3. Jake

10 1 0
                                    

Święta wielkanocne spędzałam samotnie, siedząc przed telewizorem. Pokłóciłam się z rodzicami i zostałam w swoim domu. Nie miałam w nim żadnych dekoracji, dopiero wyprowadziłam się od rodziny. Mieli mi za złe, że uciekłam do innego miasta, zamiast pracować w rodzinnym biznesie. W dodatku, mój przyjaciel, Jake, nie odbierał. A naprawdę miałam nadzieję na rozmowę z nim.

Było mi przykro. Nie wiedziałam nawet, czy powinnam zadzwonić do rodziców z życzeniami. Wtedy odezwał się mój telefon. Ze zdziwieniem spojrzałam na zdjęcie taty. Drżącymi rękami odebrałam połączenie. Nie dam po sobie poznać, że płakałam. Po moim trupie. Uspokoiłam oddech.

- Halo? - powiedziałam przez ściśnięte gardło.

- Anka, przyjedź szybko. Jakiś wariat przyjechał do ciebie. Nie zna polskiego, ale przetłumaczyłem to, co mówi tłumaczem google. Przeczytam ci.

"Cześć. Ja być Jake. Ja przyjechać do Ann. Ona być moja kolega z wakacji".

- Rozumiesz coś z tego? - spytał zniecierpliwiony.

- Ech... Daj mi godzinę, wyrzucicie go później - mruknęłam, a ojciec się rozłączył.

Szybko ogarnęłam się i wsiadłam na motor. Prawie sto kilometrów w godzinę. Ok, dam radę, jadąc skrótem. Byłam strasznie podekscytowana.

Nie spodziewałam się przyjazdu Jake'a. Rozmawialiśmy kiedyś, że jakby nie miał co robić, to może wpaść, ale... To była niezobowiązująca gadka, coś w rodzaju "zaproszę cię bo miło to zabrzmi, ale wiem że i tak nie przyjedziesz, więc co mi szkodzi". Jake był moim "wakacyjnym" przyjacielem. Zakochaliśmy się, ale z bólem serca stwierdziliśmy, że to nie ma przyszłości. Razem spędzaliśmy wspaniałe wakacje w Grecji. On mieszkał w Ameryce, ja w Polsce i rzadne z nas nie mogło porzucić swojego dotychczasowego życia, dlatego pozostaliśmy na etapie przyjaźni. Czasami do siebie dzwoniliśmy, tak, jak tydzień temu. Nic mi nie wspomniał o swoich planach przyjazdu do Polski, a tym bardziej pod mój były adres. Mimo wszystko, ucieszyłam się. Bardzo za nim tęskniłam i nie mogłam się doczekać, żeby go zobaczyć.

Zaparkowałam pod domem i weszłam do środka. Zastałam wszystkich przy wielkanocnym stole. Nawet babcię, którą, jak się później dowiedziałam, ściągnęli, żeby tłumaczyła słowa przybysza w różowej czapce z króliczymi uszami. Naprawdę zastanawiałam się, co mu się stało. Wyglądał komicznie. Ale babci to nie przeszkadzało. Nawijała jak ze starym znajomym. Nic dziwnego, wreszcie spotkała kogoś z Ameryki. Sama spędziła tam ponad dwadzieścia lat.

- Ty am am barszcz - mówiła do gościa mama, powoli i wyraźnie wskazując na talerz, a następnie na usta. Okeeej...

- This is barsc? (To jest barszcz?) - Jake spytał babcię pokazując na talerz przed nim.

- Yes. And this is kiełbasa. And jajko (Tak. A to jest kiełbasa. I jajko) - tłumaczyła babcia, wskazując gościowi kolejne produkty.

- Kieubasha and jaiko - powtarzał dumny z siebie chłopak.

Nikt jeszcze mnie nie zauważył, więc chrząknęłam.

- Yey, Ann, nice to see you, honey*. (Jej, Ann, miło cię widzieć, kochanie) - Jake wstał od stołu i uścisnął mnie.

- Nice to see you too. What are you doing in Poland? (Ciebie też miło widzieć. Co robisz w Polsce?) - zapytałam, rozglądając się po rodzinie. Nie krępowali się gapić się na nas. Zanim zdążył odpowiedzieć, odezwała się mama.

- Więc to jest przyszły ojciec naszych małych amerykańców?

- Eee... Nie... - odparłam zmieszana, odsuwając się od niego. Babcia przetłumaczyła to Jake'owi, na co parsknął śmiechem.

- W takim razie, siadajcie dzieci. Nie ma powodu, żebyście siedzieli sami. W końcu są święta - stwierdził tata, przynosząc dla mnie nakrycie i rozkładając je koło Jake'a i babci, gdzie zaraz usiadłam.

- I have to gift for you. (Mam dla ciebie prezent) - Chłopak w różowej czapce z uszami wyjął coś z kieszeni.

- Easter egg? (Pisanka?) - Patrzyłam na kolorowe jejko w mojej ręce. Obróciłam je w palcach. - Thank you (Dziękuję).

- Come on, open (No dalej, otwórz).

Okazało się, że jajko jest z plastiku i rozkręca się. W środku było drugie jajko, takie żółte, jak w Kinder Niespodziance. Je również otworzyłam. W środku była karteczka z jednym tylko zdaniem, napisana starannym pismem. I pierścionek.

- You merry me, Ann? (Wyjdziesz za mnie, Ann?) - szepnął Jake, gdy przeczytałam te słowa z karteczki. Chwilę siedziałam oniemiała. - I know, we long time no see, but... I couldn't stop thinking about you. I gave up everything and came to Poland. I will understand if you disagree... (Nie mogłem przestać o tobie myśleć. Rzuciłem wszystko i przyjechałem do Polski. Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz...) - powiedział, nerwowo pocierając kark. Śmieszna czapka królika przekrzywiła mu się na jedną stronę.

- Are you crazy?! I love you! And... And... I will merry you! (Zwariowałeś?! I... I... Wyjdę za ciebie!) - rzuciłam mu się na szyję, a on wsunął mi na palec pierścionek. Po chwili na mojej głowie również znalazła się czapka królika, tylko niebieska. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia.

- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało? - zapytał tata, patrząc na nas zdezorientowany. Tylko babcia uśmiechała się zwycięsko.

- Wedding, synu, wedding. Ślub - poprawiła się szybko staruszka, zapominając na chwilę, że jest w Polsce.

- Co? Kto bierze ślub? - dziwiła się mama.

- My mamo, my - powiedziałam przez śmiech.

- To dlatego tak chętnie uczył się polskiego dzisiaj - mruknął tata.

***
🐣🐤🐥
Taki specjał wielkanocny. Tak to jest, kiedy się przedawkuje "Kogiel Mogiel 3". Kumaci wiedzą, o co chodzi 😂 W nawiasach, oczywiście, tłumaczenia.

*honey - dosłownie miód, ale tłumaczy się jako "kochanie". Ciekawe, dlaczego. Nie widzę nic złego w byciu nazwaną "miodkiem"🍯

Black Veil Brides - polskie opowieściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz