Prolog

196 26 27
                                    

–Georgia w stanie Vermont, 2003r.–

Mając małe zawiniątko w rękach, szybkim krokiem przemierzała ulice miasta. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był deszcz uderzający o rynny. Krople zlatywały na bladą twarz, nieprzyjemnie przyklejając do niej kosmyki włosów. Drżąc na całym ciele, próbowała ukryć swoje maleństwo przed podmuchami wiatru, które nasilały się z każdą minutą. Traciła siły. Młoda kobieta czuła, że długo nie wytrzyma. Jesień dawała o sobie znać, a jej bose stopy, stąpające po chłodnej ziemi, bolały z każdym krokiem. Boże, daj mi siły, abym mogła ocalić córkę – błagała w myślach z każdym pokonanym dystansem. Jej oddech stawał się nierównomierny, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach.

Dotarła do parku. Upadła na ziemię, raniąc swoje i tak pokaleczone nogi. Płakała, przytulając do swojej piersi niemowlę. Dziecko, jakby słysząc ból  matki, otworzyło swoje duże, jasne oczy. Nie wiedziało, co się dzieje. Było małe, niewinne w tym dużym dla niego świecie. Mogło jedynie patrzeć na twarz rodzicielki i czuć przyjemne od niej ciepło. Ciepło, które opuszczało kobietę z każdym oddechem. Wiedziała, że za chwilę nie będzie miała wystarczająco siły na kolejny wdech. Mimo że chciała być silna, to nie mogła. Powieki same zaczęły opadać, a jej ciało traciło kolory. Robiła się sina.

Ostatkiem siły, jakie w sobie zebrała kobieta, zawinęła się w kulkę i mocno przytulając do siebie maleństwo, próbowała ochronić je przed zimnem. Boże, jeśli mnie słyszysz, proszę, ocal moje jedyne dziecko, o nic innego nie proszę – przymknęła powieki.

Wieczór robił się coraz zimniejszy. Uliczne latarnie rozświetlały pobliskie ulice, dając odrobinę światła. Rozpętała się wichura, a wraz z nią grzmoty, zwiastujące burzę. Ludzie zaczęli uciekać do swoich domów, aby uchronić się przed ulewą. Nikt jednak nie zauważył leżącej pod drzewem nieopodal, młodej kobiety. Nikt, oprócz pewnego młodzieńca, który jako jedyny wiedział, gdzie ma się udać i wiedział, jaki był jego cel. A celem była ochrona kruchego ciałka, schowanego w ramionach swojej martwej już matki.

Z nadludzką prędkością znalazł się przy sinej kobiecie i najdelikatniej jak potrafił, wyswobodził niemowlę z uścisku. Zaglądając w zawiniątko, nie mógł ukryć zachwytu, jaki pojawił się na jego twarzy. Albowiem dziecko już na niego patrzyło i posyłało w jego stronę grymas w postaci uśmiechu, formujący się z jego warg.

– Przysięgam chronić twoją duszę, twoje ciało, dopóki starczy mi sił. Jestem twój i tylko ty możesz mnie odtrącić – wyszeptał, wyciągając z kieszeni spodni srebrny łańcuszek – Proszę, przyjmij ten dar i chroń tak, jak ja będę cię. Obiecuję, że przy mnie będziesz bezpieczna, a gdybym zawiódł, potępienie będzie mą wieczną karą.

Nie odwracając wzroku od twarzy dziewczynki, założył na jej szyi wisiorek, który po zetknięciu ze skórą dziecka zaczął lśnić lekkim blaskiem.

Nastąpiło połączenie.

Już nie było odwrotu. Od tamtego momentu młodzieniec musiał dokonać wszelkich starań, aby dochować obietnicy, jaką złożył maleństwu, które trzymał w swoich ramionach. Bo gdy zawiedzie stanie się upadłym, upadłym aniołem.

– Witaj bracie...

Zatraceni W PrzeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz