3. ON

5.4K 270 52
                                    

Lothar

Zamknąłem laptop i spojrzałem przez okno. Tam na zewnątrz był piękny słoneczny dzień. Lato. Tylko przez moment pomyślałem, że mógłbym jechać na wakacje. Wyrwać się z tego zamkniętego koła ciągłych zdarzeń i powtarzających się czynności. Mógłby rozejrzeć się po świecie, poczuć ciepłe promienie słońca na twarzy i pospacerować bez celu. Wakacje jednak kojarzyły mi się z udręką i niebezpieczeństwem, która czyha na człowieka na każdym kroku. Tu w moim biurze, z pięknym widokiem na Frankfurt i na płynący spokojnie Men, pośród bezpiecznych procedur, czułem się najlepiej. Wiedziałem, że zostanę tu w moim świecie pełnym planów, poukładanych tabelek i ciągłych, pełnych werwy i pośpiechu decyzji. Uwielbiałem to i czułem się pośród tego, jak ryba w wodzie. Byłem stworzony do tego świata i do wydzierania światu intratnych kontraktów. Wakacje zatem zdecydowanie odpadały.

Istniała jeszcze jedna możliwość na spędzenie weekendu. Mniej przyjemna, ale równie atrakcyjna. Uśmiechnąłem się do tych myśli i wyciągnąłem z szuflady swojego biurka dwie koperty. Jedna była podłużna z satynowym połyskiem i zaadresowana na moje nazwisko, a druga była odrobinę ciemniejsza z wykaligrafowanym napisem : Para młoda - Magdalene i Martin Vogel.

Otworzyłem pierwszą kopertę i wyciągnąłem z niej zaproszenie na wesele. Przez cały czas zastanawiałem się, czy to pomyłka, czy faktycznie Martin wysłał mi to zaproszenie. Przecież nie zamirzaliśmy sie już nigdy spotykać. Wyjechał tam, do Polski, a ja poprzysiągłem, że nigdy nie pojadę tam, gdzie jest Martin. Może po prostu chciał być uprzejmy i tylko zawiadomić mnie o tym wydarzeniu? On jednak nigdy nie był uprzejmy. Nie względem mnie. Obejrzałem wszystko dokładnie i stwierdziłem po raz setny, że to było zaproszenie, a nie zawiadomienie.

Wiem, że moja sekretarka załatwiła za mnie wszystko, abym tylko pojechał na to wesele. Uważała, że właśnie tak powinienem postąpić, a ja nadal nie byłem pewien, czy lecieć. Po co miałbym ich oglądać. Przecież zrobiłem wszystko, aby się od nich odciąć.

Susane kupiła mi jednak bilet, prezent i kartkę. Odebrała z pralni moje rzeczy, abym pokazał się tam w najlepszych ciuchach i załatwiła mi we Wrocławiu hotel i samochód z kierowcą. Ja miałem tylko się spakować i wziąć udział w tej imprezie.

W drugiej kopercie była właśnie ręcznie wykonana karta z życzeniami dla nowożeńców. Cała Susane. Dbała o mnie, jak o własne dziecko i zdecydowanie wyrażała swoje zdanie. Od lat pracowała ze mną i byłem jej za to wdzięczny, ale jechać tam i oglądać tych wszystkich ludzi to dla mnie jak rozdrapywanie ran, które może się zrosły, ale nadal, gdzieś pod spodem bolą i pulsują.

A może właśnie tego mi trzeba? Konfrontacji?

Może powinienem ich odwiedzić i zapytać : dlaczego tak się stało, że ja poniosłem stratę, a oni udawali, że to ich bardziej boli niż mnie?

Zebrałem z biurka swoje rzeczy i pojechałem do domu. Nie potrzebowałem tego spotkania i ich spojrzeń.

Jednak pół godziny później, wchodząc do swojego domu zrozumiałem, że osiem lat izolacji od tych ludzi to wystarczająco dużo czasu. Powinni znowu pocierpieć. Chciałem tego.

Wyciągnąłem z garderoby walizkę, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i to wszystko, co przygotowała mi Susane i pojechałem na lotnisko. Powinienem zdążyć na samolot i za jakieś półtorej godziny wylądować we Wrocławiu. Poprosiłem jeszcze tylko Susane, aby samochód z kierowcą czekał na mnie na lotnisku. Wiedziałem, że będę na styk, albo odrobinę się spóźnię, ale będę tam. Do wszystkich diabłów będę na tym cholernym ślubie i miny im zrzedną! To będzie najwspanialszy prezent, jaki sobie zrobię od lat!

Po raz pierwszy od ośmiu lat zobaczę ludzi, o których przez ten cały czas chciałem zapomnieć, albo ich po prostu zniszczyć. Odpuściłem im i żyli sobie gdzieś spokojnie, aż do dzisiaj. Teraz zrobię im niespodziankę.

Jakieś dwie i pół godziny później czarny mercedes z kierowcą podwiózł mnie pod kościół, gdzie podobno miał odbyć się ślub. Wysiadłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że ludzie tłoczący się w wielkich drzwiach kościoła spoglądają na mnie dziwnie. Patrzą na mnie, to na samochód, to znów na mnie i zaglądają do środka. Nie miałem pojęcia, o co im chodzi. Nie miałem się czasu nad tym zastanawiać. Ruszyłem do wejścia, a oni po kolei się przede mną rozstępowali, jakbym był... Cholera, czy oni myślą, że ja jestem panem młodym i że wchodzę do kościoła, aby tam czekać na swoją oblubienicę? Zabawne.

Wszedłem więc do środka, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami dziesiątek par oczu. Nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Nie spodziewałem się jednak, że w tym pobożnym miejscu czeka na mnie taki widok!

Zobaczyłem wspaniałe, nieskończenie długie nogi i miejsce, gdzie na tych nogach kończą się koronkową podwiązką jedwabne pończochy. To niesamowite, ale ogarnął mnie zachwyt. Patrzyłem, jak kobieta podnosi z ziemi bukiecik kwiatów, który jej upadł. Podniosła się, a jej sukienka zakryła, fantastyczne miejsca, które tak atrakcyjnie wyeksponowała przed chwilą. Pomyślałem sobie, że jeżeli jest tak ładna jak jej nogi, to czy chce, czy nie chce, spędzi ze mną tę noc. Podniosła się i już wiedziałem, że będzie ciekawie.

Blond włosy, ciemne oczy i te... Zdziwiłem się, widząc sterczące w jej włosach różowe uszka króliczka! Od razu sobie wyobraziłem, jak w samej bieliźnie lub bez wchodzi do mojej sypialni, a te uszka chwieją się raz w prawo, a raz w lewo, gdy tak sunie do mnie. Wtedy zauważyłem, że pół kościoła patrzy na mnie. O tak! Niespodzianka! - pomyślałem sobie i z zadowoleniem, zacząłem z tłumu wyławiać znajome spojrzenia. W końcu znalazłem swój cel i ruszyłem środkiem kościoła do ławki. Wcisnąłem się do niej i pozdrowiłem kobietę siedzącą obok mnie.

- Cześć mamo - powiedziałem i ucałowałem ją w oba policzki. - Widzę, że się cieszysz na mój widok.

Ciekawe, zemdlała, czy tylko udaje?

Cokolwiek zrobi i tak przede mną nie ucieknie.

Spojrzałem na mojego brata. Zauważyłem, jak krew się w nim spieniła ze złości. Któregoś dnia po prostu wyjechał do Polski. Uciekł przede mną, bo wiedział, że nigdy tu się nie zjawię.

A jednak tu byłem i wiem, że czeka nas bardzo ciekawa rozmowa.

----------------------

Lothar, jesteś mój! Iwona Feldmann (Wydany - już w księgarniach i na Legimi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz