Rozdział I - początek

38 0 0
                                    

Prowadzenie dziennika to było jedyne, co w tamtym momencie było najlepszym wyjściem z tego wszystkiego, najlepszym planem ucieczki od emocyjnego rozpadu. Może nie wniosę nic do świata, ale pomogę sam sobie.

Hej. To może na początek się przedstawię, tak jak Mama mnie nauczyła, Mamo Kocham Cię. Jestem Kuba, nie czuję się nikim szczególnym, a moja historia to tylko jedna z wielu. Jedyne co chcę, to mieć świadomość próby dania do zrozumienia naszemu nieco zacofanemu społeczeństwu do zrozumienia tego, co dzieje się za grubymi ścianami szpitali.
Co poczułem w pieszym momencie po postawieniu ostatecznej diagnozy? Szok. Szok i niedowierzanie to jedyne słowa, które w tym momencie określają uczucia, jakie towarzyszyły mi w tamtej chwili. Trzynastoletni wtedy chłopak, który od szóstego roku życia trenuje piłkę nożną i wiąże z nią plany na przyszłość. Nie raz stawałem w obliczu wielkich wyzwań, ale one przy tym jednym były niczym. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie dbałem o zdrowie, nie słuchałem Mamy. Z każdą wizytą, mój stan był gorszy. Wyrzucałem leki, bo przecież mam już „zapisany wyrok". Dopiero z biegiem czasu zrozumiałem, jak bardzo źle postępowałem i raniłem kochającą mnie nad życie Mamę. Jedną wielką stratę musiała przeżyć, nie chciałem dokładać jej cierpienia. To był najgorszy czas w moim życiu. Straciłem mojego najlepszego przyjaciela, brata bliźniaka... To teraz coś o mojej rodzinie. Jestem jednym z trojaczków. Ja, Maciek i Emilka byliśmy nierozłączni do czasu, gdy w 2013 roku śmierć odebrała 1/3 nas. Maciek chorował, ale nie była mu postawiona ostateczna diagnoza. NIGDY. Nikt nie wiedział, co mu jest, a tym bardziej jak z tym walczyć. Odszedł w styczniu po rocznej walce z nierozpoznaną chorobą. W maju dostałem swoje pierwsze wyniki i zaczęła się moja „podróż". Podróż po wszelkiego rodzaju szpitalach i ośrodkach leczniczych.
W marcu 2014 pierwszy raz trafiłem na oddział, z którym wiąże się całą ta historia. Co powiedziały mi liczne wyniki? Białaczka... I nie, to nie ten typ, w której pomoże przeszczep. Jedynym ratunkiem jest leczenie farmakologiczne i pozostanie w szpitalu. Wziąłem się wtedy za walkę. Poznałem Łukasza, który stał się wtedy dla mnie największym wsparciem, najlepszym przyjacielem i motywatorem. Brałem z niego przykład. Był tu już prawie rok, czyli dowiedział się w podobnym czasie do mnie, lecz jego diagnoza była od początku jednoznaczna przez co leczenie zaczęło się szybciej.
Wile razy trafiałem na oddział, ale pomysł ten narodził się dopiero przy jednym z powrotów w roku 2016. Był to październik, a obumierająca przyroda dawała się we znaki. To wszystko sprawiało, że humor też nam wszystkim nie dopisywał. Początkowo każdy myślał, że to zwykłą grypa, ale ja... wiedziałem, że to kolejny początek końca. Powrót na oddział nie był bolesny, psychicznie byłem na to zawsze gotowy. Nowe twarze, ale wszystkie przepełnione strachem i bólem. Julka to moja nowa towarzyszka niedoli... Jesteśmy na jednej sali, która znajduje się pod stałym nadzorem. Piękna dziewczyna, która straciła nadzieję i marzenia. Jej, jak wielu innym, choroba pokrzyżowała plany na życie. Drzwi do kariery były dla niej szeroko otwarte – bilet jest, mistrzostwa czekają. Co na to życie? NIE! To usłyszało wielu z nas, ja też. Koniec sportu to największy cios, którego nikt nie jest w stanie „przyjąć na klatę". Wychowany na murawie stadionu. Z piłką pod pachą biegłem w stronę tak dobrze znanego mi miejsca razem z bratem krzycząc Mamie: IDZIEMY GRAĆ! Każdy wiedział, gdzie nas szukać. Stadion nie był daleko. „Stadion" to chyba nawet za dużo powiedziane. Dwie krzywe bramki, bez siatki i trochę trawy w pobliżu domu. Prawdziwy stadion widywaliśmy, kiedy Tata zabierał nas na mecze naszego ukochanego zespołu. Głośne okrzyki i łzy w oczach po wygranej – najcudowniejsze uczucie tamtych lat. Idąc do podstawówki Mama zapisała nas do drużyny naszego rocznika. Treningi były dla nas prawdziwą frajdą i tam spotkaliśmy naszych pierwszych przyjaciół. Bo w drużynie najważniejsze jest zaufanie i współpraca. Oprócz treningów i meczy świetnie się razem bawiliśmy. Wszyscy mieszkaliśmy blisko siebie, więc jak już Mama pozwalała iść na pobliski plac zabaw zaczęło się granie w podchody i wiele innych gier. To chyba najlepsze chwile z mojego dzieciństwa. Boję się, że już nie będę w stanie tam wrócić, że nie wystarczy mi siły. Julia właśnie z tego powodu zakończyła swoją przygodę z gimnastyką artystyczną – jej organizm zaniemógł. Miesiąc chemii zmienił jej życie na zawsze. Zrozumiała, że chłopak, z którym była widział w niej głównie atrakcyjną wizualnie dziewczynę. Musiała obciąć swoje długie włosy, które sama uważała za swój największy atut. To była trudna chwila, która niosła za sobą wiele łez. Jednak to z jej ust padło: „ Nigdy nie przestanę walczyć". O co? O siebie, życie i swoją pasję. Jej słowa przypominają mi o tym, że to wszystko zmierza ku spełnieniu naszych planów. Chcę walczyć i wrócić na murawę. Uda się? To pokarze czas...
Nawiązanie kontaktu z Dawidem było dla mnie największym ciosem. Dlaczego? Zobaczyłem w nim siebie – młodego, obiecującego piłkarza, któremu drzwi na największe piłkarskie stadiony zatrzasnęły się przed samym nosem. Zmęczenie, duszności i brak konkretnej diagnozy... Płuca, które szczerze nienawidziły wysiłku. Mimo swojego wieku jest wszystkiego bardzo świadomy. Dużo bardziej niż ja wtedy. Wie, że to wszystko może się skończyć brakiem możliwości do gry. Nie byłem w stanie dawać mu złudnego obrazu tego, co nas czeka. Wierzę, że zawsze będzie w nim tyle siły i energii co teraz. Trenerzy nas od zawsze tego uczyli, mam nadzieję, że nie puści tych lekcji w zapomnienie i postawi ponad wszystko walkę o swoje życie i wymarzoną przyszłość.
Na oddziale jest też Łukasz, o którym już wspomniałem. Zapytałem o jego samopoczucie. Opowiedział krótko: „bywało gorzej". Chyba jesteśmy już w pewnym stopniu do tego przyzwyczajenie i stało to się dla nas czymś normalny. Spędzony tu czas niczym się nie różni od tego pierwszego, chociaż... Jest lżej bo teraz częściowo wiemy, czego możemy się spodziewać podczas pobytu na słynnym „oddziale śmierci", czyli oddziale onkologii dziecięco-młodzieżowej. Znane nam twarze personelu, który jest dla nas jak rodzina. Sam nie wiem, czy istnieje wyjście, które nie prowadzi do wejścia... Personel to stałą ekipa, nie ,ma rotacji. Ciężko znaleźć kogoś, kogo psychika by wytrzymała ten widok. Sam nie wiem, czy da się później chociaż częściowo wymazać z głowy to, co się tu zobaczyło. Podobno nadzieja umiera ostatnia, więc tylko ona nam pozostała.
Na mojej Sali jest też Oliwia. Nie wiem, czy jej jest ktoś w stanie pomóc. Dziewczyna już nie jest w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Mięśnie – to właśnie miejsce, w które choroba postanowiła uderzyć. Oprócz doskwierającego bólu towarzyszy jej samotność. Większość spotkań odbywa się na szpitalnej świetlicy, ale ona nie jest w stanie tam być. Każdy dzień odbiera jej część ostatku władzy nad własnym ciałem. Podziwiam ją, bo nadal walczy i nie chce się poddać.
Pamiętam zeszłoroczne święta na oddziale. To był pierwszy raz kiedy widziałem tyle uśmiechniętych twarzy, na których zazwyczaj gościł strach. Te małe dzieci, które tak bardzo cieszyły się z wizyty Mikołaja – to właśnie ten widok sprawił, że na sercu robiło się cieplej. W czasie, kiedy sam nie jestem pacjentem to często tu bywam. Jestem związany z tym oddziałem, związany z tymi wszystkimi ludźmi, którzy zajmują znaczną część mojego życia. Gdy brakuje mi siły to właśnie te małe szkraby napełniają mnie pozytywną energią. Jest w nich tyle życia, to od nich wszyscy powinniśmy się uczyć. Są kochane i bezinteresowne, wierzę że nie wyrosną na zgorzkniałych i oschłych dorosłych. Nadal jestem wstanie wydusić z siebie słowo „wygram" i powiedzieć je plując w twarz chorobie tak mocno ciągnącej mnie za sobą. Nie poddam się, nigdy. Mam dla kogo walczyć. Kocham Cię, Mamo. Kocham Cię, Emilka. Kocham Cię Tato. 

Nie chcę umierać!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz