Patrzyłeś się w moją stronę, niekoniecznie na mnie. Miałeś posiniaczone nadgarstki, bladą skórę, potargane i sklejone włosy, pęknięte usta oraz mocno skaleczone ręce. Nie ruszałeś się z bezpiecznego łóżka, otoczony pielęgniarkami w białych strojach. Oddychałeś niespokojnie, pokaszlując cicho tłumiłeś w sobie bezradność. Nienawidziłeś stanu, w którym się znalazłeś, nie mogłeś go znieść. Czułeś się gorzej niż podczas wielu godzin tortur. Nie mogłeś się ruszyć. Ty - silny, rosły mężczyzna, obiekt westchnień wielu pań, człowiek o anielskiej urodzie - nie miałeś wpływ na nic, co cię otaczało. Byłeś skazany na wiedzę starych lekarzy, wierność przyjaciół i łaskę Boga. Twoje oczy wyrażały smutek, tęsknotę, rozpacz, słabość. Stalowo-niebieskie tęczówki zwróciły się w kierunku wchodzącej do pokoju kobiety. To była twoja matka. Nie poznałeś jej, tak samo jak nie poznałeś mnie. Obojętnym wzorkiem objąłeś jej postać, a po jej policzkach płynęły łzy. Spojrzała na mnie nic nie mówiąc. Ty także. Twoje oczy nie wyrażały niczego. Miłość, którą kiedyś kryły - zniknęła, troska, która radośnie się w nich tliła - przepadła, dobroć, którą chłonęłam - ustąpiła miejsca cierpieniu. Ponownie rzuciłeś okiem na okno, jakbyś chciał uciec i zaznać wolności. Nie mogłeś tego powiedzieć, ponieważ brakowało ci sił, jednak wszystko można było wyczytać w twoim nieprzeniknionym, tajemniczym spojrzeniu. Tego dnia, aż do mojego wyjścia, nie oderwałeś wzroku od widoków zza okna.
Marzyłeś o lepszym jutrze. Niejednokrotnie przyglądałam się tobie, gdy to robiłeś. Swój wzrok utkwiłeś w idealnej bieli sufitu i przez wiele godzin patrzyłeś na nią, jakby była najciekawszą rzeczą na świecie albo najnudniejszą w całym wszechświecie. Podnosiłeś jeden, może dwa palce i wskazywałeś na szklankę wody, na kwiaty w wazonie albo na drzwi. Chciałeś mnie wyuczyć swoich myśli, pragnień i chęci krótkimi ruchami palców. Spokojnie obserwowałeś każdy mój ruch, piegi na moim nosie, gdy przybliżałam twarz do twojej twarzy, nierówności mojej spódnicy. Pożerałeś wzrokiem wszystko, jakby tylko to ci w życiu pozostało. Marna namiastka przeżywania. Kiedy odchodziłam spoglądałeś na mnie z wyrzutem. Wiedziałeś, że po raz kolejny przysiądę na ławce przed twoją salą i zacznę cicho szlochać, gdy ty będziesz się temu przysłuchiwał, nie wiedząc jak powinieneś zareagować.
Słyszałeś moje głośne rozmowy z lekarzem, histeryczny płacz swojej matki, okrzyki radości z sali obok, brzdęk talerzy o stolik, skrzypienie łóżka i chichoty pielęgniarek. Wszystko to słyszałeś. Nie pozostało ci nic więcej niż bezmyślnie przyglądanie się i nasłuchiwanie. Stałeś się wścibski, niegrzeczny. Będąc przykutym do łóżka wiedziałeś, co dzieje się w całym szpitalu. Ludzkie szczęście i dramaty stały się dla ciebie jedyną rozrywką, jedyną przyjaciółką, jedyną miłością i jedyną rodziną. Nie pamiętałeś przecież nikogo i niczego.
Tworzyłeś od nowa swoje życie, które w rzeczywistości było tylko zlepkiem bezczynnych dni, tygodni i miesięcy. Mierzyłeś je zdarzeniami - przyjściem pielęgniarki z porannymi lekami, badaniami, posiłkami, wizytami obcych dla ciebie osób, kolejnym przyjściem pielęgniarki. To była twoja rutyna, twoje poukładane istnienie. Tylko to ci pozostało, tylko to miałeś. Ja nawet nie próbowałam w to ingerować. Wiedziałam, że nie mam na to wpływu, byłam dla ciebie dalsza od sióstr, które codziennie zmieniały ci opatrunki i dawały potrzebne do funkcjonowania zastrzyki. Pamiętałeś mnie tylko z wizyt. Pamiętałeś moje zachowanie, oschłe powitania, zmęczone spojrzenie utkwione w podłogę, smutne pożegnania. Wyłącznie lekarze byli dla ciebie bardziej obcy ode mnie. Choć kiedyś byłam najbliższa, najcenniejsza, najdroższa, najukochańsza...
Jęczałeś przez sen dziwne imiona, niezrozumiałe słowa i ,,nie''. Wszystko to było pamiątką po torturach, którymi cię obdarowano. Zawsze budziłeś się po tym cały spocony i wystraszony. Spoglądałeś wtedy po pokoju upewniając się, że jesteś sam, ale z braku sił nawet nie podnosiłeś głowy z poduszki, nie mówiąc już o zaciskaniu pięści na pościeli, co miałeś w zwyczaju. Patrzyłeś tępo gdziekolwiek byleby myślami oderwać się od koszmaru. Nerwowo poruszałeś palcami, oddychałeś z trudem i czasami kopałeś kołdrę. Często ściskałeś szczękę na tyle ile wystarczało ci sił. Czasami obracałeś się w łóżku, jednak zazwyczaj tkwiłeś bezczynnie bijąc się z natrętnymi myślami.
Przypominałeś sobie każdy szczegół, etapami wskrzeszałeś w sobie odległe wspomnienia, stopniowo zacząłeś rozpoznawać bliskich - matkę, przyjaciół, mnie. Coraz częściej reagowałeś uśmiechem na wizyty. Próbowałeś wypowiadać nasze imiona i opowiadać o swoim dniu, jednak nic nie wydobywało się z twoich ust - tylko twoje wargi nieznacznie się poruszały. Z żalem wysłuchiwałeś naszych słów, a kiedy wychodziliśmy i ponownie cię zostawialiśmy, oddychałeś ciężej i jakby trudniej. Było dla ciebie wielkim wysiłkiem dotrzymać nam tempa. Byłeś zdecydowanie za słaby, ale twój upór nie dawał za wygraną. Z każdą wizytą dawałeś z siebie więcej, i więcej, aż...
Umarłeś. Zostawiłeś mnie samą. Odszedłeś w nocy spokojnie przypatrując się niebu. Trzymałeś mnie za rękę. Kiedy zacząłeś odpływać szeptałam ci słowa pełne miłości. Zignorowałeś je, patrzyłeś nadal w kierunku gwiazd i żadna siła nie mogła cię od tego oderwać. W ostatnich sekundach swojego życia spojrzałeś w moją twarz i powiedziałeś bezgłośne ,,Kocham cię'' - swoje pierwsze i ostatnie słowa, a ja zaszlochałam głośno wpatrzona w stalowo-niebieskie tęczówki, które powoli stawały się nieobecne, aż całkowicie zniknął w nich blask życia.
CZYTASZ
Miniaturki dramione tom 1 (ZAKOŃCZONE)
FanfictionTom zawiera miniaturki powstałe w latach 2014-2016. Pierwszy raz zostały opublikowane na blogu http://precious-fondness.blogspot.com/, a teraz pragnę przenieść je na wattpad. Miłej lektury!♖ Autor okładki: VaeVia