6. Przygotowania

59 11 1
                                    

      We wtorek równo o ósmej Adrian obudził się z przeświadczeniem, że miał się dzisiaj spotkać z Arkiem. Owa świadomość przywoływała szatynowi na myśl połączenie podekscytowania ze sporą dozą lęku, toteż leżąc w łóżku na plecach, rozważał bez ustanku ponowne zamknięcie oczu, coby przeczekać ten dzień w bezpiecznym dla siebie miejscu.

      Jednak wkrótce poczuł narastające, uciążliwe parcie na pęcherzu, które z każdą chwilą stawało się coraz uciążliwsze. W efekcie jednym stanowczym ruchem zrzucił z siebie kołdrę. Światu ukazało się jego skąpo ubrane ciało, bo tylko w niebieskoczarne bokserki. Przy wstawaniu z łóżka pozwolił sobie na groteskowe stęki, ponieważ Damian opuścił mieszkanie jakieś pięćdziesiąt minut temu, zostawiając Adriana z dwójką młodych kotów. Kolejno barman ubrał na nos okulary, coby nie widzieć jedynie rozmazanych konturów.

      Siedząc na krańcu łóżka, braman wyjrzał przez zakryte przeźroczystą firaną okno: niebo zakrywały liczne szarobure chmury o przeróżnych kształtach, wywieszonymi na balkonach ubraniami targał nieokiełznany, wczesnojesienny wicher, wciąż zielony trawnik gdzieniegdzie upiększały szerokie kałuże ostałe po wczorajszym deszczu. W podsumowaniu pogoda nie prezentowała się za ciekawie. Idealny dzień na wypad w miasto, skwitował Adrian.

      Goldstein schował swoją pociągłą twarz w dłonie i zgarbił w łuk plecy. Po donośnym westchnięciu zaczął podążać opuszkami palców wskazujących wzdłuż swoich szatynowych brwi od czasu do czasu regulowanych pincetą, coby trochę wspomóc ich naturalne piękno. Adrian, skończywszy dotykać się po twarzy, podniósł się do stania; w tej pozycji w oddali dostrzegł umazane błotem srebrzyste kołpaki, gumowe opony oraz podwozia samochodów, dotąd ukryte za parapetem.

      Nie ruszywszy stopy z miękkiego dywanu imitującego niedźwiedzie futro, sięgnął po leżący na stoliku nocnym telefon. Adrian odruchowo przejrzał powiadomienia na ekranie blokady, ale żadne nie zainteresowało go na tyle, żeby poświęcił mu chwilę. Boso idący szatyn musiał przezwyciężyć lodowate kafelki, chcąc dostać się do łazienki. Na jego nieszczęście w korytarzu powitał go domagający się pieszczot Maurycy, który w błyskawicznym tempie wyzdrowiał, wobec czego powrócił do swojej normalnej pracy jako maskotki rodziny Goldstein. Barman nie mógł się powstrzymać; schylił się i wtulił dłoń w puszystą, kruczoczarną sierść kota. Głaskany Maurycy cicho zamruczał, co przywołało przelotny uśmiech na twarzy mężczyzny.

      Po skończonych pieszczotach Adrian udał się do łazienki, gdzie niezwłocznie się załatwił. Z pustym pęcherzem mycie rąk okazało się o niebo przyjemniejsze. Przeglądając się w lustrze, doszedł do wniosku, że włosy się mu zaskakująco szybko przetłuściły. Umył je wczoraj rano, a dziś włosy się już ze sobą lepiły i w świetle trzech energooszczędnych halogenów mieniły się refleksami.

      Branie ciepłego prysznica dla Goldsteina miało zazwyczaj prócz samego umycia się również funkcję terapeutyczną. Mógł się rozluźnić; był to dla niego czas na rozmyślanie i analizowanie, może dlatego zawsze pod prysznicem tak długo siedział, zużywając niewyobrażalne ilości wody. W ten wtorek piętnastego października chciał się akurat ocucić i zmobilizować do działania. Nie mógł przecież iść na spotkanie ze złym nastawieniem. Choć równie dobrze mógł na to spotkanie w ogóle nie iść.

      Wyszedł spod prysznica w towarzystwie gęstej chmury pary wodnej, która prędko uniosła się pod sam podwieszany sufit. Wziął z wieszaka cytrynowożółty ręcznik i wytarł nim najpierw ociekające wodą włosy, następnie resztę ciała. Zapomniawszy zabrać ze sobą ubrań na zmianę, był zmuszony ubrać ponownie tę samą parę bokserek. Potem z wyszczotkowaniem swoich białych zębów uwinął się szybko i zwinnie.

      Gdy wyszedł z łazienki z telefonem w ręce, jego półnagie ciało popieściły chłodne powiewy wiatru. Bezzwłocznie ruszył ku swojej sypialni w celu ubrania się w coś porządniejszego i mniej wyzywającego. Wyszedł z pokoju ubrany w czarne dresy z białą podobizną skaczącej pumy na lewym udzie i szary t-shirt za duży o przynajmniej dwa rozmiary, ręką delikatnie potrzepując mokrymi kosmykami włosów, żeby się prędzej wysuszyły.

bromanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz