pobliską trawę. Wyjechal poza mury, a nauczyciel i uczennica zdjęli kaptury, które osłaniały ich twarze. Zgodnie postanowili iść do stajni.

- Jak chcesz stąd uciec...? - Zadała nurtujące ją pytanie dziewczyna, odwiązując Laylę i klepiąc jej szyję.

- Prosto. Teraz. Nie bierz ze sobą nic. Wystarczy ci strój, który masz na sobie - Spojrzał na nią i dostrzegł białą tunikę - Albo lepiej nie. Przebierz się w strój na trening, a to, co masz na sobie, przynieś z powrotem.

Samboja skinęła głowę i pomaszerowała do swojej wieży. W sumie nie wie, co kolejny dzień jej przyniesie, ale się tym nie przejmuje. Od zawsze lubiła takie przygody.

Jeźdźcy  cienia |Czas być sobą|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz